Kiedy jeszcze piłem, pojęcie "jutro”, zostało wyrzucone i zapomniane z mojego życia. Ile ja spraw odkładałem „na jutro”. Od jutra, kochanie, zacznę szukać pracy, będę lepszym mężem, ojcem, jutro pozałatwiam zaległe sprawy. Wszystko, ale to dosłownie wszystko, załatwię jutro, kłamstwo, że „od jutra nie będę pić” to najważniejsze słowo na tamte czasy (moje słowo nr 1).
Czy wtedy w to wierzyłem? Tak naprawdę miałem wtedy na wszystko wywalone. Alkohol - to właśnie była moja przyjaciółka, koleżanka, narzeczona i żona. W każdym kieliszku, butelce piwa, była niepowtarzalna rozkosz, z którą nie chciałem się rozstawać. Uwielbiałem usprawiedliwiać swoje pijaństwo. No bo przecież, czy to ja chciałem pić? To koledzy z pracy chcieli, zaprosili mnie, jak miałem odmówić? Zły nastrój, zła pogoda, żona, dzieci, itd… To były moja niekończące się preteksty, które powodowały, że nie miałem (nie chciałem mieć) wyjścia i trzeba było się napić. Od razu wszystko stawało się takie proste i do zrobienia. Ale spokojnie, przecież „od jutra” już nie będę pił.
Kiedy brakowało funduszy na alkohol, robiłem prawie wszystko, by je zdobyć lub tak zmanipulować całe towarzystwo, czyli kolegów, by postawili mi kufelek piwa. Potem już szło jak z płatka. Nie pamiętam, bym wyszedł z baru trzeźwy. Potem brat podarował mi książkę o tytule "Od jutra nie piję”. Dał mi ją brat Artur, ten sam, który nalał mi pierwszy alkohol w życiu. Nosz… Pomyślałem. To chyba jakiś żart! Był 1996 rok, kiedy otrzymałem ten wspaniały prezent (dziś tak o nim myślę). Czy to nie łaska Boża spłynęła na mnie, bym mógł zacząć nowe życie? Książkę zacząłem czytać w lutym 1997 - dla mnie to rok, o którym mówię, że wtedy zacząłem żyć na nowo. Podczas czytania zobaczyłem mój prawdziwy świat, kim tak naprawdę jestem, dokąd zmierzam w swym pijaństwie i jak bardzo jestem nieszczęśliwy w swoim dotychczasowym pijackim życiu.
Moi drodzy, przeczytałem książkę w kilka dni i stwierdziłem, że w 100% odzwierciedla całego mnie. Łzy same napływały mi do oczu, ale wtedy jeszcze nie przyszła pora na to, by zrozumieć, ile krzywd wyrządziłem swoim bliskim i samemu sobie. Żonie, która przelała na mnie ogrom swojej miłości, cierpliwości i samych pozytywnych uczuć. Dzieciom, dla których nie miałem czasu. Ale czy wtedy miało to dla mnie jakieś znaczenie? Nieważne, że dzieci miały tylko po kilka lat, nie było mnie przy nich. Na pierwszym miejscu zawsze był alkohol. To był mój „klucz” do wolności, bycia lepszym i akceptowanym przez kolegów. Nic bardziej mylnego. To „klucz”, który otwiera wrota zła. Kiedy piłem, wydawało mi się, że jestem zauważany i postrzegany jako dusza towarzystwa. Hm… Prawda jest taka, że dla towarzystwa byłem bardziej jak klaun.
I co z tego, że miałem wspaniałą, cudowną żonę i dwójkę dzieci - marzenie niejednej rodziny. Mówiłem sobie, że każdy ma rodzinę i wielu z nich też pije. Wtedy według mnie wszyscy pili. Myślałem, że skoro inni piją, to dlaczego ja nie mogę. Wniosek był prosty - rodzina na dalszy plan, alkohol na pierwszy. Książka świetnie opisywała, jak przewrotnie i manipulująco postępuje wobec samego siebie i innych osoba, która jest uzależniona od alkoholu. Doszedłem do perfekcji w przekręcaniu każdego faktu ze swojego pijackiego życia tylko dlatego, by usprawiedliwić swoje pijaństwo.
Data 2 marca.1997 r. to, jak już napisałem wcześniej, dzień moich drugich narodzin. Poranek. Znowu wstałem na kacu, zmęczony, z drżącymi rękami, spoglądając w lustro widziałem samego siebie, kiedy w wieku 27 lat niszczyłem wszystko i wszystkich na swojej drodze. Gdzieś w głębi myślałem nieśmiało: „Panie Boże, ja już nie chcę pić. Proszę Cię, pomóż mi”. Od 25 lat jestem trzeźwy. Przyznałem się przed Bogiem, rodziną i znajomymi, że przestałem kierować własnym życiem i jestem bezsilny wobec alkoholu. Przekraczając tą niewidzialną barierę nie ma się już powrotu do kontrolowanego picia. Nie mogę cofnąć niczego ze złych rzeczy, które zrobiłem, ale z biegiem lat mogłem sobie wybaczyć.
Kochani, jestem szczęściarzem. Nie piję już od 25 lat i mam u swego boku tę samą kochającą żonę i dwójkę wspaniałych, dorosłych już dzieci. Za nic w świecie bym nie oddał tych lat trzeźwości.
Każdy z nas ma swoją „siłę wyższą”. Moją jest wiara w Boga, możliwość uczestniczenia razem z małżonką w trwałej adoracji w kaplicy Matki Bożej Różańcowej w Kornicach i dzielenie się z innymi swoim świadectwem.
Mam nadzieję, że to, co mówię i piszę, dotrze do twojego serca i wskrzesi nadzieję. Wiara w siebie i nadzieja była kluczem do mojej trzeźwości.
Co jeszcze mi pomogło? Inni alkoholicy, zmagający się z tymi samymi problemami, co ja, a także spotkania AA, mityngi, wyjazdy na Górę Świętej Anny, spotkania na Jasnej Górze w pierwszą sobotę czerwca. Tam mogłem zobaczyć, ilu nas jest. Podczas takich zlotów każdy dzielił się swoją historią, a ja, Piotr alkoholik, czerpałem i czerpię z tego całym sobą. Ładuję swój akumulator trzeźwości. AA to jedna z najwspanialszych wspólnot, która pomogła mi stanąć na nogi. No i oczywiście terapia z panią Małgosią, która jak mnie pierwszy raz zobaczyła, powiedziała: „Dziecko, co ty tutaj robisz i jak można ci pomóc?”. Przed nią, panem Staszkiem i sp. Jankiem oraz na grupie terapeutyczne (a tam nie da się oszukiwać), wyrzucałem swoje życiowe brudy. Nauczyłem się na nowo pozytywnych uczuć, miłości i zrozumienia. Chciałem zacząć żyć na nowo.
W domu mieliśmy spartańskie warunki, wiecznie brakowało kasy. Dwóch starszych braci, młodsza siostra. To, co rodzice zarobili, wystarczało na podstawowe wydatki, żadnych luksusów. Zawsze się tego wstydziłem, że chodzę gorzej ubrany niż rówieśnicy. Brak pieniędzy, akceptacji, bliskości i miłości… To były moje bolączki. Bardzo się wstydziłem i bałem wracającego chwiejnym krokiem pijanego ojca. Taki widok do dziś budzi we mnie mieszane uczucia. Czemu w głowie pozostają te złe wspomnienia? Zawsze też napatoczyli się koledzy, którzy naśmiewali się ze mnie i mojego ojca. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić z tego wstydu!
W tamtym czasie robiłem dosłownie wszystko, żeby zaistnieć przed kolegami! By być lepszym, silniejszym i to tylko po to, żeby zyskać ich szacunek. W szkole nie należałem do prymusów. Większość nauczycieli miało ze mną problem. Do szkoły chodziłem, ale oberwanie pasem to była dla mnie normalka… Byłem żywym chłopakiem i lubiłem swobodę. Do dziś pamiętam te słowa: „Ma pani zdolnego syna, ale lenia”.
W tamtych czasach nawet nauczyciele nie należeli do wybitnych pedagogów. W przeszłości, gdzie okiem nie sięgnąć, wokół mnie była agresja. W domu kłótnie, na podwórku przekleństwa, bijatyki i alkohol…
Pierwszy kontakt z alkoholem miałem w wieku 8 lat, u dziadków, to były wakacje. Weszło wino marki „jabol”, polewał mój najstarszy brat. Tak, ten sam, który później podarował mi książkę „Od jutra nie piję”. Wypiłem dwa koreczki i zaliczyłem zgon, ale najpierw pojawiło się uczucie błogości, ciepło w brzuchu, a uczucie strachu i lęk odpłynęły daleko. Czułem się dumny, dorosły i przede wszystkim, ważny. Życie wśród braku akceptacji i wsparcia rodziców toczyło się dalej, nabierało coraz szybszego tempa, a ja zacząłem się czuć jak na karuzeli, wpadłem w wir pijaństwa. Budziłem się rano i myślałem tylko o tym, żeby się napić.
Wypity alkohol pozwalał mi zapomnieć o wszystkim. Gdy piłem, przed niczym nie czułem strachu. Alkohol stał się moim dopalaczem i dodawał mi życia. Byłem obojętny na wszystko i wszystkich wokół mnie, ale w głębi serca chciałem być normalnym, kochającym swoich bliskich Piotrkiem.
Służbę wojskową odbyłem, gdy miałem 19 lat. Była obowiązkowa, ale mój mózg był już tak „przesiąknięty” alkoholem i złym doborem towarzystwa, że było mi wszystko jedno. Chciałem odbębnić swoje i wrócić do swoich kolegów i narzeczonej. To właśnie miłość Beaty trzymała mnie przy życiu i dzięki niej nie odwaliłem tzw. ucieczki od odpowiedzialności i skończenia w czarnym worku. Brakowało mi odwagi, żeby zrealizować myśli samobójcze. Po roku służby w końcu przestałem być „młodym kotem” i mogłem pić do upadłego, tak jak wszyscy w armii.
Służba szybko minęła i gdy wróciłem do domu, ciężko mi było odnaleźć się w rzeczywistości. Zastanawiałem się nad swoim życiem, co będę robił, gdzie pracował, ale w głowie miałem pustkę. Wtedy w Polsce zamykano zakłady, ludzie byli zwalniani, idealny moment, żeby pić i zwalić wszystko na system. Czas mijał szybko i bardzo wesoło, ale tak naprawdę było mi obojętnie, z kim i gdzie piję. Czasem znajdowałem się w sytuacjach i miejscach, do których teraz nie miałbym odwagi pójść.
To, że mam problem z alkoholem, z czasem stawało się widoczne. Zauważała to moja ukochana żona, ale ja nawet nie zastanawiałem się nad tym, jak cierpiała i ile bólu psychicznego znosiła, aby mnie nie zostawić i trwać przy mnie… Miałem przymus picia i nic nie mogło mnie powstrzymać. Nałóg był tak silny, że zawładnął moim ciałem, umysłem i duszą, nie potrafiłem się z niego wyzwolić. Stałem się menelem, ale kiedy byłem pijany, było mi wszystko jedno. Jednak kiedy trzeźwiałem, poczucie winy było tak silne, że musiałem jak najszybciej znów się napić, aby zapomnieć, kogo skrzywdziłem. Alkohol sprawiał, że jak za użyciem magicznej różdżki, czułem się znów ważny i wyjątkowy.
Po wpływem alkoholu zachowywałem się w taki sposób, że do tej pory czuję wstyd. Wstydziłem się swoich wybryków i to uczucie było tak silne, że koiłem swój ból alkoholem. Każdy powód był dobry, żeby się napić. Kace były coraz gorsze, żołądek niczego nie przyjmował, miałem nocne poty i drżały mi ręce. Mój ostatni ciąg alkoholowy trwał pół roku.
Ostatni raz po butelkę sięgnąłem 1 marca 1997 roku. Tamtego dnia nie wiedziałem, że to mój ostatni raz. Dostałem szansę od Boga, mój anioł stróż mnie cały czas chronił. Wiara i miłość mojej żony i rodziny we mnie przyniosła efekty. Nie chcę tego zaprzepaścić. Żyję aktualnym dniem, gdyż nie wiem, co przyniesie jutro i co będzie za tydzień czy miesiąc… Oczywiście, w zdrowy sposób planuję swoją przyszłość. Każdego dnia mówię sobie, że „dziś nie piję, właśnie dziś”. To taka dewiza Anonimowych Alkoholików. Te 24 godziny są najważniejsze w mojej 25-letniej trzeźwości.
Pamiętajcie, że alkohol jest podstępny, zwodniczy, potężny i bardzo przebiegły. Jeśli wydaje ci się, że masz problem z piciem albo osiągnęło ono punkt, w którym zaczęło cię już martwić, to w Eko-Oknach drzwi do psychologów i terapeutów są dla wszystkich otwarte. Nie bój się skorzystać z pomocy. Nie będzie łatwo, ale każdy jest kowalem własnego losu, mamy wolną wolę i możliwość dokonywania wyboru. Zawsze znajdzie się wyjście, nawet z najtrudniejszych sytuacji.
Życzę Wam pogody ducha, abyście pogodzili się z tym, czego nie możecie zmienić, odwagi, abyście zmienili to, co możecie i mądrości, by odróżnić jedno od drugiego. Dziękuję każdej osobie i pracownikom Eko-Okien, którzy mi pomogli i są ze mną. Jesteście cząstką mojej trzeźwości - każdego dnia przez 24 godziny stoicie na warcie.
Dziękuję.
Piotr - alkoholik
opracowała Agata Paszek