Wesprzyj fundację
0
0

Werniks zamiast lukru

Werniks zamiast lukru

Werniks zamiast lukru

- Moja pierwsza ciąża to był błogostan - opowiada Marzena. - Oczami wyobraźni widziałam ślicznego bobasa, o którym wiedziałam już wszystko. Na biurku piętrzyły się stosy magazynów dla rodziców, książek, które czytałam, by stać się "najlepszą matką świata." Poród, do którego przygotowywaliśmy się z mężem w szkole rodzenia, mimo planów i starań zakończył się cesarką. Nagle okazało się, że nie mam wpływu na wszystko, nie wszystko mogę kontrolować. To było trudne....


Lukier zamiast werniksu


Trzydzieści lat temu, gdy popkultura zaczęła usilnie i niebywale skutecznie wpraszać się do naszej rzeczywistości, osobami jej "kultu" byli zwykle piosenkarze, czy aktorki rodem z Hollywood. W latach 90' ubiegłego wieku nastała "Era modelek". To, że ktoś kopiował ich styl ubierania, fryzury - było radosnym urozmaiceniem codzienności. Z biegiem lat, częścią kultury masowej stał się też wizerunek rodziny, w ramach którego przystojny tata wraca do domu z prestiżowego biura, gdzie odnosi sukcesy, a jego piękna żona z hybrydowymi paznokciami, o idealnej wadze, uśmiecha się wypoczęta do swojego czyściutkiego, grzecznego brzdąca, który nigdy nie rzucił się w sklepie na podłogę żądając upatrzonej na sklepowej półce zabawki. Ten ekstremalnie wręcz, polukrowany obrazek rodziny stał się w krótkim czasie wszechobecny, a do jego jeszcze silniejszego zakorzenienia się w świadomości społecznej przyczyniła się wszechobecna psychoedukacja kierowana do rodziców. Trudno dziś o telewizję śniadaniową bez bloku porad dla rodziców, czy portale internetowe, w których nie roiłoby się od artykułów ze "sprawdzonymi receptami" na wychowawcze i zdrowotne bolączki dzieci. 

Choć zamysł, by edukować rodziców, by stawali się coraz lepsi w swoich rolach, by wiedzieli, jakich błędów unikać i jak wspierać swoje dziecko w rozwoju, jest dobry, cały ten medialny przekaz dla wielu młodych rodziców  staje się poprzeczką nie do przeskoczenia. Okazuje się bowiem, że ten medal ma i drugą, ciemną stronę....

- Kiedy wróciliśmy z maleńkim Tadziem do domu, cały czar, który tak pielęgnowały we mnie te wszystkie czasopisma, lektura Internetu itd. - prysł jak bańka mydlana - kontynuuje Marzena. - Tadek strasznie dużo płakał, dużo więcej niż niemowlaki moich koleżanek. Nosiłam go, tuliłam, nie spałam całe noce. Nagle okazało się, że gigantyczna skala zmęczenia, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, hormony po porodzie - wszystko to spowodowało, że płakałam, krzyczałam i zaczęłam nawet zadawać sobie pytanie, w co ja się wpakowałam. Po raz kolejny okazało się, że nie mam jak zapanować nad swoją sytuacją. Frustracja była we mnie ogromna. Miałam poczucie, że te wszystkie szkoły rodzenia, książki itd., że to wszystko na nic. Że będę dla Tadzia najgorszą matką na świecie, a dla Tomka najgorszą żoną. Długo musiałam się "leczyć" w tych oczekiwań wobec siebie. Na szczęście pomógł mi Tomek, ale też teściowa i babcia. Były obok i uczyły dystansu do wielu spraw. Dziś Tadziu ma 2 latka ale cały czas uczę się wrzucać na luz. Czasem czuję, że jestem w takim potrzasku między tym, co mówi wiedza o rozwoju, a w tym, co podpowiada mi intuicja. 


Wystarczy


Praktykujący w pierwszej połowie XX wieku słynny brytyjski pediatra i psychoanalityk Donald Winnicot, zdaje się być tym, który nadciąga z odsieczą rodzicom, a zwłaszcza matkom, które nie mogą doskoczyć do własnoręcznie zawieszonej sobie poprzeczki. To on bowiem stworzył koncepcję tzw. Wystarczająco Dobrej Matki, która jest aktualna do dziś. 

Każda mama zna swoje dziecko najlepiej i to ona najlepiej potrafi się nim zająć jeśli tylko jest osobą zdrową psychicznie - twierdzi Winnicot. To ona buduje bowiem relację z dzieckiem już na etapie ciąży, to ona współistnieje wraz z dzieckiem w ramach ich  wzajemnej fizjologicznej współzależności. Wszystko to sprawia, że matka w naturalny sposób dostroi się do naturalnych potrzeb dziecka i będzie potrafiła odpowiednio na nie zareagować. To coś, co jest wpisane w instynkt macierzyński - w ten odwieczny, naturalny i oczywisty stan. Ten rodzaj więzi jest wyjątkowy, szczególny. A ponad wszystko kluczowy dla zdrowego wzrastania malucha. Czasami wystarczy nie przeszkadzać w tym subtelnym procesie - nadmiarem wymagań wobec matki, a także wobec samego faktu jej macierzyństwa. Czasami wystarczy zdjąć z barków kobiety to, co sama nałożyła sobie wskutek medialnej propagandy i społecznych oczekiwań. Więź kształtuje się i umacnia w wolności, przy obecności wspierających bliskich. Zdaniem Winnicota „Jeżeli [matka] nie rozumie tego, co wykonuje tak dobrze, nie jest w stanie bronić swego stanowiska, i zbyt łatwo może zepsuć wszystko próbując robić to, co jej każą, co robiła jej matka, albo co każą książki”.

Mama w sposób naturalny poznaje swoje dziecko już wówczas, gdy nosi je pod sercem. Wie, kiedy maluszek w w jej brzuchu śpi, kiedy ma czkawkę. Dotykając odruchowo brzuch, potrafi je ukoić. Takiej obserwacji własnego dziecka nie nauczy matki najlepszy nawet podręcznik. Dziecko także poznaje swoją matkę - słyszy bicie jej serca, czuje, kiedy ta jest zrelaksowana, a kiedy zdenerwowana. W tej przez wieki urzeczywistniającej się diadzie wystarczy czuła troska i opieka nad dzieckiem, z uwzględnieniem faktu, że rozwój toczy się niejako sam z siebie i dobrze jest, gdy nikt z zewnątrz nie zaburza go nadmiarem dobrych rad i wiedzy - wkraczając pomiędzy matkę a jej dziecko. Matka jest dla dziecka źródłem całego dobrostanu psychofizycznego i nawet jeśli początkowo czuje się niepewna w swojej roli, popełni jakiś błąd, to jednocześnie to ona najbardziej optymalnie zabezpieczy wynikające z niego straty kojąc swoje dziecko lepiej niż ktokolwiek inny. Popełnienie błędu, trudne uczucia, jakich doświadcza matka opiekując się dzieckiem w żaden sposób nie sprawią, że będzie ona "najgorszą matką świata", a jej chwilowa złość na dziecko czy zmęczenie położą się cieniem na jego przyszłości.


Co na to Tato ?


Nasz Tato w Niebie ma na to wszystko Swoje, wyjątkowe spojrzenie. Poza tym, co wyczytać możemy w Katechizmie Kościoła Katolickiego o konieczności zapewnienia dziecku niezbędnych środków do życia (KKK 2221), to „rodzice mają pierwszorzędne i niezbywalne prawo oraz obowiązek wychowania (KKK 2221). Jak widać, mowa tu o rodzicach, a nie placówkach, doradcach itd. W Katechizmie czytamy także  o tym, że rolą rodziców jest założenie "ogniska domowego" - wspólnoty, w której powołują do życia kolejne dzieci. Dalej czytamy w nim, iż "czułość, przebaczenie, szacunek, wierność i bezinteresowna służba to te ważne elementy domowej atmosfery, jakie powinny znaleźć się w rodzinie"  (KKK 2223) z racji tego, iż dzięki temu dziecko wyrasta na człowieka o licznych moralnych przymiotach, dobrego, który potrafi podporządkować wymiary materialne tym duchowym. W tej drodze rodzice mają wspierać swoje dzieci ucząc się wyrzeczenia i panowania nad sobą. „Rodzice powinni uważać swoje dzieci za dzieci Boże i szanować je jako osoby ludzkie. Wychowują oni swoje dzieci do wypełniania prawa Bożego, ukazując samych siebie jako posłusznych woli Ojca niebieskiego” - czytamy w Katechizmie w (KKK 2222). Nie da się jednak zrealizować tego zadania bez autorefleksji wierząc ślepo w to, że dziecko nie będzie obdarzało szacunkiem innych samemu nie mając uprzednio doświadczenia bycia szanowanym.

Czyżby to oznaczało, że te liczne, wymienione tu jedynie w niewielkiej części, zadania, jakie Pan Bóg nakłada na rodziców, to wyzwanie ponad ich siły, a w rodzicielstwie nie ma być miejsca na błąd ? Niekoniecznie. Katechizm Kościoła Katolickiego  podejmuje również ważną kwestię popełniania błędów. „Wszyscy razem i każdy z osobna powinni wielkodusznie i niestrudzenie udzielać sobie nawzajem przebaczenia, jakiego domagają się zniewagi, kłótnie, niesprawiedliwości i zaniedbania. Sugeruje to wzajemna życzliwość. Wymaga tego miłość Chrystusa” - czytamy (KKK 2227). Jak nie trudno zauważyć, w Katechizmie czytamy o wzajemnym wybaczeniu, wzajemnej życzliwości, a nie hierarchicznie narzuconej młodszym przez starszych (dzieciom przez dorosłych). Umiejętność przyznawania się do błędów, zadośćuczynienie nie powinny być jedynie udziałem dzieci, które inaczej byłyby wychowywane w przekonaniu, że dorosły ma zawsze rację. To rodzic jest tym, który z racji doświadczenia i większej wiedzy, a ponad wszystko pragnąc kształtować w swoim dziecku cnotę pokory, powinien dać mu przykład przyznając się do swojego własnego błędu. Dzieci uczą się przez naśladowanie swoich rodziców. Nie można więc oczekiwać od nich, by czyniły coś, czego wcześniej nie zostały nauczone. Błąd i niedoskonałość są więc w naturalny sposób wpisane w życie rodziny.


Delikatna materia


- Bardzo mi zależało, by Krzyś wyrósł na "porządnego człowieka" - zwierza się Jacek, Tata 19-letniego tegorocznego maturzysty, który wybiera się na studia. - Wymagałem, płaciłem za korepetycje, byłem wkurzony, że syn przyniósł tylko trójkę, zamiast chociaż czwórki z testu. Byłem wiecznie niezadowolony. Pouczałem go, wygłaszałem jakieś komunały, których on wcale nie chciał słuchać. Kiedy Krzysiek zaczął opuszczać szkołę, zbuntował się przeciwko mnie tak, że nie było w naszym domu dnia bez awantury, dopadła mnie kompletna bezradność. Po jakimś czasie okazało się, że niby chodziło mi o Krzysia, ale tak naprawdę chodziło o mnie samego. O to, bym siebie postrzegał jako dobrego, troskliwego ojca, który nie da się dziecku zmarnować. Mieliśmy ze sobą ciężkie 2 lata. Poprosiłem o pomoc pewnego znajomego księdza, który pracuje na co dzień z młodzieżą w wieku Krzysia. Siedziałem u niego na plebanii, bardzo długo opowiadałem o tym, co się dzieje, a on tylko mnie słuchał. Udzielił mi kilku mądrych wskazówek, ale przyznam, że wtedy jednym uchem je wpuściłem, a drugim wypuściłem. Pomyślałem sobie, co on tam wie, może pracuje z młodzieżą ale nie jest ojcem. Nawet w tej myśli było strasznie dużo mojej pychy. Kiedy w relacji z synem doszedłem do ściany, postanowiłem zrobić jedną rzecz, o której wspomniał mi ksiądz: zapisaliśmy się z żoną na warsztaty dla rodziców nastolatków. Dopiero te warsztaty otworzyły mi oczy na moje ojcostwo. Miałem sporo błędów do naprawienia względem mojego Krzysia. Ale to, że byli tam tez inni rodzice w podobnej sytuacji, z tymi samymi albo podobnymi błędami na koncie - to mnie jakoś pokrzepiło. Czułem, że nie jestem sam. Poprosiłem też Pana Boga o wsparcie, o towarzyszenie mi w tym wszystkim. Rodzina, więź - to bardzo delikatna materia. A mnie się wydawało, że coś jest tylko czarne, albo tylko białe. Myślę, że dzięki temu odzyskałem syna. Teraz czuję się szczęśliwym ojcem, bo widzę, że on jest szczęśliwy. Pożegnałem tego nadkontrolującego frustrata w sobie, którym byłem przez długie lata. On się czasem jeszcze we mnie próbuje odzywać ale wiem też, jak go okiełznać. Krzyś niebawem zdaje maturę. Idzie mu całkiem nieźle, ale ja już nie oczekuję od niego perfekcji. Cieszę się, że się stara, ma plany. Jeśli mu nie wypalą, to nic. I tak go będę kochał i wspierał. Nasza relacja, i to, by kiedyś sam miał dobre relacje ze swoimi dziećmi - to jest o wiele ważniejsze niż jego wynik na maturze.


Instrukcja obsługi dziecka


"Nikt nie rodzi się z instrukcją obsługi dziecka" - to zdanie coraz częściej wybrzmiewa w ustach zmęczonych rodziców, a także na forach, czy w grupach rodzicielskich w mediach społecznościowych. Nietrudno zatem o wniosek, że wiele matek i ojców odczuwa frustrację w związku z krytyką swoich umiejętności rodzicielskich, a ta - jak można domniemywać - w coraz większym stopniu może wynikać właśnie z wyśrubowanych oczekiwań wobec rodzicielstwa, sztucznie nakręcanych przez medialny główny nurt. Jakkolwiek własne trudne doświadczenia z dzieciństwa wielu współczesnych rodziców pchają ich do poszerzania swoich kompetencji wychowawczych, i trend ten na pewno jest dobry, to warto pamiętać, że nadmiar oczekiwań wobec siebie jako rodzica i innych rodziców może być przytłaczający i szkodliwy społecznie. W 2021 roku aż 13% polskich rodziców stwierdziło, że żałują oni, iż zostali rodzicami. Ci, którzy tak zadeklarowali,   borykają się oni z własnymi trudnymi doświadczeniami z dzieciństwa, samotnym rodzicielstwem, trudnościami finansowymi oraz z wyzwaniami społecznymi i cywilizacyjnymi, którym niełatwo sprostać. Wśród tych wyzwań znajduje się też obraz matki i ojca, polukrowany pewnym wychowawczym ideałem, który tak naprawdę istnieje wyłącznie w internetowo-telewizyjnym przekazie. 

Zdaniem wspomnianego już Winnicota "Gdy matka (...) będzie postępowała tak, jak jej każe natura, będzie dojrzewała wraz z pracą, którą wykonuje.” Kiedy zdarzy jej się popełnić błąd, będzie go świadoma i będzie potrafiła go naprawić. Wystarczająco Dobra Matka to taka, która będzie potrafiła skorzystać z pomocy, gdy będzie wymagała tego sytuacja. Tak jak zrobili to bohaterowie tego artykułu - Marzena i Jacek. Zamiast lukru, którego nadmiar może powodować nie tylko żołądkowe rewolucje, oboje zdecydowali się na obraz pokryty werniksem w postaci prawdy wobec siebie, świata na około, a przede wszystkim wobec własnych dzieci. 

- To była dla mnie olbrzymia ulga - konkluduje Marzena. - Gdy moja mama i babcia mnie przytuliły, tak po prostu były i przez wiele dni "leczyły" mnie z tego mojego celu, jakim było macierzyństwo bez pomyłek, pytań i niepewności. Czułam, że zdjęły mi z pleców strasznie ciężki plecak, do którego sama napakowałam sobie mnóstwo niepotrzebnych rzeczy. Wiem, że gdybym szła z nim dalej w swoje macierzyństwo, Tadzio patrząc na mnie też nieświadomie założyłby sobie takie plecak bycia idealnym. W którymś momencie ten plecak przywaliłby i jego....  Bo dzieci biorą z nas przykład. Powoli zaczynamy wychodzić z płaczów Tadzia i moich lęków. Czuję, że zaczynam się cieszyć z bycia mamą. W końcu. Tak pełną piersią....