Ktoś, kto niewiele wie o wielodzietności, a rodziny z dużą liczba dzieci "zna" tylko z telewizyjnego obrazka, może odnieść (mylne ?) wrażenie, że umęczona matka gromady niesfornych urwisów posiada co najmniej zdolność bilokacji, a jej dom przypomina tor z przeszkodami. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, że za zwiększoną liczbą brudnych skarpetek i talerzy, nadciągają też posiłki - i to wcale nie te, które w pierwszym odruchu kojarzą się z jedzeniem...
Sport drużynowy
- Duża rodzina to sport drużynowy - śmieje się Aneta, mama wesołej piątki w wieku 2 do 18 lat. - Musi być bramkarz, napastnik, obrońca itd. W końcu chodzi o to, by grać wspólnie do jednej bramki. Naszą "wspólną bramką" jest to, by w naszym domu dało się żyć. To znaczy, aby na tyle udało nam się utrzymać porządek, by nic nikomu nie przeszkadzało. Nie było to łatwe, ale myślę, że jakoś się udaje.
Porządek w domu, pranie zrobione na czas, zakupy... To zadania, z których składa się codzienność nie tylko wielodzietnej rodziny. Gdy oboje z rodziców pracują zawodowo, a dzieci trzeba jeszcze wozić na przykład na zajęcia pozalekcyjne, to organizacja dnia i wszystkich zadań staje się kluczowa. - Nie udałoby mi się to - dodaje Aneta - gdybym nie zrobiła "porządku" (nomen omen) w całej tej naszej rodzinnej sytuacji. Ale musiałam dojść do ściany, by coś z tym wszystkim zrobić...
Rodzinna narada
Małgosia dzieli swój czas między czwórkę synów w wieku 8 do 21 lat, a pracę w wydawnictwie. - Przez długi czas zdawało mi się, że oni powinni sami wpaść na to, że śmieci trzeba wynieść, a zmywarka sama się nie opróżni. Chodziłam zła jak osa, kiedy wracałam z pracy do domu, a w korytarzu czekały na mnie sterty butów, przepoconych po treningach koszulek i nikt sobie nic z tego nie robił. Musiałam dojrzeć do tego, żeby przyjąć, że faceci mają inaczej - oni na to nie wpadną. Ale to nie oznaczało wcale, że ja mam ochotę im odpuścić i sprzątać po nich do końca życia. W końcu chodziło nie tylko o mnie i moje potrzeby ale przecież wychowuję ich dla przyszłych synowych, a nie dla siebie.
Małgosia poprosiła swojego męża, Sławka o pomoc. Któregoś razu zwołali naradę rodzinną, gdzie podjęli temat bałaganu w domu... - Starałam się stworzyć chłopakom taką sposobność do refleksji nad tym naszym domowym życiem. Powiedziałam im o swoich oczekiwaniach, niemocy, zmęczeniu. I okazało się, że oni kompletnie nie zdawali sobie z tego sprawy. Bo ja tylko albo się złościłam, albo goniłam do konkretnych zadań tu i teraz, natychmiast. A oni - raz, że nie wiedzieli, dlaczego jest to dla mnie ważne, a dwa, że wkurzali się, gdy wyrywałam ich z danej czynności, czegoś, czym byli w danej chwili zajęci. Wcześniej zupełnie tego nie widziałam. Mój mąż z kolei uzmysłowił mi, że muszę mieć wszystko na tip-top, naczynia wytarte i wstawione do szafki, podłogi umyte. Daliśmy sobie wszyscy dzień na przemyślenie, co kto mógłby zmienić. Jakie kto ma możliwości, z czego może zrezygnować, co mu najłatwiej idzie. Na następny dzień znów spotkaliśmy się przy wspólnym stole. Każdy z chłopaków wymienił te obowiązki domowe, w których czuje się najlepiej i te, których nie lubi. Umówiliśmy się, że na przykład Bartek (14 lat), który lubi segregowanie śmieci, będzie to robił w 80% przypadków, ale Janek (12), który tego nie lubi też będzie tym obciążony, jednak tylko w 20%. Młodszy brat z kolei weźmie na siebie w większości wieszanie prania bo mu to nieźle wychodzi, a starszy będzie wychodził z psem niezależnie od pogody. Te rodzinne narady bardzo nam się przydały - o pewnych rzeczach pewnie nie miałabym pojęcia, gdyby nie one... Ja sama musiałam nieco spuścić z tonu w swoim perfekcjonizmie. Zniknął też już powód częstych kłótni o to, że oczekiwałam, by coś zostało zrobione natychmiast. Nie muszę też już martwić się o zakupy, które zazwyczaj robiłam po wyjściu z pracy w drodze do domu. Teraz robi je mój mąż, a ja tylko wysyłam mu listę produktów.
Setki małych czynności i tysiące myśli
Wynieść śmieci, wstawić wodę na makaron, nakarmić kota, zapłacić za gaz, zamówić podręczniki, zatankować samochód, wysłać list na poczcie, spakować córkę na wycieczkę, kupić prezent na urodziny, obrać ziemniaki... Nie ma chyba kogoś, kto nie znałby tego uczucia przytłoczenia i poczucia, że musi być wielozadaniowy, by przetrwać kolejny dzień. Tymczasem mózg ludzki nie lubi robić wielu rzeczy na raz. Korzystna dla każdego człowieka jest bowiem koncentracja na jednej konkretnej rzeczy...
- Był taki czas, że myślałam, że zwariuję - kontynuuje Aneta.- Byłam w ciągłym biegu, a ta niekończąca się gonitwa myśli o tym, co mam jeszcze do zrobienia, zadań, które nie mogły poczekać, zrobiły ze mnie matkę-frustratkę. Moje dzieci i mąż mieli mnie dość i ja sama siebie także. Aż przyszedł taki moment, kiedy wyrzuciłam przez okno kurtki i buty dwóch moich córek przez okno w korytarzu. Prosiłam tysiąc razy o to, by dziewczyny układały buty do pary i odwieszały kurtki na wieszak. W końcu nie wytrzymałam. Ich reakcję pamiętam do dzisiaj - nie pamiętam, czy więcej było w nich smutku, czy zdziwienia. Ale powiedziały mi wtedy przez łzy: "Ty nas chyba nie kochasz". I wcale nie były to łzy emocjonalnego szantażu, zagrania mi na emocjach. One naprawdę poczuły się skrzywdzone i niekochane. Myślę, że to musiało się zdarzyć, bo było to początkiem zmian. "Patentem" w naszym domu okazał się być grafik - to on rządzi obowiązkami domowymi, a nie ja. Wojtek, nasz najstarszy syn wpadł na taki pomysł, że każdy z nas ma przypisaną odpowiedzialność za utrzymanie porządku danego dnia w danym pomieszczeniu. Przykładowo w poniedziałki Wojtek dba o kuchnię, Marysia o korytarz, Michał o łazienkę. W kolejnych dniach następuje zamiana. Musieliśmy też szczegółowo rozpisać, co to znaczy "dbać" - w przypadku łazienki były to na przykład odwieszone ręczniki, czyste sanitariaty, opuszczona klapa, pranie w koszu etc. Za swoje pokoje każdy odpowiedzialny jest sam. Ma to swoje plusy, choć musiałam zaakceptować to, że oni dopiero uczą się tego, jak coś ma być zrobione porządnie. Ale to proces, nauka, która trwa. Największym plusem jest to, że sami doświadczają, jak to jest po sobie nie sprzątnąć - czyli tego, co ja doświadczałam przez lata. Jeśli ktoś na przykład ma dyżur w kuchni, to musi przetrzeć blat po bracie, który tego nie zrobił, zmyć talerz pozostawiony przez kogoś w zlewie. Myślę, że to fajne, bo uczy empatii. No a ja nie jestem już tym "złym policjantem", który ciągle kogoś goni, upomina i karze. Teraz naszym kolejnym krokiem ma być osiągnięcie tego, by każdy jednak po sobie zmył ten talerz, czy przetarł blat. Moja ekipa chce o tym pogadać, mają jakieś propozycje rozwiązań. Przyznam, że sama jestem ciekawa, jakie...
Małe dzieci - mały kłopot...
Małgosia i Aneta to Mamy, którym udało się zobaczyć swoje błędy wychowawcze z przeszłości i wdrożyć środki zaradcze. Jednak nie jest żadną tajemnicą, że lepiej zapobiegać niż leczyć, a "czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał". Z takiego założenia wyszła Jagoda, mama trójki przedszkolaków, z których najmłodszy Miłosz ma 2,5 roku.
- Wśród moich koleżanek, mamą zostałam najpóźniej - opowiada Jagoda.- Nasłuchałam się od nich o tym, jak ciężko wychować dziś dziecko i jak bardzo współczesne dzieci są niesamodzielne. Obserwowałam też koleżanki, które podsuwały swoim latoroślom wszystko pod nos. Jakiś wewnętrzny instynkt podpowiadał mi, że nie chcę czegoś takiego ani dla siebie, ani dla swoich dzieci. Dlatego odkąd tylko moje maluchy zaczęły chodzić, mówić i interesować się światem, wykorzystywałam to na wdrażanie ich do obowiązków domowych. To są oczywiście proste rzeczy, stosowne dla ich wieku. Przedszkolaki mogą spokojnie wsadzić brudne ubrania do pralki, poukładać czyste, przetrzeć kurze, czy nakryć do stołu. W Internecie można znaleźć specjalne listy z poszczególnymi czynnościami możliwymi dla danego wieku, ale osobiście uważam, że każde dziecko ma swój własny czas na ich opanowanie. Na tym etapie rozwoju ważne jest to, by była to zabawa - na tyle, na ile się da. Dzieci wówczas lubią po prostu wykonywać te czynności, no i czują się częścią rodziny. Owszem, ta zabawa może być dla rodzica trudna, bo wymaga cierpliwości. W końcu dzieci dopiero uczą się tych wszystkich małych zadań. Ale potraktowałam to jako inwestycję w przyszłość, by nie mieć tych problemów, co mają teraz moje koleżanki ze starszymi dziećmi. Zawsze zwracam też swoim dzieciakom uwagę, po co to czy tamto zrobiliśmy. Mówię na przykład: "Patrz ! Mamy teraz czyste okno. Będziemy teraz wyraźnie widzieć tatę, gdy będzie wracał z pracy." Staram się też dbać o dobry klimat w domu - kiedy jestem podminowana, wkurzona czy zmęczona, po prostu odpuszczam. Nie chcę, by dzieci kojarzyły to sprzątanie jako jakąś paskudną, niewdzięczną czynność, coś, czemu towarzyszą złe emocje. To nasze życie toczy się oczywiście pewnym rytmem : śniadanie, przedszkole, spacer, zabawa, kąpiel. Pomiędzy nimi są te stałe elementy dnia typu poukładanie butów w korytarzu. Dzieciaki wiedzą, co po sobie następuje i są na to przygotowane, nie ma zaskoczeń. Nie jest to łatwe, ale miałam wybór: czy będę sprzątać po wszystkich, złościć się, by w końcu wieczorem paść na twarz, czy też ukierunkuję tę energię w inny sposób. Na razie jestem wprawdzie zmęczona, ale zadowolona. Dzieciaki są coraz większe i coraz bardziej samodzielne. A o to mi przecież chodziło.
Szczęście
Wiele Mam przyznaje, że od presji utrzymania domu w czystości uwolniła je... rezygnacja z części obowiązków. W rodzinie wielodzietnej jest to szczególnie ważne. - Ustawiłam sobie priorytety - dodaje Aneta. - Uznałam, że ten dom naprawdę nie musi się błyszczeć. Sedes nie musi być wyczyszczony idealnie. Że kiedyś nastąpi taki moment, w którym dzieciaki nauczą się myć go tak jak trzeba. Że większe znaczenie mają nasze relacje niż dom posprzątany na błysk. Uznałam, że po latach dla dzieciaków nie będą miały znaczenia wypolerowane podłogi, tylko wspomnienia - także te z moim udziałem. A byłam już na dobrej drodze, by wspominały mnie jako sfrustrowana matkę...
Dla Małgosi, poza uzyskaniem wolności i większej ilości czasu znaczenie ma przede wszystkim walor wychowawczy obowiązków domowych. - Chcemy czy nie, wszyscy musimy tę brudną robotę zrobić - mówi. - Nie zawsze robimy coś, co jest przyjemne. Trzeba robić też to, co jest konieczne do życia. Dzięki praniu, sprzątaniu i wychodzeniu z psem, dzieci traktują to jako oczywistą część życia. Później, u progu dorosłości nic ich nie zaskoczy. Te wspólne postanowienia i działania dają moim dzieciom też poczucie sprawczości, a ono z kolei wpływa na ich pewność siebie. Wiem, że nie boją się uczyć nowych rzeczy. Kolejny fajny element, który pojawiła się przy okazji wdrożenia naszych pomysłów na obowiązki w życie, to ten, że teraz chyba bardziej mamy takie poczucie wspólnoty. Każdy dokładając swoją cegiełkę do wyzwań codzienności, czuje, że jest ważny dla innych, że jego wkład w życie domowników ma znaczenie. Myślę, że moje dzieci stały się bardziej odpowiedzialne i empatyczne. Dzięki temu nie są i nie będą same. A w rezultacie są i będą szczęśliwe. A o to chyba przecież chodzi w życiu...