Szansa na sukces cz.2
Przewidywalny dawniej świat relacji ulega nieustającym przemianom. Przywalony cywilizacyjnymi naleciałościami, sprawia, że budowanie więzi w rodzinie stało się aktualnie znacznie większym wyzwaniem niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Z jakimi wyzwaniami się ono wiąże, jakie znaczenie ma więź dziecka z matką dla niego samego i jego relacji w rodzeństwie ? Kiedy rodzina wielodzietna ma szansę na sukces, co może dziecku dać rodzeństwo i dlaczego nie warto być nadopiekuńczym rodzicem ? O tych i wielu innych kwestiach opowiada Emil Szumiło - psycholog i psychoterapeuta więzi z 20-letnim doświadczeniem pracy z rodzinami, i jeszcze większym sercem - w wywiadzie z Iwona Duszyńską. Zapraszamy do drugiej części wywiadu.
Rozmawiając z jedną z wielodzietnych mam, doszłyśmy do wspólnego wniosku, że wielodzietność chroni nas i nasze dzieci przed nadopiekuńczością...
Kwestia nadopiekuńczości pojawia się w kontekście rozmowy o frustracjach. Obok tych kwestii pojawia się pojęcie tzw. bezstresowego wychowania. Jego negatywna strona to taka, że rodzic nie pozwala dziecku na konfrontację z żadnym stresem. Dziecko żyje wówczas w permanentnym lęku, gdyż nie ma doświadczenia radzenia sobie z trudnościami. W sensie pozytywnym, wychowanie bezstresowe oznacza, że rodzic nie jest dla dziecka źródłem stresu. Jak się dzieckiem dobrze zajmujemy, to ono nam daje w kość - próbuje, rozwija się. Jak się rozwija, to trafia na kolejne tematy, wyzwania i popełnia błędy, co jest dla nas pewnym kłopotem. Jednak jak to dobrze "obsłużymy", to dziecko przyspiesza i jest coraz więcej kłopotów. Im lepiej wychowujemy, tym mamy więcej kłopotów z dzieckiem.
To brzmi dość kontrowersyjnie i nieco paradoksalnie....
To jest tego rodzaju doświadczenie: pcham się do rzeki, włażę na drzewo. Jestem zaopatrzony przez rodzica we wspomnienie, że gdy przeżyłem jakąś trudność, to rodzic mnie z niej wyciągnął, pomógł ją pokonać. Zatem opłaca mi się śmiałość i podejmowanie kolejnych wyzwań. Ale opłaca mi się też pytać rodziców o zdanie i ich słuchać. Mam dowód na to, że oni mnie faktycznie chronią swoim działaniem. To dotyczy tego, gdy dziecko doświadcza jakiejś frustracji, urazu w związku ze swoimi działaniami.
Do Pana gabinetu też trafiają rodzice, których dzieci sprawiają kłopoty...
Trafiający do nas rodzice często nie potrafią pomóc dziecku w radzeniu sobie z jego frustracją. Nie wiedzą bowiem, co się dzieje, jak dziecko ją naprawdę przeżywa. Najczęściej dzieje się tak dlatego, że rodzic sam nie rozumie siebie ani swoich emocji. Dziecko nauczy się dobrze funkcjonować w obrębie frustracji, gdy przekona się, iż jest pobudzenie w związku z jakąś sytuacja, a potem następuje ukojenie tego pobudzenia. Najpierw jest mama która ukoi, a potem mama, która mnie wszystkiego nauczyła. Robię tak, bo tak nauczyła mnie mama. Nie można dziecku zabronić mierzyć się z trudnościami. Natomiast drugą sprawą, najważniejsza i najtrudniejszą w wychowaniu jest wiedzieć, z jaką trudnością, frustracją, w jakim momencie rozwoju dziecko jest w stanie się zmierzyć. To trudne decyzje. Nadmierne trzymanie dziecka przy sobie sprawi, że dziecko się wycofa, będzie lękowe. Z kolei niedostateczna kontrola i granice mogą spowodować uraz i w efekcie także lęk.
Czy obserwuje Pan w swojej praktyce nadopiekuńczych rodziców ?
Obserwuję to, że jeśli rodzic ma nadmierną potrzebę kontroli i jest święcie przekonany, że bezpieczeństwo jego i dziecka spoczywa wyłącznie na rodzicu, to znaczy, że dziecku nie ufa - bo inaczej dziecko się zabije. Dziecko nie może jeść kiedy chce, uczyć się kiedy chce, bawić się, czym chce, dobierać sobie przyjaciół... Zamiast tego należy towarzyszyć dziecku w poznawania świata - także jego niebezpiecznej części i pilnować je, by nie zrobiło sobie krzywdy. Swoją 1,5-roczną córkę oswajałem z nożem trzymając swoją rękę na jej małej rączce, która trzymała rękojeść. To sposób na zbudowanie zaufania. Dziecku "zapisuje się", że rodzic działa dla jego dobra (na przykład w wyniku wcześniejszych doświadczeń, gdy rodzic towarzyszy w oswajaniu trudności czy niebezpieczeństw). Wówczas nawet jak rodzic powie coś, co się dziecku niespecjalnie spodoba, to ono i tak stwierdzi: "Skoro tatuś/mamusia tak mówi, to tak musi być". Ale najpierw musi dostać to wcześniejsze doświadczenie z rodzicem. Gdy mama jest nadopiekuńcza, to wówczas uczy się, że nic mu nie wolno. Jeśli zrezygnuje z próby poznawania świata, to nigdy go nie pozna.
Wspólnoty pierwotne były taką przestrzenią do życia, w której było wiele dzieci, wiele pokoleń, interakcji. Czy w ramach takich wspólnot np. opieka starszych dzieci nad młodszymi była formą kompensacji, gdy mama była chwilowo niedostępna ?
Mam dorosłych pacjentów i nie mam ani jednego, który wspominałby dobrze obarczenie młodszym rodzeństwem. Gdy mama mówi: "Tu jest maluszek, zrób to i tamto", to to dziecko dostrzega, że ono może być przy mamie tylko wtedy, gdy jej pomaga. Rodzic mówi: "Ty jesteś starszy, mądrzejszy, nie wdawaj się w bitki". Dzieci przejmują role opiekuńcze względem młodszego rodzeństwa, często tj. w rodzinach patologicznych, gdzie przejmują zadania dorosłych nieadekwatne do swoich dziecięcych możliwości rozwojowych. Jeśli młodsze dziecko jest skazane na to, że się nim opiekuje starsze rodzeństwo, to młodsze zawsze obarczone jest bólem, że to nie mama się nim opiekuje. To niekorzystne tak dla opiekującego się, jak i zaopiekowanego.
We wspólnotach pierwotnych wszystko było bardzo, bardzo stabilne. Tam się nic nie zmieniało z pokolenia na pokolenie. Ciotki i babcie z obu stron rodziców zachowywały się tak samo, a więc dziecko uczyło się od mamy, a wszyscy wokół mu tę naukę potwierdzali. Szybko uczyło się, jak zachowają się inni gdy ono z czymś do nich przyjdzie. Wspólnota dawała stabilność ale też we wszystkich nomadycznych wspólnotach był konkretny podział na rody. Więc gdy dziecko z rodu Kowalskich szło do rodu Malinowskich i próbowało coś zjeść to przysłowiowo dostawało po głowie.
Czy ta opieka starszego rodzeństwa nad młodszym zawsze jest traktowana jako nadużycie ?
Nie, dziecko ma prawo pobawić się z młodszym rodzeństwem. Może spełnić prośbę mamy. Spełnienie prośby mamy może dać mu wiele radości. Pod warunkiem, że to nie będzie jego obowiązek. We własnej rodzinie całe życie pilnowałem, by córka nigdy nie czuła się zmuszona do opieki nad bratem. Ja ją prosiłem, by z nim została, ale było jasne, że ona może mi odmówić bez żadnych konsekwencji. Bywało, że ją czasem zatrudniałem płacąc jej tyle co opiekunce. Dziecko ma prawo decyzji o swoim kontakcie z rodzeństwem lub nie - wówczas ten kontakt będzie zawsze pozytywny, bo następuje za zgodą obojga.
Rodzice często, z racji obciążenia, czy przekonania, że dziecko ma mieć obowiązki, wlepiają mu obowiązek opieki nad rodzeństwem. I jeśli jest między rodzeństwem dobrze i jedno nie ma poczucia, że się poświęca dla drugiego, tylko ma tak, że chce to robić, to prawdopodobnie wcześniej nie było przymusu ze strony rodziców. Jeśli będzie taki przymus, to zawsze będzie miał on negatywne skutki dla relacji w rodzeństwie. Dla dziecka opiekującego się i tego zaopiekowanego, gdyż ono chce opieki mamy, a nie rodzeństwa.
Z tego, co Pan mówi, powszechny problem to niewłaściwe komunikaty kierowane do dziecka przez rodzica. Ale chyba nie znam kogoś, komu by się taki komunikat nie zdarzył...
Nie da sie być zawsze idealnym rodzicem. Ważne jest, by rodzic zajął się tym, co jego błąd zrobił dziecku. Jeśli dziecko dostanie 100 razy dobrze, a rodzic za 101 razem zrobi coś nie tak, to dziecko się natychmiast w tym zorientuje, przyjdzie i o tym powie.
Czy widzi Pan jakąś nadzieję dla współczesnego dzieciństwa i rodzicielstwa zdominowanego przez zubożenie ilości relacji, brak życia podwórkowego, zdalną edukację, media społecznościowe...?
To, że dzieci uczą się przyglądać własnym emocjom, godzić je ze sobą - to będzie funkcjonowało nawet we współczesnym świecie, gdzie media stały się imitacją prawdziwego życia. Dobry dom, dobra mama - to zasób na każdą sytuację życiową.
Dziękuję za rozmowę.
Emil Szumiło - psycholog, absolwent Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie z 20 - letnim stażem. Specjalizuje się w psychoterapii lęku i zaburzeń osobowości. Pomaga rodzicom w rekonstrukcji bezpiecznego stylu przywiązania u dzieci, zwiększeniu kompetencji rodzicielskich w zakresie rozumienia dzieci i budowania dobrych relacji w rodzinie. Autor szkoleń i programów adresowanych do rodziców. Pracuje z rodzinami adopcyjnymi i zastępczymi. W swojej praktyce korzysta z podejścia terapeutycznego stworzonego przez Jeffreya Younga. Prowadzi prywatny gabinet w ramach poradni ITEM w Żywcu www.item-psychologia.pl, której jest współzałożycielem. Od 30 lat niezmiennie mąż Teresy oraz ojciec 30-letniej Mai i 20-letniego Emila. Lubi psy i spacery po lesie - zwłaszcza w górach.