Wesprzyj fundację
0
0

Skończ wykład, daj przykład

Skończ wykład, daj przykład

Skończ wykład, daj przykład

Czym jest dobrze pojęta zależność dzieci od rodziców i czemu ma służyć ? Czy "partnerskie" relacje między rodzicami a dziećmi to dobry sposób na rodzicielstwo ? Jak rozumieć posłuszeństwo, o ile w ogóle można je zrozumieć ? Jakie stereotypy blokują rodziców przed rozwijaniem ich rodzicielskich (nie)kompetencji ? Czym grozi brak więzi rodzica z dzieckiem ? Na te oraz wiele innych pytań odpowiada Maria Berlińska - psycholog z 35 letnim doświadczeniem pracy z rodzinami i dziećmi skrzywdzonymi przez przemoc, alkohol i brak miłości w ramach prowadzonego przez siebie i męża rodzinnego domu dziecka.

 

Gdy myślę o pojęciu hierarchii w rodzinie, przychodzą mi na myśl taki straszne historyczne obrazki  czarnej pedagogiki. Czy istnieje coś takiego, jak konstruktywna  hierarchia w rodzinie ?

 

Oczywiście. W rodzinie zawsze są rodzice i dzieci. Rodzina jest w pewien sposób hierarchiczna. "Hierarchia" jednak nie jest tu dobrym określeniem. Zawsze jest to zależność. Dzieci do jakiegos momentu zawsze są zależne od rodziców. Nie da się tego zmienić. Jest rola rodziców, w której sprawują oni zwierzchność nad dziećmi. Uczą je wchodzenia w świat, poznawania go i rozumienia.

 

Pytanie, na czym ma polegać hierarchia w dzisiejszych czasach ? Postęp jest dziś taki, że młode pokolenie wiedzą często przerasta rodziców. Jedyną rzeczą, która może tę zależność zachować jest świat wartości. I wynikający ze świata wartości autorytet rodzicow. Trzeba zwrócić uwagę na to, by rozumieć pojęcie wartości w najlepszym znaczeniu tego słowa, bo bywa z tym róznie.

 

O które wartości więc chodzi ?

 

W każdej rodzinie są takie wartości, jakie wybierają rodzice. W jednym domu będą to pieniądze, w innym opinia sąsiadów, jeszcze w innym - chorobliwy porządek w domu. W kolejnym będzie to rygor i posłuszeństwo. Na ile te wartości są otwarte na drugiego człowieka, czyli na prawidłową relację miłości, miłosierdzia i pokory - na tyle te wartości przetrwają. Na tyle te zależne dzieci wejdą w dorosłość. Jesli w naszych wartościach nie będzie miłości i potrzeby więzi, to dzieci je odrzucą.

 

Jak zatem w odpowiedni sposób rozumieć posłuszeństwo, które często w katolickich (i nie tylko) rodzinach uchodzi za cnotę ?

 

Co to znaczy "posłuszeństwo"? Z czego ono wynika ? Z zasad, z rygoru ? To nie jest posłuszeństwo. To tylko kindersztuba i wojskowy dryl. Trzeba nauczyć dzieci mysleć, dokonywać właściwych wyborów. Towarzyszyć im w tej nauce. Wychowałam 5 swoich dzieci biologicznych oraz przynajmniej 12 dzieci bardzo trudnych w ramach rodziny zastępczej. W naszym domu nigdy nie padło słowo "posłuszeństwo". Bardzo dobrym przykładem na to, czym jest posłuszeństwo był Naród Niemiecki w latach 30 ubiegłego wieku. Wszyscy wiemy, jak się ono skończyło. Rodzice, którzy go uczyli wcale nie mieli złych intencji uważali posłuszeństwo za wartość. Zapytajmy siebie, czy takie efekty chcemy osiągać. Czy chcemy mieć bezmyślnych, posłusznych dorosłych ? Takich, którzy posłuchają każdej władzy, każdej manipulacji ?

 

Mam wrażenie, że to posłuszeństwo jest w nas bardzo zakorzenione. Zwłaszcza na wsiach w takim wariancie - powiedziałabym - starotestamentowym. "Dzieci i ryby głosu nie mają"...

 

Wydaje mi się, że niestety tak. Często zauważam, że nie jesteśmy chrystusowi, a starotestamentowi. Nawet jeśli nie powtarzamy tego sloganu "dzieci i ryby głosu nie mają", to niestety, w naszej głowie on istnieje, jest w naszych przekonaniach nawet jeśli wstydzilibyśmy się użyć takich słow. To jest bezpieczne i znane, nie wymaga wysiłku. Wychowywanie to nie tylko zarabianie na chleb, pranie i gotowanie. Posłuszeństwo to zwalnianie się z funkcji wychowawczych. To trudne, bo nie jesteśmy nauczeni niczego innego. Na szczęście to się zmienia.

 

Co czuje dziecko, które dostaje taki komunikat: "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie", czy "świnia za pan brat z pastuchem" ?

 

Czeka, aż samo będzie wojewodą i będzie dalej robiło to, czego dziś mu nie wolno. Odbije sobie. Myśli: "Ja też będę kiedyś wojewodą". I mamy perpetum mobile. Kolejne, niestety, pokolenia, które działają w ten sam sposób.

 

Co może być alternatywą na to posłuszeństwo, rygor ?

 

Każdy człowiek potrzebuje bycia szanowanym. Dorosły i dziecko. Szanuj swoje dziecko tak, ja Ty sam chciałbyś być szanowany. Szanuj jego zdanie, jego uczucia. Oczywiście nie pozwalaj na wszystko. Także dorosłym nie na wszystko się pozwala. Świat jest pełen ograniczeń, którym muszą się podporządkować nawet jeśli tego nie chcą. Ale wcześniej musi miec miejsce szacunek. Niestety, to wcale nie jest powszechne.

 

Jak ocenia Pani postawy rodzicielskie z perspektywy 35 lat swojej pracy ? Na ile one się zmieniają ?

 

Wydaje mi się, że aktualnie jest większe otwarcie na wiedzę. Ludzie coraz mniej się boją przyznać się, że potrzebują się czegoś nauczyć, że chcą być lepszymi rodzicami. Wszystko, co wchodzi, musi się przedrzeć - przede wszystkim przez stereotypowe myślenie. Stereotypem sprzed 35 lat był przykładowo taki, że wychowania nikt nie musi uczyć. Ja uważam, że bycie rodzicem to najtrudniejszy zawód na świecie. Coraz częściej młodzi, ale też starsi ludzie uświadamiają sobie własną bezradność i chcą zdobywać wiedzę. Jeszcze 30 lat temu powiedzenie przez rodzica "Nie potrafię tego zrobić, jestem bezradny" było prawie niemożliwe. Uznawało się, że rodzicowi nie wolno czegoś takiego powiedzieć. Ma miejsce coraz większa zgoda na to, że można czegoś nie wiedzieć, nie umieć i chcieć się tego nauczyć. Gdy rozpoczynałam swoją pracę te 35 lat temu, to - jak wynika z moich doświadczeń - może 0,5% rodzicow potrafiło wówczas się otworzyć. Dziś to jakieś 5-10%. To duży skok.

 

Czy widzi Pani różnice w dzieciach ?

 

Oczywiście. Jest coraz trudniej. Dostęp do mediów, do wiedzy jest wszechobecny. Dziś zdecydowanie trudniej jest być rodzicem niż dawniej. Dlatego nie można kurczowo trzymać się starych sposobów na wychowanie, bo się przegra. Oprócz tego, chciałabym zwrócić uwagę na szalenie trudną i ważną rzecz, zwłaszcza przy wchodzeniu w świat wirtualny.  Jesli rodzice nie zrozumieją, że niezbędne jest nawiązanie więzi z dziećmi do okresu dojrzewania, to te dzieci stracą. Trzeba więc zmienić sposoby, postawy wychowawcze.

 

Czy Pani zdaniem prawdą jest, że dzieci wychwuje sie do 12 roku życia, a potem zbiera się plon tego, co się w ramach tego wychowania zasiało ?

 

Tak jest w 90%. Można utrwalać to, co się dotąd zrobiło. Ale te 10%, które przepada jeszcze na okres dojrzewania, jest szalenie ważne. Czy potrafimy towarzyszyć dzieciom w tym ich - niestety - bolesnym okresie dojrzewania (bolesnym także dla rodziców) ? Będziemy im towarzyszyć, o ile nawiążemy wcześniej więź. Jeśli jej nie nawiązaliśmy, to dzieci same się "wytną" - nie my, tylko one to zrobią. Nie będą nas potrzebowały.

 

Czy potwierdzi Pani takie stanowisko: nie ma buntu = nie ma rozwoju ?

 

Oczywiście. To jest niezbędne. Tak nas Pan Bóg stworzył. W okresie dojrzewania dzieci powinny zerwać pepowinę, muszą zweryfikować wszystko, co im się dotąd włożyło do głowy i dokonać wyboru. Powiedziałabym nawet, że jesli dziecko nie przechodzi okresu dojrzewania, to należy je jakoś wystymulować, by do niego doszło. Trzeba pamiętać, że dziecko ma w tym czasie hustawkę emocjonalną, że się z tym nie kryje. Ma różne pomysły, może mieć "dziwne", z naszej perspektywy spojrzenie na świat. Rzecz w tym, by umieć z nim rozmawiać a nie mówić, że to głupie. W rodzinach katolickich często jest tak, że dziecko przychodzi i mówi, że jest niewierzące. To jest właśnie to, co ono samodzielnie chce zweryfikować. Jak rodzic wpadnie w panikę i zacznie się z nim wykłócać, to koniec. Nie musimy się też na wszystko zgadzać. Jeśli będziemy rozmawiać, przedstawiać swój świat wartości - mówimy, dlaczego coś jest dla nas ważne, co nam to w życiu dało - wtedy wszystko będzie w porządku. Nasze życie musi być potwierdzeniem naszych słów. Zgodnie z zasadą: "Skończ wykład, daj przykład."

 

Mamy pojęcie władzy czy pieczy rodzicielskiej.  Nie możemy - na przykład - pozwolić dziecku, by się poparzyło wrzatkiem. Są to kwestie dotyczące ochrony. Tutaj moim zdaniem jest miejsce na istnienie hierarchii. Spotkałam jednak takie rodziny, gdzie kompletnie nie występuje żaden rodzaj "hierarchii", są relacje partnerskie. Co się dzieje, gdy nie ma tej zależności ?

 

Zależność dzieci od rodziców jest rzeczą naturalną. Bez pieczy rodzicielskiej dziecko zginie. Może zginąć fizycznie, duchowo, emocjonalnie, moralnie - na różne sposoby. Oczywiscie niczego nie należy demonizować. Mam wieloletnie doświadczenie w pracy z rodzinami uzależnionymi, wychowywałam też dzieci z rodzin uzależnionych - tam bardzo często dochodzi do partnerstwa, a nawet odwrócenie ról w rodzinie. Dziecko staje się rodzicem. To rodzice powinni uczyć dzieci i wprowadzać je w życie, rodzice są dla dzieci, a nie odwrotnie. Niech rodzice będą między sobą uczciwymi partnerami. Trzeba pamiętać, że od zawsze istnieją świat dorosłych i świat dzieci. Pamiętajmy też, że za każdym słowem jest konkretna treść. Za słowami  "Matka", "Ojciec" coś się kryje. To znacznie więcej niż słowa.

 

Przykładowo, mówienie do rodziców po imiemiu, to w pewien sposób na pozbawienie dziecka matki i ojca. Miałam w otoczeniu ludzi, którzy wyjechali wiele lat temu na Zachód i podążając za ówczesnym trendem, zdecydowali, ze ich dzieci będa do nich mowiły po imieniu. Odwodziłam ich od tego. Dziś ich dzieci są dorosłe i bardzo załują takiego wychowania. Ich pierwsze dziecko miało taki temperament i osobowść, że wszystko było super. Więc zależy to też od temperamentu dziecka, jego wrażliwości etc. Każde dziecko inaczej będzie potem traktować mamę i tatę. Zasadniczo mamy problem z uzyskaniem prawdziwego, wewnętrznego autorytetu. Zawsze istnieje więź pierwotna: rodzic-dziecko. Rodzic zawsze jest dla dziecka najważniejszy. Ten rodzaj więzi jest bardzo specyficzny.

 

Opowiem o innym niebezpieczeństwie tego źle pojętego partnerstwa. Do mojej córki przyszła koleżanka, wychowywana właśnie w takiej partnerskiej rodzinie. Dziewczyny planowały jakąś późno wieczorną eskapadę, córce bardzo zależało na tym wyjściu. Ponieważ istniał problem z transportem i miałam obawy, jak córka wróci późnym wieczorem do domu, powiedziałam: "Boję się o Ciebie". Koleżanka córki, będąc świadkiem naszej rozmowy, rozpłakała się mówiąć: "Mnie to nikt tak nie powie". To tylko dowód na to, jak bardzo dzieci, także te majace kilkanaście lat, potrzebują poczucia bezpieczeństwa, granic i troski pochodzących od rodzicow. Dana dziecku taka całkowita wolność jest ich zaprzeczeniem.

 

 

Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiała: Iwona Duszyńska

 

Maria Berlińska, psycholog i teolog życia wewnętrznego z 35-letnim doświadczeniem zawodowym. Specjalistka ds. przemocy w rodzinie, zajmuje się także specjalistyczną pomocą rodzinom dotkniętym problemem uzależnienia i współuzależnienia. Matka biologiczna pieciorga dorosłych już dzieci. Wraz z mężem, przez wiele lat tworzyli rodzinny dom dziecka, w ramach którego wychowali łącznie kilkanaścioro dzieci doświadczonych przemocą, alkoholizmem oraz innymi trudnościami. Aktualnie zajmuje się prowadzeniem szkoleń dla rodziców, którzy chcą świadomie, w szacunku i miłości wychować swoje dzieci.