Jeszcze 10 lat temu Mirka chciała się rozwodzić ze swoim mężem, Mietkiem. Pił, znęcał się nad nią psychicznie i obsesyjnie kontrolował każdy jej ruch. Choć sytuacja wydawała się beznadziejna, małżeństwo Mirki i Mietka ocalało. I - co najważniejsze - nie wygląda już tak jak dawniej. Z pomocą bowiem wkroczył sam Pan Bóg, który w odpowiednim czasie posłał Mirce swoich Aniołów, którzy przybyli z odsieczą. Poznajcie drugą część historii Mirki, która na swoim małżeńskim ringu zdobywa kolejne punkty i zrobi wiele, by wygrać walkę...
Powrót Matki Marnotrawnej
Byłam tak bardzo nadkontrolująca, że moja córka nie mogła przez długi czas sama wychodzić z domu ze swoimi rówieśnikami. Bardzo mocno kontrolowałam, gdzie i z kim jest, co robi. Kontrolowałam godziny jej wyjść i powrotów do domu. Potrafiłam jechać i sprawdzać, czy jest tam, gdzie deklarowała, że będzie. To było bardzo męczące dla moich najbliższych. Ania uciekała przy każdej możliwej okazji. Miała mnie powyżej uszu. Nie było między nami relacji - liczyła się tylko szkoła i to, co się w niej działo. Do tego sprowadzały się nasze rozmowy. Córka nie dzieliła się ze mną swoimi przeżyciami, myślami. Jestem świadoma tego, że bardzo ją poraniłam. Przyszedł taki moment - po tym, jak zaczęłam słuchać uczestników na grupie AA - kiedy zrozumiałam, że się źle zachowuję. Zaczęłam mieć też odwagę, by próbować z nią rozmawiać. Mówiłam Ani wprost o tym, że moje zachowania nie są właściwe, że nie umiem inaczej i bardzo ją za to przepraszam. Wtedy zaczęłyśmy prowadzić kilkudniowe rozmowy - na tyle, na ile ona była w stanie przyjmować różne treści, i na ile ja byłam w stanie też dzielić się z nią swoimi przeżyciami. Przegadałyśmy sobie to wszystko.
Moja córka bardzo późno przechodziła okres buntu. Kiedy miała 15-16 lat, była bardzo grzeczną, ułożoną dziewczyną - "kopią" podporządkowanej mamy. Mając 18-19 lat, gdy stała się pełnoletnia, wtedy nadszedł właściwy czas jej buntu. Przestała mówić, że wychodzi, kiedy wróci, że nie wraca na noc do domu. Czasem przez kilka dni nie miałam od niej żadnej wiadomości, nie dawała znaku życia. Nie było mi łatwo, ale to wtedy uczyłam się oddawania jej przestrzeni i wolności. To ja zawaliłam, bo nie umożliwiłam jej komunikację, relację, dzielenie się jej przeżyciami, emocjonalnością. Z biegiem czasu nasze relacje zaczęły się zmieniać. Zaczęłam słuchać tego, co córka do mnie mówi, jakie ma problemy. Teraz, kiedy trzeba, to przychodzi, rozmawia, dzieli się swoim światem, pyta. Odrobiłam swoje zadanie.
Syna wychowuję teraz w inny sposób. Jestem już inną osoba niż byłam, przepracowałam pewne rzeczy. Pozwalam mu na przeżywanie jego emocji, nie zatrzymywania ich, mówienie o nich, dzielenie się tym, co się w nim dzieje. Jak jest zły, to mówi mi: "Mama, teraz jestem zły, nie mów do mnie. Idę."
Rodzinny układ
Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że jeśli jedna osoba (w układzie rodzinnym przyp. red.) się zmienia, to zmienia się także druga. Prędzej czy później to następuje. Nawet, jeśli nie jest świadoma tego, że się zmienia. Mój mąż też się zmienia. Wykonał już kawał pracy. Mietek daje mi teraz dużo więcej przestrzeni i wolności. Nie muszę mu mówić, gdzie jestem, czy wychodzę, kiedy wracam. Coraz więcej pracuje nad swoją trzeźwością - z różnym skutkiem. Zdarzają się dni, kiedy zapija ale wtedy potrafi przyznać się, że zawalił. Powoli zaczynamy uczyć się rozmawiać, komunikować swoje potrzeby, myśli. Szukać wspólnej płaszczyzny porozumienia. Ostatnio nie pytałam go o to, czy pójdzie na terapię. Na tę świadomość, którą teraz mam, uważam, że w tej chwili nie jest gotowy by ją podjąć. Ja nie mam na to wpływu.
Małżeństwa z trudnościami
Mąż jeździ ze mną na wspólne wypady z w ogniskiem Sychar. Zmieniło się nam towarzystwo - teraz to ludzie związani z kościołem, wspólnotami. Jest coraz bliżej Pana Boga. Jego droga powrotu do Niego jest inna niż moja. Ale każda jest dobra. Wiem, że Bóg sobie z nim poradzi. Poradził sobie ze mną, to z nim też da sobie radę.
Na drugich rekolekcjach KWC, na które pojechałam sama, kątem ucha usłyszałam o warsztatach dla małżeństw z trudnościami, na które finalnie trafiłam. Pan Bóg tak podziałał, że zaprzyjaźniłam się z prowadzącą je Moniką. To ona była "motorem" spotkań małżeństw przeżywających trudności na naszym terenie. W ten sposób powstała nasza mała, lokalna wspólnota tych, którzy przeżywają różnego kalibru małżeńskie kryzysy. To propozycja skierowana stricte do małżeństw parafialnych w potrzebie. Odzew był, niestety, bardzo kiepski. Zgłosiło się bardzo niewiele par. Ludzie nie chcą przyznawać się przed samym sobą, że mają problem i wyjść z tym do ludzi, poprosić o pomoc. To dla nich wielkie wyzwanie. I długi proces.
Nie tędy droga
Początkowo w ogóle nie myślałam o ratowaniu swojego małżeństwa. Miałam wręcz podjętą decyzje o rozwodzie. Że nie chcę dalej trwać w tym związku. Zmanipulowałam swoimi wypowiedziami i odpowiednio stawianymi pytaniami swoją mamę, żeby poparła moje rozwodowe plany. W rzeczywistości moja mama nigdy nie była za naszym rozwodem. Miałam jednak wtedy poczucie, że mam mamę za sobą, trzeba więc było jeszcze powiedzieć o tym swojemu spowiednikowi. W Konfesjonale usłyszałam jednak: "Nie tędy droga. Trzeba walczyć o swoje małżeństwo." Wtedy uzmysłowiłam sobie, że jest czas na ratowanie, na szukanie wyjścia z sytuacji.
Wiem też jednak o tym, że jeśli mąż dopuściłby się wobec mnie przemocy psychicznej, fizycznej, znęcania nad dziećmi, to jestem w gotowa zadbać o swoją rodzinę w taki sposób, że jestem w stanie się odizolować. Nie ma we mnie przyzwolenia na przemoc. Jeszcze 5 lat temu patrzyłam na to zupełnie inaczej - wtedy nie miałabym w sobie takiej determinacji i siły jak teraz.
Tu i Teraz
Na przestrzeni tych ostatnich lat, nauczyłam się żyć tu i teraz, z dnia na dzień. Nie zastanawiam się nad przyszłością, cieszę się każdym dniem. Nie wybiegam do przodu. Nie wiem, co Pan Bóg mi przygotował. Mam też głęboką nadzieję, że Mietkowi i mnie będzie dane dożyć razem wspólnej starości - jako dobrego małżeństwa. Wierzę, że Pan nam tym pobłogosławi jeśli wspólnie będziemy dążyć do celu, razem z Panem Bogiem.
Żyję teraz pełnią życia - lubię przebywać między ludźmi, brać udział w różnych spotkaniach np. rozwojowych. Dziś na przykład wróciłam ze swoich pierwszych warsztatów biblijnych. Jeśli pojawia się możliwość, to wyjeżdżam - zawsze pytając męża, czy chce jechać ze mną. Czasem jedzie, czasem zostaje w domu.
Miłość cierpliwa jest
W okresach, gdy było naprawdę ciężko, a ja miałam ochotę na rozwód, był we mnie gniew, złość, nienawiść i niemoc patrzenia na męża. To były trudne uczucia. Zwłaszcza jak na niego patrzyłam i widziałam go pijanego. Miałam ochotę go szarpać i powiedzieć: "Chłopie, czy ty nie widzisz, co robisz ?" Bezsilność, która była wówczas i jest we mnie przez cały czas, przeradza się teraz w wolność. Bo na pewne rzeczy nie mam wpływu. Uznałam tę bezsilność i nie uleczę, nie naprawię swojego męża. To on sam musi tego chcieć i to jest jego praca do wykonania. Ja mogę się skupić na sobie i naprawiać wyłącznie siebie.
W tym momencie nie ma już we mnie takiego gniewu i złości jak kiedyś, nienawiści. Potrafię patrzeć na niego z miłością. Zobaczyć w nim człowieka, a nie alkoholika. Człowieka, którego kiedyś pokochałam, a którego nadal kocham. Który jest moim mężem.
Łaski
To, że jestem w takim a nie innym momencie swojego życia, to zasługa Pana Boga, że daje mi na to siły. To są łaski, które daje Pan Bóg. Jeśli chce się schylić i je podnieść, to każdy może je mieć. Łapię się też na tym, że z biegiem czasu zapominam o tych wszystkich złych sytuacjach, które miały miejsce. Pan Bóg po prostu je zabrał. Zostawia tylko miejsce na Dobro...
Wysłuchała: Iwona Duszyńska
* ring - tłum. z jęz. ang. - obrączka