Wśród współczesnych 70-, 80 i 90-latków, złote czy diamentowe gody wcale nie należą do rzadkości. Jak sami twierdzą, dawniej, gdy coś się psuło, to się to naprawiało. Nie inaczej było z małżeństwami. Dziś, kiedy o wiele łatwiej niż dawniej coś (lub kogoś ?) zepsutego można zastąpić nowym modelem, szczególnie ważne staje się dążenie do odwrotu tej szkodliwej tendencji. Weryfikacja wyznawanych przez siebie wartości, zmierzenie się z doświadczeniem zranień, własnych ograniczeń, czy zdrady w ramach terapii małżeńskiej to jeden ze sposobów przeciwdziałania temu trendowi. Zapraszamy do drugiej części rozmowy z Magdą Kleczyńską - doradcą psychologicznym i terapeutą par, która wyjaśnia, na czym polega terapia małżeńska.
Jeszcze byli "na świeżo" - po prostu młodzi ludzie z otwartymi głowami. Przypuszczam, że z osobami, które na przestrzeni np. 30 lat małżeństwa "wypracowały" sobie jakieś niekorzystne nawyki komunikacyjne, może być trudniej....
Tak. W takich sytuacjach te rany są już tak głębokie, ten beton jest już tak gruby, zaczyna się obijać blachą - wówczas jest bardzo ciężko. Ale też zawsze jest szansa. Nigdy nie mówię ludziom, choćby w najgorszych przypadkach, że nie mają szans. Chociaż widzę, że będzie ciężko. Są takie małżeństwa, w których mąż i żona nie potrafią powiedzieć o sobie na wzajem nic dobrego. To już jest sygnał, że ta praca będzie bardziej żmudna, trudniejsza. Ale nawet w najtrudniejszych kryzysach jest Łaska Sakramentu, który tak naprawdę jest tu ciągłą pomocą i wsparciem. A tak naprawdę Kimś, Kto działa niezależnie. Zawsze mówię, że jak się spotykam z małżeństwami, czy indywidualnymi osobami, to czuję się tak, jak z bycia Magda Kleczyńską wchodziłabym w bycie kobietą powołaną przez Boga, z moim powołaniem służenia człowiekowi w 100%. Jestem takim narzędziem, za pomocą którego Bóg działa. Staram się modlić i pytać Go, jak mogę pomóc. Nawet jeśli małżonkowie nie są wierzący, to przecież On i tak ich kocha. Mówię Mu: "Powiedz przeze mnie coś, co im pomoże, ich ukoi, co ich poprowadzi, co może ich do Ciebie przybliży." I naprawdę - On działa ! Dla mnie to niesamowite umocnienie, że On działając przeze mnie - przez człowieka, który jest słaby, byle jaki i sam ma wiele kryzysów, a potrafi jednak ze Swoją Łaską dotrzeć do serc tych małżonków. Ja staram się być naprawdę otwarta i mówić Mu: "Tak, Ty działaj, Ty mnie prowadź, Ty ich z tego wszystkiego wyzwól".
Jakie przeszkody, blokady mają w sobie małżonkowie, by w ogóle zjawić się w Twoim gabinecie ?
Najczęściej nie widzą sensu. Uważają, że i tak wszystko jest już stracone. Nie ma szans na to, by było lepiej, bo już tak bardzo się poranili, że nawet nie są pewni tego, czy się jeszcze kochają. Nie do końca wiedzą, jak zdefiniować miłość - często jest to dla nich jakieś uczucie, chwilowa przyjemność - było fajnie, nagle nie jest, więc może się nie kochamy ? Ta rezygnacja to najczęstszy problem. Drugi problem, to jest nieufność do terapeuty, brak zaufania do psychologów, na zasadzie: gdzieś ktoś był, coś słyszał i od razu się zraził. "Ta baba tak mi powiedziała", to mi nie pomogło, skutkiem czego wszyscy psychologowie i terapeuci są beznadziejni. Coś przeczytali, od kogoś słyszeli - takie niedoinformowanie w tym temacie. Trzeci powód to: "Nie jestem psychicznie chory żeby chodzić po terapeutach i psychologach." Albo "Nasze małżeństwo jeszcze nie jest na takim złym poziomie żebyśmy szli i prosili o pomoc." To bardzo częsta przyczyna, czyli muszą już leżeć papiery rozwodowe na stoliku, wtedy ewentualnie zastanawiamy się nad pomocą. Moim zdaniem najlepszym momentem jest w ogóle pójście na terapię bez jakiegoś wielkiego kryzysu. Pójście po psychoedukację. Ja też się tym zajmuję, nie tylko prowadzę terapię. Prowadzę także gabinet, który jest gabinetem psychoedukacji, doradztwa psychologicznego i wsparcia. Jak ktoś potrzebuje takiej edukacji na zasadzie: "Co mam mówić i jak żeby się nie ranić, nie niszczyć." Każde małżeństwo tego potrzebuje. Każde.
Co obserwujesz u pacjentów w temacie zdrady ? Czy zmieniło się podejście do zdrady na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat ? Dlaczego ludzie zdradzają i czy istnieje jakaś tendencja do zdrady, pewne uwarunkowania psychiczne, które popychają do tego kroku ?
Temat zdrady to bardzo szeroki temat. Każda sytuacja zdrady poniekąd jest trochę inna i poniekąd podobna. Na przestrzeni tych ostatnich 10-12 lat, odkąd ja pracuję, teraz rzeczywiście jest tych zdrad bardzo dużo. Nie wiem, czy akurat ja mam taki czas, że trafiają do mnie małżonkowie po zdradach. W ciągu ostatnich 2-3 lat, kiedy Internet tak bardzo wkroczył powszechnie w nasze życie, na takiej zasadzie, że my chodzimy z Internetem w rękach, jest on na zawołanie w naszych smartfonach i na zawołanie mamy cały świat - od tego czasu zaczął się temat częstych zdrad związanych po prostu z flirtem w Internecie. Myślę, że zmieniło się bardzo podejście do seksu - ktoś kogoś zdradził i mówi potem, że: " To był tylko seks. Tak naprawdę ja Cię kocham, a tamto to było tylko na chwilę." Natomiast to, co się nie zmieniło i co jest zawsze podobne, to co łączy wszystkie zdrady, to jest zawsze ogromne cierpienie związane ze stratą. Miałam kiedyś taką parę, która nawet umówiła się na to, że mają taki czas w swoim małżeństwie, że się zgadzają na innych - byli tacy wyzwoleni. Wychodzili na zewnątrz - on z innymi kobietami, ona z innymi mężczyznami. Mieli 1 dzień w miesiącu, kiedy mogli sobie "poszaleć" i wszystko było w tej umowie fajne, dopóki ona się nie zakochała i nie zaangażowała emocjonalnie w szaleństwo z innym mężczyzną. To są niezwykle trudne tematy. Teraz ludzie zaczynają kombinować, szukać, tworzyć dziwne układy. Sądzę, że to także bierze się z seriali, przekazu medialnego. Ludzie tworzą różne konfiguracje wierząc, że to ich nie skrzywdzi. Okazuje się, że potem ból tej zdrady, tej świadomości, że ona była z kimś jest ogromny. Bo w takiej bliskości ludzie nie mogą tak naprawdę być na zasadzie nic nie znaczącej. W takiej intymności, w jakiej się jest w trakcie aktu seksualnego nie można być z każdym.
Kiedy to do ludzi dociera ? Czy to dzieje się wtedy, gdy dokopują się do tego zranienia ?
Tak, właśnie wtedy. Kiedy zaczynają o tym mówić, kiedy to odkrywają i widzą, jak bardzo zniszczyło to ich związek. Często też bywa tak, że ta osoba, która zdradza, myśli sobie, że to nie było nic takiego wielkiego - "Ja i tak cię kocham". Miałam też taką parę, gdzie najpierw mąż zdradził - to był jednorazowy wypad, wyjazd służbowy, zdrada z koleżanką z pracy po imprezie. Żona bardzo cierpiała i jakoś z tego wyszli własnymi siłami - tak, że już było dobrze. Po czym żona zdradziła męża w nieoczekiwany sposób. Okazało się, że przez te dwa lata w tej żonie cały czas pracowało to zranienie. Oni to niby przepracowali ale tak naprawdę zamietli pod dywan - niby było dobrze, ale ona ciągle go jeszcze podejrzewała. Przychodząc na terapię powiedziała: "Ale ja podejrzewam, że on i tak mnie zdradzał i tylko powiedział, że to był jeden raz." I on w momencie, kiedy zobaczył, jak to jest być zdradzonym, kiedy sam tego doświadczył, zobaczył, jakie jest to nieprawdopodobne cierpienie. Wtedy do niego dotarło, co zrobił swojej żonie. Ona zobaczyła kolei , co jemu zrobiła - że zrobiła mu to, co on jej dwa lata wcześniej. Przyszli do mnie ekstremalnie poranieni, na skraju ogromnego kryzysu ale pięknie pracowali, bo obydwoje mieli też bardzo silną więź ze sobą. To było genialne, że oni wszystko brali dla siebie - jak rozmawialiśmy o rytuałach, oni wszystkie je realizowali. Jak mówiliśmy o czasie dla siebie - również. Komunikację wzięli od razu. Taka para... Cudnie się na nich patrzy.
Może to "oko za oko" było im więc potrzebne ?
Myślę, że nie, ponieważ dorobili sobie tym jeszcze dużo dodatkowych zranień. Myślę, że on zrozumiałby, jaka to była rana, gdyby przyszedł na terapię wcześniej. Gdyby ona mu pokazała to serce, gdyby on odsłonił swoje serce - to on by to zrozumiał. Nie musiałoby dochodzić do tych drastycznych kroków i tych dodatkowych ran, bo oni jeszcze dodatkowo musieli z tego wychodzić. Na zasadzie: "Ty mi to samo zrobiłeś, ty mi to samo zrobiłaś." To było właśnie to obwinianie się "oko za oko". Ciężej było dokopać się do tej miłości, ta terapia trwała dłużej i uczenie się siebie na wzajem też trwało dużej. Myślę, że to nie jest dobra droga.
Z tymi zdradami jest różnie. Są zdrady długoletnie i te chwilowe...
No właśnie. Ten jednorazowy "skok w bok", a tworzenie z kimś równoległego drugiego związku to chyba jest dużo cięższy kaliber - tam jest jakaś emocjonalna więź...
Dla terapii na pewno tak. Natomiast do postrzegania zdrady przez małżonka nie ma żadnej różnicy. Jest postrzeganie zero-jedynkowe: albo jesteś wierny, albo nie. Jest wierność lub jej nie ma. Zależność jeden raz czy dwadzieścia razy jest mniej istotna. Sama zdrada jest ważna. Oczywiście potem w terapii jest dużo ciężej pracować z osobami, które są zaangażowane emocjonalnie w ten związek pozamałżeński. Natomiast zauważyłam na przestrzeni lat, że kobiety zdradzone raz, cierpią tak samo jak kobiety zdradzane wiele lat. To jest ten sam poziom cierpienia. Bo straciliśmy wierność. Niby był to jednorazowy wyskok ale skoro jesteś zdolny do jednorazowego wyskoku, to jesteś też zdolny do wielorazowych wyskoków. Została przekroczona pewna granica. Tu jest ciężko wrócić do poprzedniego etapu i jest też tak, że nigdy się do niego nie wraca - do tego, co było wcześniej. Ludzie myślą, że wrócą do tego związku, który istniał przed zdradą - nie ma takiej opcji. Ma miejsce budowanie nowej jakości związku. Często naprawdę te związki - o dziwo - są potem lepsze. Bo małżonkowie więcej rozumieją, więcej przepracowali, więcej rozmawiają. Przez tą ogromną pracę włożoną w związek - ale to wymaga samozaparcia i współpracy. To jest najtrudniejsze. Jak masz w terapii osobę indywidualną, to jest jakoś łatwiej, bo to jest jedna osoba. Ale jak masz parę, to terapeuta ma też takie zadanie, żeby iść równo. Tymczasem jeden małżonek idzie do przodu, drugi zostaje z tyłu. Musimy poczekać na tamtego, ten z przodu musi zwolnić, tamten przyspieszyć. Jest wspólna droga do odkrywania siebie na wzajem ale musimy iść razem.
Jest Internet. Ale są - podejrzewam - jakieś wewnętrzne uwarunkowania popychające do zdrady, predyspozycje, doświadczenia.
Na pewno nieuporządkowanie seksualne, jakieś bujne życie seksualne przed ślubem polegające na tym, że facet chodził po nocnych klubach, miał wiele różnych kobiet. To predysponuje do tego, żeby łatwiej było zdradzić.
A tymczasem mądrość ludowa mówi: "Młody jest, niech się wyszumi przed ślubem"...
....A jest zupełnie na odwrót. Ja widzę olbrzymi sens we wstrzemięźliwości seksualnej, nie mówię tu o czystości, bo o niej mówimy w nieco szerszym kontekście (czystość obejmuje nasze serce, intencje, myśli). Natomiast sama wstrzemięźliwość seksualna naprawdę ma sens, właśnie dlatego, że mówi się: "Nie kupować kota w worku". Nie da się sprawdzić człowieka pod kątem seksualnym. Nawet ludzie, którzy przed ślubem mieli świetne życie seksualne, przychodzą do mnie mówiąc: "Było super. Co się stało ?" Po ślubie tak wiele różnych rzeczy się dzieje... Ludzie się zmieniają, rodzą się dzieci, zmienia się ciało kobiety, hormony. Mężczyzna ma trudną pracę, stresy, następuje śmierć kogoś bliskiego - pod wpływem tego wszystkiego, życie seksualne sie zmienia.
Jeśli mamy tę świadomość, że my ze sobą odkrywamy te tajniki i siebie, jakoś próbujemy się poznać, zaspokajać swoje potrzeby, to budujemy właśnie tę więź. A w momencie, kiedy mówimy, że musimy już wejść w to małżeństwo z doświadczeniem, to bardzo często - przynajmniej z mojego doświadczenia tak wynika - pojawia się tęsknota za jakimś rodzajem wolności, wyszalenia się. Jednak małżeństwo jest takim rodzajem bycia dla tego jedynego człowieka, jest rodzajem poświęcenia i rezygnacji z takiej wolności, że chce mi się iść na imprezę w sobotę wieczorem. Nie pójdę, bo jestem w pewien sposób zależny od tego mojego ukochanego. I w tych osobach są duże pokłady frustracji, tęsknoty "Przecież ja mam prawo". Ja mam takie poczucie, że ludzie, którzy weszli z wstrzemięźliwością do małżeństwa, czy zdecydowali się na czystość (postawę szeroko rozumianą - żeby zadbać o swoje serce, mieć czyste intencje, myśli nie tylko od myśli seksualnych, kłamstwa, złości, zawiści) - ci ludzie naprawdę nie mają problemu ze zdradą. Przyjmowałam już bardzo dużo par ale nie trafili do mnie tacy ludzie, którzy by przyszli i powiedzieli: myśmy zachowali wstrzemięźliwość przed ślubem i staraliśmy się żyć z czystym sercem, i teraz się zdradzamy. Oni mają inne podejście.
Są tak różne przypadki tych zdrad, że często problemem jest po prostu to, że ludzie nie przerabiają w sobie tych emocji związanych ze zdradą, zakopują je strasznie głęboko. I ta osoba, która cierpi, mówi "dam sobie radę", "nic się nie stało". Tymczasem trzeba przeżyć stratę - muszę to zrobić wspólnie ze współmałżonkiem, odkopać to, pokazać tę ranę. Razem tę ranę oglądamy, lejemy na nią spirytus, odkażamy - boli strasznie boli i piecze, ale jest odkażona. Zaczynamy ją opatrywać, zmieniamy opatrunki i ta rana się pomału goi. Blizna zostaje. Ale rana musi być pokazana. Jeśli ktoś z tą raną chodzi, ona zaczyna gnić i niestety, w pewnym momencie jest już za późno. Ta rana gnije, zakaża całe serce i nie ma co ratować. A przecież nie o to chodzi...
Bardzo serdecznie dziękuję Ci za rozmowę.
Rozmawiała: Iwona Duszyńska
Magdalena Kleczyńska - specjalista interwencji kryzysowej, doradca rodzinny i psychologiczny z 12-letnim doświadczeniem pracy. Na co dzień związana z Katolicką Poradnią Rodzinną w Bochni. Od 19 lat działa w Ruchu Czystych Serc, gdzie prowadzi regularne wykłady i konferencje na temat budowania więzi. Autorka książki „Obdarowani sobą. Sztuka budowania więzi”. Prywatnie od 12 lat żona Darka, mama 3 dzieci: 10-letniej Emilki, 6-letniego Stasia i 4-letniej Karolinki. W wolnych chwilach uczy się, studiuje, czyta i rozmawia z przyjaciółmi. Lubi długie spacery po lesie, medytację i kontakt z naturą, ćwiczenia fizyczne, a zwłaszcza bieganie. Interesuje się szczególnie budowaniem i wzmacnianiem więzi w małżeństwach. Nie może żyć bez kontaktu z Jezusem, ukochaną rodziną, no i bez kawy...
Kontakt do Magdy:
Tel. 793-062-007