Wśród współczesnych 70-, 80 i 90-latków, złote czy diamentowe gody wcale nie należą do rzadkości. Jak sami twierdzą, dawniej, gdy coś się psuło, to się to naprawiało. Nie inaczej było z małżeństwami. Dziś, kiedy o wiele łatwiej niż dawniej coś (lub kogoś ?) zepsutego można zastąpić nowym modelem, szczególnie ważne staje się dążenie do odwrotu tej szkodliwej tendencji. Weryfikacja wyznawanych przez siebie wartości, zmierzenie się z doświadczeniem zranień, własnych ograniczeń, czy zdrady w ramach terapii małżeńskiej to jeden ze sposobów przeciwdziałania temu trendowi. Zapraszamy do pierwszej części rozmowy z Magdą Kleczyńską - doradcą psychologicznym i terapeutą par, która wyjaśnia, na czym polega terapia małżeńska.
Co to jest kryzys małżeński i jakie są jego przyczyny ?
Kryzys to wyjście z ogólnego dobrostanu małżeńskiego. To taki moment, kiedy zaczynamy widzieć, że nasza więź, która łączy, jest głęboka i nienaruszalna - zaczyna się chwiać, zrywać. Kryzys zdefiniowałabym jako zaburzoną proporcję interakcji pozytywnych do negatywnych. Ten stan pojawia się zwykle wtedy, kiedy ilość interakcji negatywnych między małżonkami dominuje. Małżeństwa, które określają się jako szczęśliwe i zadowolone ze swojego życia małżeńskiego - jak wykazują badania - utrzymują, że w ich małżeństwie na jedną interakcję negatywną przepada pięć pozytywnych. A więc w momencie, kiedy na przykład jeden małżonek skrytykuje drugiego, w konsekwencji powie mu pięć dobrych komunikatów. Albo za pomocą pięciu innych sposobów pokaże mu, że go kocha. To niekoniecznie muszą być słowa - mogą być to drobne gesty tj. zrobienie komuś herbaty, pogłaskanie po głowie, przytulenie, pocałunek. To także serdeczne wysłuchanie kogoś i po prostu bycie, emocjonalna obecność itd. Tych sposobów okazywania miłości jest naprawdę dużo.
W jakich sytuacjach pojawiają się te niekorzystne proporcje ?
Zwykle pojawią się one, gdy dochodzi do zaburzenia harmonii życia małżeńskiego lub rodzinnego. Często bywa, że są to tzw. sytuacje wymagające. W zależności od osobowości ludzi, ich przygotowania i nastawienia - w bardzo konkretny sposób je oni przeżywają. Przykładem takiej sytuacji może być urodzenie dziecka - dla jednego małżeństwa będzie to niesamowita okazja do okazywania sobie miłości i wzrostu, podczas gdy inne małżeństwo będzie przeżywało potężny kryzys bo założyło sobie, że w tym momencie dziecko jest najważniejsze, dla dziecka zrobią wszystko i przestają dbać o siebie na wzajem. Kolejną trudna okolicznością może być choroba, czy sytuacja trudna pod względem finansowym. Bardzo dużo zależy od małżonków - jedni małżonkowie w kryzysie finansowym będą się wspierać, a drudzy będą walczyć i staną się dla siebie przeciwnikami, będą się wzajemnie oskarżać i krytykować. I tutaj taką tajemnicą jest więź przyjaźni między małżonkami. To fundament, który powinien istnieć w dobrym, kochającym się małżeństwie. To jest ta nić przyjaźni, którą pielęgnuje się w dobrych czasach, a z której korzysta się w tych czasach złych, w trudnych momentach. Przyjaźń jest ponad tym, co się dzieje wokoło. To jest ta więź, która pozwala nam wierzyć w to, że niezależnie od tego, co się dzieje wokół, ten człowiek jest blisko. Jest dla nas i nie działa przeciwko mnie ale ze mną. W tej więzi tkwi tajemnica.
Czy można mówić o występowaniu kryzysów po nastaniu jakichś sprecyzowanych okresów czasowych od chwili zawarcia małżeństwa ?
Te momenty czasowe kryzysowe w małżeństwie się wprawdzie określa, jednak ja osobiście nie lubię takiego szufladkowania na zasadzie po czterech latach, po siedmiu itd. To bardzo indywidualne. Aktualnie pracuję z małżeństwem, które jest dwa miesiące po ślubie i przeżywa potężny kryzys. Mam małżeństwa, które po 35 latach się do mnie zgłaszają - dotąd było bardzo dobrze, przeżyli ze sobą wiele lat, I nagle dzieci wyfrunęły z domu i coś tak pękło, że ci małżonkowie nie są w stanie nawet na siebie patrzeć. Pytanie, czy nie było jakichś niepokojących sygnałów wcześniej - moim zdaniem zawsze są.
W jaki sposób można rozpoznać te sygnały ?
Istnieją cztery sygnały, które mówią o tym, że zaczyna dziać się źle. To tzw. Czterech Jeźdźców Apokalipsy, którzy wchodzą do naszego małżeństwa niepostrzeżenie, a my - jeśli ich wpuścimy i pozwolimy im się rozgościć - to oni rozwalają je od środka. Pierwszym jest krytyka. Jeśli ja krytykuję drugiego człowieka i zaczynam każde zdanie od słów: "Bo ty zawsze...", "Bo ty nigdy...", "A znowu to zrobiłeś...", "Jak ty się zachowujesz..", "Mam już dość tego zachowania...", "Jak zwykle nie posprzątałeś !", "Jesteś bałaganiarzem!", "Jesteś złośliwa, bez przerwy tylko prychasz! Nawet jak ja coś powiem do Ciebie miło, odwracasz się do mnie tyłem !" - ta postawa jest zabijająca. Kolejny Jeździec to pogarda. Przykładowo druga osoba coś do mnie mówi a ja tego nie słucham, patrzę w drugą stronę, myślę o czymś innym. Albo fuknięcie na kogoś, brak szacunku. W takim małżonku pojawia się więc postawa obronna - ktoś, kto doświadcza krytyki, pogardy - robi dokładnie to samo, bo się broni. W ten sposób oboje małżonkowie zapętlają się w ten cykl. Ostatnim Jeźdźcem jest mur obojętności. On rośnie już wtedy, gdy te postawy rozgoszczą się w małżeństwie na dobre, gdy robimy to bez przerwy.
Wygląda na to, że w wielu małżeństwach ludzie po prostu nie potrafią się ze sobą komunikować...
Miałam wczoraj rozmowę z małżeństwem, które nie potrafi ze sobą w ogóle rozmawiać. Małżonkowie krytykowali się w każdym zdaniu - nawet w chwili, gdy im o tym powiedziałam. Odezwałam się do nich w następujący sposób: „Kochani, zobaczcie, co wy robicie ! STOP ! Nie mówimy w ten sposób!" Oni bez przerwy się krytykowali: "Bo widzi pani, jaki on jest ?", "To nie ja, to ty taka jesteś ! Jak zwykle, wariatka!", "No tak, jestem wariatką a ty przyszedłeś i strasznie wielki teraz jesteś pan, teraz chcesz się zmieniać. Tak, oczywiście! Już to widzę, że ty się zmienisz!" Taka walka trwa od 7 lat - bo tyle są małżeństwem. Na tę chwilę się rozeszli, ona się wyprowadziła. Ale chcą budować. I to jest wielka sztuka. Chcą próbować. Ale jest to bardzo trudne. Na początku w przypadku tak funkcjonujących małżeństw jest to "orka na ugorze".
.....Ale dasz sobie radę....
Ja myślę, że to oni sobie dadzą radę. Ja jestem tylko wsparciem, kimś, kto towarzyszy, kto ich tylko delikatnie popycha w dobrą stronę, próbuje, daje im jakieś rozwiązania. Pytanie: czy oni z tego skorzystają ? To jest już ich odpowiedzialność. Wiele razy widziałam potencjał w małżeństwie, ale były też takie momenty, kiedy wydawało mi się, że nie ma szans. A potem okazywało się, że oni sobie radzili i byli bardzo zdeterminowani. Ja twierdzę, że jako pierwsza nie działam ja. Po drugie, oni mają dużo większą możliwość - można powiedzieć - poprawy swojej relacji, kiedy działają jeszcze z Panem Bogiem, kiedy są na przykład w sakramentalnym małżeństwie. Gdy ma miejsce współpraca z Łaską Bożą, małżonkowie nie są pozostawieni sami sobie z instrukcją terapeuty, tylko idą razem z Bogiem, który współdziała z nimi we wszystkim, czego się podejmują dla dobra ich małżeństwa i z miłości.
Z jakimi trudnościami najczęściej zgłaszają się do Ciebie małżonkowie ?
Najczęściej są to problemy związane z kłótniami, ciągłymi awanturami, czepianiem się siebie na wzajem, brakiem zrozumienia. Są to także zdrady, kryzysy w postaci braku umiejętności zarządzania czasem, konsekwencją czego jest brak czasu i uwagi dla siebie na wzajem. Nierzadko trudną sytuacją są problemy z teściami, z rodziną pochodzenia. Ja w tych wszystkich kryzysach zawsze widzę zerwanie więzi. Zawsze jest to główny problem, z jakim te osoby do mnie przychodzą. Bo jeśli - tak jak powiedziałam to na początku - między małżonkami jest silna więź i fundamentem jest przyjaźń i do tego jest błogosławieństwo Boga na tej drodze i jest dbanie o tę relację, to wszystkie tego typu rzeczy, które pojawiają się w każdym małżeństwie, będą do rozwiązania. Nie ma takiego małżeństwa, które nie miałoby problemów nierozwiązywalnych. Przykładowo: jak rozwiążesz problem taki, że mąż ma "zouzowatą" mamusię (a ty teściową), która się wszystkiego czepia. Przychodzi do ciebie do domu i mówi, że masz brudną podłogę, a dzieci są źle ubrane...
Przyznam, że ja osobiście byłabym wredna i powiedziałabym: "Mam 4 dzieci, pracuję, a doba ma jedyne 24h. Tam jest odkurzacz, a tam mop. Ma mamusia okazję się wykazać...."
...A teściowa się obrazi, zadzwoni do Twojego męża (swojego syna) i powie: "Co ona do mnie mówi? Że mam jej podłogę myć ? Jak ona mogła !?" A mąż - jeśli ma z Tobą dobrą więź - to powie jej: "Mamusiu, trzeba było wziąć szmatę i posprzątać." A jeśli mąż czuje się niekochany, to się zdenerwuje, przyjdzie do domu i powie Ci: "Dlaczego poniżasz moją matkę ?" Bo on czuje się niekochany przez Ciebie, czuje, że ta Wasza wspólna więź jest w jakiś sposób naderwana. W takim momencie zaburzone są już wtedy wszystkie relacje, granice - właściwie nie ma już tych granic. Nie ma takiego patrzenia, że my (małżeństwo) jesteśmy razem, potem nasze dzieci, nasza dalsza rodzina i reszta świata. To wszystko staje się rozmyte, rozlatuje się. W tej specyficznej sytuacji, oczywiście może się na to nałożyć jeszcze inna przyczyna: zaburzona relacja z mamą. Jeśli jest ta przysłowiowa „nieodcięta pępowina”, to może być to kolejny obszar do przepracowania, bo żona może kochać męża nad życia i starać się budować z nim silną więź, ale będzie to utrudnione przez nieumiejętność stawiania przez niego granic. To są bardzo skomplikowane sytuacje, z których nie ma łatwej drogi na skróty. Trzeba się napracować, ale jeśli się tylko chce, to można osiągnąć genialne efekty.
Dla wielu małżeństw pomocą może być terapia małżeńska, którą Ty także się zajmujesz. Na czym ona polega, w jaki sposób przebiega, ile trwa ? W jaki sposób pomagasz ?
Po pierwsze, terapia małżeńska to nie jest naprawianie małżeństwa przez terapeutę. To także nie jest rozstrzyganie, kto ma rację, a kto nie. To nie jest walka małżonków przeciwko sobie i udowadnianie, to ty robiłeś źle a ja robiłam dobrze. Natomiast terapia jest wejściem troszkę głębiej w swoje własne serce, zrozumienie tego, co się we mnie dzieje i dlaczego ja tak reaguję, i wpuszczenie do tego serca mojego współmałżonka/współmałżonki pokazanie mu/jej: "Popatrz, tu boli", "Popatrz, tu jest rana, którą trzeba opatrzeć", "Ty też masz przeze mnie rany - gdzie ta rana jest ? ". Moim zdaniem małżonkowie żyjąc ze sobą przez wiele lat, nauczyli się bronić swoich serc przed zranieniami. Wypracowali sobie pewne mechanizmy obronne. Ja to tak trochę obrazowo zawsze mówię małżonkom, że to jest trochę tak, że zabetonowali oni na wzajem swoje serca. I już się tam nie dopuszczają. Terapia to jest towarzyszenie specjalisty, który podaje Ci do ręki malutkie dłutko i młotek, i mówi: "Jeśli chcesz, możesz tutaj postukać, bo tu pęknie. Jak tu pęknie, to ten współmałżonek wpuści tam troszeczkę światła. W ten sposób ta szczelinka się powiększa i ten beton zaczyna powolutku odpadać. Pokazuje się żywe serce. Jak mamy żywe serce, to jest też niebezpiecznie, bo kogoś można bardzo łatwo zranić. Ale właśnie po to jest terapeuta, że w momencie, gdy w kierunku tego serca leci strzała, granat, by mógł on powiedzieć: "STOP - zatrzymuję to". Jest kimś takim, kto pomaga to serce pielęgnować. I pokazuje, co zrobić, by na nowo go przed sobą nie zabetonować.
Przyznaję, że to jest najpiękniejsza definicja, wyjaśnienie tego, czym jest terapia małżeńska, jakie kiedykolwiek usłyszałam...
Dziękuję Bardzo ! Dla mnie to bardzo wzruszający moment, kiedy widzę, że małżonkowie od wielu lat nie widzieli swoich serc. Albo od początku małżeństwa byli tak zabetonowani, tak bardzo bronili się przed zranieniami, bo już wcześniej ktoś ich zranił. Każdy po kolei dokładał tę swoja "cegiełkę" zranienia, przychodziła jakaś kolejna bliska osoba, która rzucała kamieniami albo strzelała z karabinu, i ja się już tak zabetonowałem, że teraz nie chcę już tego serca pokazać. Dla mnie to jest też praca nad sobą. Zawsze mówię małżonkom: to nie jest tak, że wy tu przychodzicie i będziecie się rozliczać. "Bo on zrobił tylko 5% tego, co pani mówiła" albo: "No zobacz ! Pani powiedziała to i to, a ty co mi wczoraj zrobiłaś ? Jak się zachowałaś ?". Nie rozliczamy siebie na wzajem. Podpisuję z małżonkami zawsze kontrakt terapeutyczny, w którym są pewne założenia. I w tym kontrakcie jest m.in. to, że jeśli jedna osoba się wypowiada, to druga słucha. Przede wszystkim uczymy się słuchania. Pierwsze spotkanie, czasem dwa, pięć, a nieraz 10 pierwszych spotkań to nauczenie się słuchania. Potem wchodzimy w komunikacje, w obszar zranień, pokazujemy je sobie, mówimy o ich mechanizmach ale to wszystko odbywa się już w atmosferze słuchania, umiejętności rozmowy i zaopiekowania się tym sercem. Finalnie małżonkowie wychodzą z terapii już z innym nastawieniem.
Po jakim czasie małżonkowie kończą terapię i co w sytuacji, kiedy jedno daje 5%, a drugie 105% ?
Wtedy weryfikujemy to na terapii. Ja zawsze im mówię, że każdy rozlicza siebie samego, każdy powinien dać swoje 100%. Jeśli drugi daje 50%, to przyjmij, że on jest na razie zdolny do tego, by dać te 50%. Nie ciśnij go, daj mu czas, pozwól mu dać 50% i nie obwiniaj go od razu, nie wieszaj na nim wszystkich psów. Bo być może on naprawdę robi wszystko, by dać z siebie więcej tyle jest w stanie dać w tym momencie, wysilić się, żeby dać 50%. A ty bądź odpowiedzialny za swoje 100%.
Czas trwania terapii jest bardzo różny. I różnie się ona kończy. Na ten moment, do tej pory każde małżeństwo, które odchodziło ode mnie mówiło, że dobrze, że przyszło na terapię. Nie było takiego, które by powiedziało, że to wszystko było do niczego, bez sensu, że to stracony czas. Nawet jeśli małżonkowie nie widzieli jakichś przełomów w postaci tego, że wyszli z kryzysu po 10-15 spotkaniach, to widzieli pewną zmianę w sobie i to też był potencjał, by dalej się rozwijać. Dla mnie to wielki sukces małżonków, że doszli do stanu takiej refleksji, większej inteligencji emocjonalnej. Tak naprawdę terapia jest zwiększeniem inteligencji emocjonalnej - jak ktoś chce ją rozwijać, to terapia jest niezbędnym elementem inteligencji emocjonalnej małżeńskiej, osobistej, wobec dzieci, czy współpracowników. Zakończenia bywają różne ale w większości mamy do czynienia z zażegnaniem kryzysu, z którym małżeństwo się zgłosiło.
Powiedziałaś 10-15 spotkań. Tylko tyle ?
Ja mówię o wstępnym zaczęciu pracy i o sytuacjach, kiedy na przykład 10-15 spotkań wystarcza, bo problem jest przede wszystkim w braku wiedzy. Jeśli małżonkowie przychodzą w głębokim kryzysie to może trwać znacznie dłużej. Jest tak, że zgłaszają się małżeństwa na pracę długoterminową - jeśli jest to kryzys związany ze zdradą, z molestowaniem, uzależnieniami, nieumiejętnością budowania bezpiecznych więzi itp. to może to trwać nawet kilka lat. Gdy występuje problem typu komunikacja, to naprawdę wystarczy czasem te 10-15 spotkań. Kiedyś zjawiło się u mnie małżeństwo dwa lata po ślubie. Młodzi nie mieli tylko podstaw komunikacji, ale byli tak otwarci i zaangażowani, że wystarczyły nam tylko 2 spotkania. Ja zapoznałam ich tylko z podstawami, a oni "łyknęli" je jak najcudowniejsze lekarstwo. Wszystko spisywali i dzwonili do mnie później mówiąc: "Jest super !"Oni tego po prostu nie wiedzieli a teraz stosują tę wiedzę w praktyce. Nie wiedzieli, po jakie książki sięgnąć, co czytać - przytłoczeni znaczną ilością literatury na rynku. Uznali więc, że chcą iść do kogoś, kto jest specjalistą. Wystarczyły nam naprawdę dwa spotkania.
CDN...
Rozmawiała: Iwona Duszyńska
Magdalena Kleczyńska - specjalista interwencji kryzysowej, doradca rodzinny i psychologiczny z 12-letnim doświadczeniem pracy. Na co dzień związana z Katolicką Poradnią Rodzinną w Bochni. Od 19 lat działa w Ruchu Czystych Serc, gdzie prowadzi regularne wykłady i konferencje na temat budowania więzi. Autorka książki „Obdarowani sobą. Sztuka budowania więzi”. Prywatnie od 12 lat żona Darka, mama 3 dzieci: 10-letniej Emilki, 6-letniego Stasia i 4-letniej Karolinki. W wolnych chwilach uczy się, studiuje, czyta i rozmawia z przyjaciółmi. Lubi długie spacery po lesie, medytację i kontakt z naturą, ćwiczenia fizyczne, a zwłaszcza bieganie. Interesuje się szczególnie budowaniem i wzmacnianiem więzi w małżeństwach. Nie może żyć bez kontaktu z Jezusem, ukochaną rodziną, no i bez kawy...
Kontakt do Magdy:
Tel. 793-062-007