Wesprzyj fundację
0
0

Patchwork nawrócony

Patchwork nawrócony

Patchwork nawrócony

"Jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach" - mówi pewna mądrość ludowa. Jacek Weigl, ponad 20 lat temu planował i wiódł życie ewangelizatora i studenta-prymusa. Nie myślał o dziewczynach. Pan Bóg miewa jednak nieskończenie dobre pomysły i w Swojej Mądrej Miłości uznał, że możliwości Jacka warte są tego, by podrzucić mu do realizacji kilka wyzwań więcej niż jedna, bezpieczna "fucha" ewangelizatora. O miłości, która jest decyzją, sile młodzieńczej nie-pokory, traceniu czasu na bzdury, o patchworku rodzinnym, którego nikt nie pozszywałby lepiej niż Najwyższy, opowiada w szczerej do bólu rozmowie Jacek Weigl. Mąż Ani, ojciec pięciorga dzieci biologicznych i jednego adoptowanego syna, Mateusza. Nieustająco ewangelizator z nieskończoną ilością dodatkowych "fuch" na liście zadań życia, przeciwko którym absolutnie się nie buntuje...

 


Jakie były początki Twojego związku z Anią - wchodziłeś w relację z kobietą, która miała już dziecko...

 

Żeby dobrze to zrozumieć, muszę wyjść od historii rodzinnej Ani. Ania była wychowywana przez mamę. Gdy miała roczek, jej ojciec je opuścił. Sytuacja wczesnej ciąży Ani, gdy była 18-latką  i tego, że została porzucona wraz z synkiem przez jego ojca, to wejście w ten sam schemat, pewne dziedzictwo i straszna powtórka. Ania, jako że nie doświadczyła ojcowskiej miłości, szukała jej namiastki i akceptacji u płci przeciwnej. Skończyło się to jej zajściem w ciążę i - o zgrozo - propozycją aborcji. W dniu planowanej aborcji Ania zdzwoniła się z chłopakiem. Powiedział jej wówczas: "Nie usuwaj, jakoś to będzie." Ania odwołała zabieg, a chłopak.... zniknął. Zarówno rodzina Ani, jak i jego nic o tym nie wiedziały. W obawie przed wyrzuceniem ze szkoły, Ania zdecydowała się ukrywać ciążę. Była wówczas w klasie maturalnej. Mama Ani zorientowała się, że jej córka jest w stanie błogosławionym, gdy brzuch był już dużych rozmiarów i faktu ciąży nie dało się ukryć, i ją wspierała. Nieco później w sądzie Ania wywalczyła jedynie 300 zł alimentów na syna. 

 

Jak się poznaliście ?



Kiedy się poznaliśmy, Ania miała niewiele ponad 20 lat, Mateusz miał niespełna 3. Ania szukała mądrego kursu o wychowaniu dzieci. Chciała wychować Mateusza jak najlepiej, przyłożyć się do tego zadania. Taki kurs organizowała wspólnota, z którą współpracowałem i w ten sposób do nas trafiła. Co tydzień przejeżdżała całą Warszawę by znaleźć się na tym kursie. Tam spotkała Chrystusa, zetknęła się z Ewangelią. Dowiedziała się, że Bóg ją kocha, wziął na siebie jej grzech i jej przebaczył. Zakochała się w Chrystusie. 


No to dostała "gratis" z prawdziwego zdarzenia... 


 

Zdecydowanie. Otrzymała też miłość i wsparcie wspólnoty, czego nie otrzymywała wcześniej od swojej rodziny. Konkretnie była to wspólnota rodzin, która współpracowała ze wspólnotą, której byłem liderem. Tak się poznaliśmy. Zaczęliśmy się widywać na spotkaniach formacyjnych, imprezach, Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia - przynajmniej z mojej strony. We mnie z kolei Ania zakochała się od razu. Ja miałem taki czas, że byłem zainteresowany wyłącznie ewangelizacją. Dopiero w wieku 21 lat po raz pierwszy się zakochałem. Organizowałem Sylwestra Taize na tysiąc ludzi. Pojawiła się też na nim Ania... W pewnej chwili  zobaczyłem, jak tańczy i to był ten moment, kiedy "wpadłem". Tak się w niej zakochałem, a byłem wtedy na 2 roku studiów, że z najlepszego studenta na roku stałem się studentem, który zawalił sesję. Wybrnąłem na szczęście jakoś na poprawkach. Nasze relacja rozwijała się tak szybko i burzliwie, że ktoś musiał nas "przypilnować" byśmy nie poszli w niewłaściwym kierunku. Dlatego nasi mentorzy ze wspólnoty  zachęcili nas do tego, byśmy pisali do siebie listy. Spotykaliśmy się wprawdzie raz w tygodniu na spotkaniach wspólnoty, ale realnie poznawaliśmy się poprzez te listy. Ania zadawała mi w nich mnóstwo pytań, a ja na nie odpowiadałem. Z perspektywy czasu widzę, że to była mądra sugestia naszych liderów. Ja byłem bardzo "romantyczny", hormony szalały. A Ania szukała mądrości w relacjach, której wcześniej nie znalazła. Po kilku miesiącach w czerwcu się zaręczyliśmy, a niedługo potem odbył się nasz ślub.

 

Piękne świadectwo jeszcze piękniejszej miłości. Ale do tego, co dobre i piękne, lubią się "przykleić" trudności. Wiedziałeś, że Ania ma małego synka...


 

Moi rodzice odradzali mi relację z Anią z racji tego, że była po przejściach. Świat rodziny nam nie sprzyjał ale to sprawiało, że ja tym bardziej chciałem być z Anią. Miałem w sobie taką młodzieńczą niepokorność. Gdybym kalkulował sobie wszystkie "za" i "przeciw", to pewnie byśmy się rozstali. Ale ja po prostu wiedziałem, że Ania jest dla mnie. Byłem naocznym świadkiem tego,  że ona prawdziwie się nawróciła, nie było w tym ściemy. Są ludzie, którzy moralizują, i są ludzie, którzy są realnymi świadkami Boga. Ona należy do tej drugiej grupy. Przez to głębokie nawrócenie, ona bardzo szybko się zmieniała. Kobieta, która tak się zmienia, to rzadkość. Jeśli mi ktoś zwróci uwagę, to musi to zrobić jeszcze dziesięć razy, bym się nad tym zastanowił. Ania miała, i ma w sobie do tej pory, coś wyjątkowego - umie się dyscyplinować, zmieniać cechy, podejścia. Można jej wprost komunikować, że coś jest nie tak. Szybko się reflektuje, przeprasza, zmienia zachowanie.


Czy to działa też w drugą stronę ? Czy Ty podobnie reagujesz na komunikaty Ani ? 



Nie (śmiech). Psychika męska i kobieca są tak niesamowicie różne... Prowadzę wiele nauk dla małżeństw, narzeczonych. I myślę, że trzeba być szalonym, by zaprzeczać istnieniu różnic między płciami.

 

Jak wyglądały Twoje początki z Mateuszem ?



Początkowo, gdy jeszcze nie byliśmy z Anią parą, spotykałem się z Mateuszem w ramach miłosierdzia, troski o małego człowieka. Mateusz wychowywany był w "babskim" domu, gdzie mieszkały Ania, jej mama oraz siostra. Siłą rzeczy mówił "byłam", "zrobiłam". Nie miał kontaktu z mężczyzną. Zabierałem więc go na sanki, spacery, jakieś wypady. 

 

Czy to był taki czas, gdy nawiązywała się między Wami więź ? 



Ania wierzyła, że coś z tego będzie. Ja wówczas jeszcze absolutnie nie. Po tym, gdy wybuchło między nami uczucie, weszliśmy w etap budowania związku i zaręczyn. Ania zaczęła wówczas  mówić Mateuszowi: "To będzie twój przyszły tata". Przed ślubem byłem wujkiem, a po ślubie stałem się tatą. Tak przygotowywała Mateusza na moją stałą obecność w jego życiu. W dniu ślubu, na weselu Mateusz tak właśnie zaczął się do mnie zwracać. I tak zostało do dziś.  Miał wtedy 3,5 roku. To było niesamowite.

 

Rozumiem, że to może być ułatwienie dla dziecka, by odnalazło się w nowej sytuacji. Ale oczywistym było, że ojcem biologicznym Mateusza jest ktoś inny. Jak to załatwiliście ?



Początkowo baliśmy się zapytać ojca biologicznego, czy zrzekłby się praw rodzicielskich do Mateusza. Zwróciliśmy się do niego z taką prośbą po jakimś czasie, chyba po roku małżeństwa. Paweł (biologiczny ojciec przyp. red.) zgodził się, więc ja zaadoptowałem Mateusza. Wszyscy dogadaliśmy się i załatwiliśmy to na jednej rozprawie. W ten sposób stałem się ojcem Mateusza.



Mateusz był świadomy, że pojawiłeś się w jego życiu później. Czy sygnalizował Wam potrzebę rozmawiania o ojcu biologicznym ?



To była bardzo ciekawa sytuacja. Ojciec biologiczny odezwał się do Ani mailowo po kilku latach. Napisał, że przeprasza, prosi o przebaczenie, chciałby zadośćuczynić nam za to wszystko, co zrobił. Ania mu wówczas odpisała w następujący sposób: "Ty już nie jesteś ojcem Mateusza, bo zrzekłeś się  do tej pory do niego praw. Ja ci przebaczyłam, kiedy Jezus Chrystus mi przebaczył." I napisała mu fragment Ewangelii. Dodała, że ona kocha Chrystusa i jeśli on też chciałby Go poznać, to zaprasza do naszej wspólnoty. Początkowo Paweł nie chciał skorzystasz z zaproszenia w obawie, że to by głupio wyglądało przyjść do wspólnoty, w której jest jego była dziewczyna, dziecko... Natomiast powiedział, że pomodlił się modlitwą przyjęcia Pana Jezusa jako Pana i Zbawiciela i że chce się stać wierzącym Chrześcijaninem. Zaprosiliśmy go więc na kurs ewangelizacyjny, gdzie tę modlitwę powtórzył i ostatecznie wylądował w naszej wspólnocie (śmiech). Przedtem zapytaliśmy jednak świadomego, kilkunastoletniego Mateusza, czy zgadza się na obecność Pawła w naszej wspólnocie. Spytaliśmy go: "Jak byś się czuł, gdyby twój biologiczny ojciec się pojawił w tej wspólnocie ?"  Mati odpowiedział wówczas: "Ty jesteś dla mnie ojcem, tamtego człowieka nie znam, dla mnie on nie istnieje i może się pojawiać, gdzie chce. Ty jesteś moim tatą." Paweł jest więc we wspólnocie, nawrócił się, podobnie jego dzieciaki.

 


Jeśli Paweł jest ze swoją nową rodziną we wspólnocie, to czy Mateusz jest z nim choćby w jakiejś pobieżnej relacji ?



Znają się, wiedzą o sobie. Mateusz od dziecka słyszy na spotkaniach wspólnotowych świadectwo Ani. Ania robi mnóstwo rekolekcji, gdzie dzieli się tym świadectwem. Mati gra w zespole uwielbieniowym albo nagłaśnia spotkania, to też słyszy swoją historię, praktycznie od małego. Jest ona dla niego naturalna.

 

Nie musieliście się specjalnie nad tym specjalnie głowić...

 


... Dla Mateusza bardzo wiele zrobiłem. Porzuciłem karierę finansisty, założyłem z żoną dla niego szkołę. Dawaliśmy mu mnóstwo czasu i zaangażowania. Był taki "wychuchany". Ale pewne rzeczy  są w nas bardzo głęboko, zwłaszcza przeżycia. Kiedyś nie zdawałem sobie sprawy, że tak jest. Deficyty z pierwszych miesięcy, lat życia to taka "dziura" nie do zasypania. 

 

Jak na poziomie uczuciowym przeżywałeś miłość do Mateusza ?



Zawsze byłem dość dojrzały, jak na swój wiek. Gdy miałem 13 lat, to się nawróciłem, w wieku 17 objąłem przewodnictwem swoją pierwszą wspólnotę. Jesteś jak na wojnie. Bo to odpowiedzialność za ludzi starszych od ciebie, uczysz się budowania relacji, przebaczania, przyznawania się do błędów. Dostałem taki przyspieszony kurs życia i odpowiedzialności.


Ja Mateusza po prostu pokochałem i sądzę, że miałem z nim jako dzieckiem rewelacyjne relacje. Rozpieszczałem go mając wielką chęć zasypania mu tego deficytu z pierwszych lat życia. Gdy miał 15 lat przeszliśmy kryzys więzi. Ja wymagałem sprzątania, obowiązków rodzinnych typu prasowanie, gotowanie - takich podstawowych rzeczy koniecznych do funkcjonowania rodziny, by Ania nie musiała robić wszystkiego sama. Ania z kolei myślała, że okazanie miłości to branie na siebie wszystkiego. Był zgrzyt.


Mamy różne podejścia do wychowania. Mój tata był konkretny i zasadniczy, a ja jestem taki po nim. Ania z racji deficytów chce okazać miłość wyręczając. A mnie krew zalewa.



Wydaje mi się, że my wszyscy (rodzice i dzieci) przez to przechodzimy... Użyłeś sformułowania "kryzys więzi". Ja mam wrażenie, że to po prostu normalny czas wieku dojrzewania, konieczny i rozwojowy. Sama martwiłabym się bardziej gdyby dziecko się nie zbuntowało...



Generalnie masz rację. Ale dla mnie trudne było jeszcze napięcie w małżeństwie. W większości spraw się zgadzamy. I nagle pojawia się problem - ja chcę wychować chłopaka do odpowiedzialności, a Ania w ciepełku, na zasadzie: mama nic mu nie każe, a ojciec jest "zły".

 

"Synuś mamusi", "córunia tatunia" - to się dzieje na poziomie biologicznym, to bardzo silne. Pewna mądra osoba mi kiedyś powiedziała, że to jest coś, co należy zostawić i przyjąć właśnie takim.



Zgadzam się. My w pewnym momencie zamieniliśmy się rolami. Mój mentor zaproponował mi takie rozwiązanie i powiedział:  "Masz doceniać Mateusza za każdą rzecz, szukać powodów do doceniania i budować z nim relację na jego poziomie zainteresowań - na przykład grać z nim na konsoli w FIFĘ. Masz tracić czas na jego zainteresowaniu, nie myśleć o tym, jak to jest bezproduktywne i głupie." To było dla mnie wyzwanie. Bardzo musiałem zmienić swoją mentalność. Tracenie czasu na bzdury - to ostatnia rzecz dla mnie, zadaniowca. Ale w ten sposób mogłem powiedzieć Mateuszowi, że go kocham i zależy mi na czasie z nim,  na wspólnej więzi. W ten sposób odzyskaliśmy siebie. To odzyskiwanie relacji trwa cały czas, ale wówczas był to absolutny przełom. Zniknęło napięcie, jakie z tego powodu "wisiało" w rodzinie, skończyły się kłótnie.


Z czasem pojawiły się Wasze kolejne dzieci. Urodził się Beniamin, Twoje pierwsze biologiczne dziecko...



Ania bardzo chciała by Mati miał rodzeństwo. Po roku od ślubu począł się Benio.

 


Miałeś doświadczenie nie biologicznego ojcostwa wobec Matiego. Potem urodził się Beniamin. Czy to była inna miłość ?



Miłość to decyzja. I decyzja była ta sama. Emocje były inne. "Ben amin" -  "syn mojej prawicy". Mateusz "Matiah" - "dar od Boga" - dar od Boga dla Ani, która nadała mu takie imię. Benio był upragniony, wychuchany, wyczekany. Na początku płakał po nocach. Myślę, że ta cierpliwość dla dziecka biologicznego jest inna, u  mnie większa. 

 

Ja mam chyba odwrotnie: do własnych dzieci mam znacznie mniej cierpliwości niż do obcych, zwłaszcza potrzebujących...


 

To pewnie dlatego, że oni są dalej emocjonalnie. I nasze oczekiwania wobec własnych dzieci mamy większe.  
Wspominam Mateusza, który był słodki, kochany, nie był łobuziakiem. Był wspaniały, dopiero jako 15-latek stał się "straszny" (śmiech). Beniamin - od początku, od etapu ciąży miał miłość obojga rodziców. Ale nie wydaje mi się, abyśmy okazywali Mateuszowi mniej miłości niż Benkowi na analogicznym etapie rozwoju.


Jaka wyglądała relacja między chłopcami ?



Chłopaki bardzo się kochali, Mateusz się troszczył o Benka. Mati w ogóle jest taki "pasterski", ciepły, trochę flegmatyczny - ja jestem cholerykiem. Żadnej zabawki nie zniszczył. Benek mu psuł, a Mati mu przebaczał.  Między wszystkimi naszymi dzieciakami jest niesłychane ciepło, lubią się,  współgrają ze sobą. Starsze bardzo kochają maluchy. To jest dla nas bardzo terapeutyczne.

 

Mam podobne doświadczenia. To jest też coś, co mnie samą bardzo buduje. Widzieć, gdy między moją czwórką jest czułość, są relacje. Przychodzi taki moment, gdy myślisz patrząc na nich: "uff, jest dobrze"...



Tak, zdecydowanie. My uczyliśmy dzieci od małego dziękować. Na wieczornej modlitwie każdy dziękuje za każdego, za to, co kto zrobił, za zupę pomidorową mamy. Dziękuję Ci Boże za to, że Beniamin pozmywał i wygrał mecz. To jest coś wyjątkowego absolutnie, dziękowanie za każdą rzecz. To jest szkolenie serca... 

 

Ja także bardzo Ci dziękuję, Jacku, za te rozmowę i przejmujące świadectwo miłości.



Rozmawiała: Iwona Duszyńska


 

Jacek Weigl – od 20 lat mąż Ani, ojciec 6 dzieci: Mateusza, Beniamina, Hani, Eliasza, Nadii i Andrzeja. Ukończył studia z Zarządzania i Marketingu na Uniwersytecie Warszawskim. Specjalizuje się w finansach i bankowości. Prowadzi aktywne życie ewangelizatora w ramach wspólnot Apostolskiego Ruchu Wiary. Założył Fundację „Edukacja z Wartościami”. Fundacja od 2013 roku prowadzi edukację domową, Przedszkole, Szkołę DANIEL. Zainspirował do stworzenia 27 placówek chrześcijańskich w całej Polsce. Od 2005 roku do 2014 roku był dyrektorem Chrześcijańskiej Szkoły „Samuel”. Inicjator Projektu "Niezastąpieni", za pośrednictwem którego krzewi ideę rodzicielstwa zastępczego. Uczestnik i ambasador  licznych kampanii społecznych tj. "Nie piję, bo kocham". 


Więcej na:  


www.nieztejziemi.pl 
www.niezastapieni.org 
www.jacekweigl.pl 
www.daniel.edu.pl