OJCOwizja. Tęsknota okiełznana cz.2
Urzeka mnie Wasza niezwykła pokora wobec całej tej trudnej historii…
Na początku mieliśmy w sobie miliony pytań, nie rozumieliśmy, dlaczego to wszystko się dzieje. To była taka ścieżka Boga. Dziś łatwiej jest nam zarządzać tymi trudnymi emocjami wiedząc, co wydarzyło się w dłuższej perspektywie czasowej po śmierci Samuela.
Odnoszę wrażenie, że w Twoim, Waszym przeżywaniu tej historii Bóg zajmuje honorowe miejsce. Macie też doświadczenie grupy wsparcia, poznaliście w niej też osoby niewierzące. Czy dostrzegasz jakąś różnicę pomiędzy ich procesem żałoby a Waszym ?
Moim zdaniem przejście tego tylko po ludzku jest po prostu niemożliwe. Tutaj potrzeba interwencji Boga. Kurczowo się Go trzymaliśmy, nie pozwalając sobie na jakieś złe myśli. Nie wiem, w jakim miejscu byśmy byli teraz, gdyby nie On. Myślę, że różnica jest ogromna. My mamy inny punkt odniesienia niż niewierzący, to jest całkiem inna perspektywa – perspektywa nadziei i wieczności. Małżeństwa, które mają oparcie w Chrystusie przechodzą tę drogę nawet z pewnego rodzaju radością czy nawet dumą, na zasadzie „mamy Świętego w Niebie”. Bo to życie dziecka nie jest tylko tu i teraz. Chciałbym bardzo zarazić niewierzących tym bożym entuzjazmem, żeby oni też doświadczyli takiego stanu, takiego komfortu. To praktyka, a nie teoria. Przerobiłem to na własnej skórze. Widziałem niejednokrotnie, że u tych osób, które mają nieuporządkowaną relację z Bogiem, dzieje się bardzo źle – są kłótnie, oskarżenia, rozpadają się związki. Często jest też tak, że dziecko i opieka nad nim jest jedynym celem takiego małżeństwa. Gdy cel znika z horyzontu, nagle nie ma nic, co łączy dwoje ludzi. Małżonkowie stają się więc dla siebie obcy, tracą poczucie sensu i własną relację. Pan Bóg okazał nam łaskę w tym doświadczeniu. Gdyby nie On, to pewnie moglibyśmy się zbuntować, zostałyby z nas zgliszcza, zeszlibyśmy na duchowe manowce. Tymczasem to On postawił nam odpowiednich ludzi z hospicjum na drodze, to On wykreował idealny dla nas splot wydarzeń. Kto zrobiłby to lepiej ?
Czy Twoja relacja z Bogiem teraz różni się od tej sprzed pojawienia się Samuela w Waszym życiu ?
Myślę, że w moim przypadku ona dojrzała. Rzeczy teoretyczne stały się praktyczne. To trochę taka historia Hioba. Masz poukładane życie, a tu nagle bach (!). Patrząc na Hioba, patrzę na siebie – to ten sam obrazek. Można się zbuntować. Ale jeśli dobro przyjąłem z Jego ręki, to dlaczego nie miałbym przyjąć i zła ? To mi się bardzo zmaterializowało.
Czy to przyszło tak od razu, „klik” i ta refleksja wskakuje na właściwe miejsce w sercu, w głowie… ?
Nie, to nie dzieje się od razu. Ta refleksja przyszła po rozważaniu Słowa Bożego. Doświadczałem samooskarżania, poczucia, że może w tym wszystkim była nasza wina, braku nadziei. Wzięliśmy Pismo Święte do ręki, a tam Ewangelia o ślepcu, którego przyprowadzono do Jezusa. Po serii pytań, kto zawinił jego ślepocie, oskarżeń, że to kara za grzechy, Jezus odpowiada, że tu nie ma winnych ani kary. Po tym fragmencie zobaczyłem to swoje samooskarżenie w całkiem innym świetle. To wszystko wydarzyło się po to, by mogła się objawić Chwała Boża.
Potem pojawiło się mnóstwo okazji, gdy mieliśmy z Kasią dawać świadectwo pro-life. Czuję, że to był i jest właśnie taki Boży Plan dla nas. Że może ktoś dzięki temu miał zmienić swoją decyzję dotyczącą aborcji, może ktoś miał się nawrócić. Myślę, że ta moja wiara dojrzała, a wraz z nią spokój o Samuela i jego Zbawienie. Wiemy, że jest już bezpieczny. Paradoksalnie w tej naszej smutnej historii to jest jednak powód do radości.
Czy po tych kilku latach od śmierci Samuela, gdy Twoja perspektywa jest inna niż na początku, czy zmieniłbyś coś w tej historii ? Może jest coś, czego nie chciałbyś usłyszeć, powiedzieć, zrobić… ?
Czuję, że wiele nauczek, które dostałem, było mi zwyczajnie potrzebnych. Na pewno żałuję swoich niektórych zachowań, słów, braku łagodności wobec niektórych ludzi. Mogły być one oczywiście podyktowane trudnymi emocjami, ale myślę, że ich nie usprawiedliwiają.
...Postawiłeś sobie bardzo wysoką poprzeczkę...
Człowiek zasadniczo powinien wyciągać wnioski, by się budować a nie dołować. W tym wszystkim jednak mam świadomość, że nie obyło się bez strat, bo niektóre relacje się posypały. Próbowałem zmienić czyjeś myślenie, nawracałem na siłę innych, gdy nie byli na to gotowi. Narzucałem się i bardzo tego żałuję. Otrzymałem od innych bardzo wiele cierpliwości, a sam bardzo niesymetrycznie nie okazałem tej cierpliwości innym. Mam nadzieję, że jakoś uda mi się to kiedyś odbudować.
Skoro jesteśmy przy relacjach, w jaki sposób otoczenie odnalazło się w sytuacji przeżywania przez Was straty ?
Zakładam, że bliscy, znajomi mają dobre intencje. Ale czy chcesz, czy nie, zdarzają się takie komunikaty, których nie chcesz usłyszeć. „Będziecie mieć następne dziecko”, „Przecież macie jeszcze inne dzieci” – to chyba te z tych, za które każdy poraniony ojciec ma ochotę przywalić w zęby. Na szczęście hospicjum perinatalne przygotowuje też na takie sytuacje i już na etapie ciąży uczyliśmy się jak można sobie z tym radzić. W tym zakresie mocno edukował nas o. Filip, który jest zawodowcem z bardzo dużym doświadczeniem. Rzecz w tym, by rodzice, rodzeństwo, przyjaciele faktycznie nam pomagali, a nie tylko myśleli, że nam pomagają. Często jest tak, że rodzice mają tylko jedno bardzo proste oczekiwanie pomocy:: „Nic nie mów. Tylko siądź obok mnie i bądź”. Czasem nie trzeba niczego więcej. Warto dać sobie w tym wszystkim pomóc poprzez zwolnienie tempa. Przyzwolenie na płacz. Na zaciągnięcie takiego hamulca i w efekcie działanie na 10% swojej normalnej wydajności. Nie ma nic gorszego jak ucieczka w nadmiarowe aktywności, dokonywanie rewolucji życiowych typu zmiana pracy, sprzedaż domu, podejmowanie jakichś strategicznych decyzji. To zawsze będzie ucieczka.
Kiedy, po przeżyciu straty w taki konstruktywny sposób jak Wasz, robi się Twoim zdaniem przestrzeń na przyjęcie kolejnego dziecka ? Z tym zastrzeżeniem, że nie będzie tu ryzyka poczęcia/przyjęcia tzw. dziecka zastępczego ?
Tu trzeba bardzo uważać , by – tak jak powiedziałaś – nie szukać w kolejnym dziecku tzw. dziecka zastępczego. Wielu rodziców, którzy stracili dziecko, ma tę pokusę, by kolejne wypełniło im lukę po tym utraconym. To tak nie działa. Ważne, by nie nadawać tego samego imienia, co podkreśla o. Filip. Jeśli pochowana została Marysia, to kolejne dziecko nie będzie tą pochowaną Marysią w nowej wersji. To będzie inne dziecko. Trzeba się pilnować przed wpadnięciem w taką pułapkę.
My z Kasią podjęliśmy się adopcji na odległość. Adoptowaliśmy dwoje dzieci z Kenii. W Afryce byliśmy już dwa razy – w 2017 i 2020 roku, co pozwoliło nam się głębiej zaangażować w tę ideę. Pomagamy na misjach, inwestujemy tam środki finansowe. Nigdy pewnie byśmy tam nie dotarli, gdyby nie nasza historia z Samuelem… Chyba robi się taka przestrzeń, by dobrze ulokować swoje pragnienia….
Bardzo serdecznie dziękuję Ci za tę rozmowę, Sławku.
Sławek Łukasiuk, mąż Kasi, ojciec dwójki żyjących na ziemi nastolatków oraz Samuela, który po kilku minutach tulenia w ramionach ziemskiego Taty, odszedł w czułe ramiona Boga-Ojca. Zaangażowany w propagowanie idei hospicjów perinatalnych poprzez m.in. działania polegające na dzieleniu się własnym doświadczeniem żałoby i obecnego w niej Boga, a także konsultacje społeczne związane z normowaniem formalno-prawnej strony funkcjonowania hospicjów w Polsce. Wraz z żoną, Kasią, aktywnie wspomagają misje w Kenii upowszechniając wiedzę o tzw. adopcji na odległość. W ten sam sposób sami adoptowali dwójkę kenijskich dzieci, którym długofalowo zapewniają środki na utrzymanie, ochronę zdrowia oraz edukację.
o. Filip Buczyński, założyciel i prezes Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia w Lublinie. Franciszkanin, psychoterapeuta; certyfikowany psychoonkolog i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychoonkologicznego. Aktywnie zaangażowany w upowszechnianie wiedzy o hospicjach perinatalnych.