„Nie mam nic. Mam tylko te dwie ręce. I zrobię co w mojej mocy, byś miała wszystko”. Tymi słowami Pan Marek 35 lat temu oświadczył się swojej żonie, Małgorzacie. Wspólnie wychowali dwóch synów, ciężko pracowali, przetrwali kilka burz, które niekiedy pojawiały się nad ich małżeństwem, a dziś – pełni spokoju i pokory opartej na doświadczeniu wspólnie spędzonych lat - oczekują na wnuki. Ksiądz Artur Sepioło, kapłan z ponad 30-letnim stażem posługi od wielu lat zajmuje się przygotowywaniem narzeczonych do zawarcia Sakramentu Małżeństwa. Jak twierdzi – współcześni kandydaci na małżonków w kwestii wzajemnych oczekiwań jako małżonków, a także oczekiwań wobec samego małżeństwa czy motywacji do przyjęcia tego Sakramentu, zwykle znacząco różnią się od swoich rodziców czy dziadków. Dlaczego tak się dzieje, jakie wiążą się z tym trudności (a może też dobrodziejstwa ?), opowiada w wywiadzie z Iwoną Duszyńską.
Ma ksiądz ponad 30 lat doświadczenia kapłańskiego, od wielu lat przygotowuje Ksiądz narzeczonych do zawarcia Sakramentu Małżeństwa. Od siedmiu – w ramach programu Kana Galilejska. Jak na przestrzeni tych lat zmieniają się narzeczeni ?
Nie prowadzę badań w tym zakresie ale mogę podzielić się swoimi obserwacjami. Jeśli chodzi o wartości, to nie ma wątpliwości co do tego, że dawniej dużo więcej było wartościowania rodzinnego. Chodzi o te powody, dla których młodzi podejmowali swoje decyzje. Mam tu na myśli młodych „mniej nawróconych”.
Nawróceni mają zasadniczo te wartości poukładane ze względu na Pana Boga, wiarę, i świadomość, że razem chcą budować małżeństwo i rodzinę. Ta grupa nie uległa zmianie. Jeśli ktoś jest nawrócony, świadomy relacji z Panem Bogiem – to tu się niewiele zmieniło.
Druga grupa to ci, którzy chcą zawrzeć związek małżeński w ramach religii, kultury, przywiązania do tego, w czym ich wychowano. Tu właśnie, w tej przestrzeni społecznie zmniejszony i zredukował został element katolickiego zwyczaju: zmniejszyła się ilość takich osób oraz zasięg motywacji. Osłabła więc motywacja rodzinna, wynosząca na piedestał wartość małżeństwa, chroniąca dom jako zabezpieczenie dla dzieci oraz poczucie bezpieczeństwa dla kobiety na przyszłość. Ostygło przekonanie, że warto w to wejść, nawet jeśli do końca tego nie rozumiem; warto tę drogę kontynuować, tak jak rodzice to robili, bo jest to dobre samo w sobie.
Trzecia grupa to ci, którzy nie mają świadomości tego, co do końca robią sięgając po małżeństwo sakramentalne. To często niewierzący ulegający prośbie czy perswazji strony katolickiej: dziewczyna chce ślubu kościelnego, więc dobrze – zgodzę się ale nie uważam, że jest to ważne czy potrzebne. Kolejny powód to taki, że ślub kościelny to w końcu ładna ceremonia, więc warto ją przeżyć. Ponieważ kościół tworzy tę atmosferę, zatem skorzystam: w tym miejscu ślub brali moi rodzice, to sobie to „załatwię”, albo w kościółku w górach jest wyjątkowa atmosfera, albo w wakacje, tak nam się podobał, że musimy tam pojechać. De facto nie ma tu znaczenia wartość małżeństwa, a jedynie oprawa.
To, co się zmieniło nieco in plus, to pewna samodzielność. Presja środowiska nie jest już tak duża jak dawniej. Młodzi mają poczucie samodzielności, więc sami podejmują decyzję. W tym wypadku nie zawsze są to wartości chrześcijańskie. To wartość osobowości. To autonomia z dystansowaniem się od rodziców ale też od wartości chrześcijańskich, kościelnych. W tym wymiarze nie funkcjonuje Pan Bóg i rzeczywistość duchowa. Krótko mówiąc: ja sobie decyduję, nie obchodzi mnie, co pomyślą inni. I tak zrobimy po swojemu.
Co jeśli chodzi o oczekiwania względem siebie jako małżonków, wobec małżeństwa jako takiego, czy te oczekiwania także się jakoś zmieniają ?
Oczekiwania zmieniają się bardzo wyraźnie. Młodzi spodziewają się po sobie szczęścia i radości.
…..Czy jest tam miejsce na kryzys małżeński ?
W przypadku trudności, gdzieś podświadomie jest noszona (obustronna) idea, że jednak się rozejdziemy gdy tylko pojawią się trudności. Młodzi nie mówią sobie tego wprost ale podskórnie da się to wyczuć. Są w sobie zakochani, są dla siebie mili, przeżywają satysfakcję ze swojego związku tu i teraz więc nic nie stoi na przeszkodzie, by to zalegalizować. Ale bardzo często nie funkcjonuje w nich przekonanie, że wnosząc dużo, jestem w stanie ofiarować jeszcze więcej, to znaczy tyle ile będzie potrzeba, żeby związek przetrwał. Jest raczej tak, że ja spodziewam się od drugiej strony, że ona mi będzie przynosić szczęście, że ja będę chciał małżeństwa, ponieważ ta druga strona mi coś oferuje. Oczywiście paleta poglądów i koloryt postaw może być bardzo różny.
Mówię o tendencjach, które w połączeniu z pewną dysfunkcją w umiejętnościach podejmowania decyzji, stwarza mieszankę piorunującą. Przychodzę na kolędę do ludzi, którzy żyją bez jakiegokolwiek sformalizowanego związku (nawet cywilnego), mają 3 dzieci, mieszkanie i samochód. Pytam mężczyznę: dlaczego on się nie oświadczy mieszkającej z nim kobiecie, podczas gdy ona od niego tego oczekuje? I wówczas wyznaje mi wprost, w jej obecności, że on nie jest pewny, czy to jest ten związek. Takie są realia. Okazuje się, że trwają w tym układzie całe lata, posiadają dzieci, i nie są pewni co do budowanego związku. Tu jest ten moment, kiedy odkrywamy, że z jednej strony są oczekiwania: ta druga strona zaspokoi moje potrzeby i pragnienia szczęścia, ale ja nie będę ryzykował wszystkiego dla tego związku. Wyraźnie widać jakiś niedobór wolicyjno-emocjonalno-osobowościowy w procesie podejmowania decyzji. W tym momencie mówimy już o czwartej grupie, która nie myśli o tym, by w ogóle legalizować czy formalnie potwierdzać związek. To oznacza, że ci ludzie nie myślą o przyszłości, by na przykład zabezpieczyć dzieci. Nie zwracają uwagi na to, czy kobieta czuje się bezpiecznie jeśli chodzi o obecność mężczyzny i czy ona ma w tej dziedzinie komfort. Nie myślą w tych kategoriach. Mężczyzna żyje z kobietą, ponieważ ona rodzi dzieci, ale to nie skutkuje przewidywaniem czy dłuższą perspektywą czasową, planowaniem działania, budowaniem stabilności, tworzeniem środowiska, w którym każdy czuje się na swoim miejscu. Tych rzeczywistości w tym momencie nie należy się spodziewać. W tej czwartej grupie są też ludzie – nazwijmy to – „z bojkotu”. Z bojkotu kościoła, tradycji, wartości. To pewien trend, że dobrze jest widziane „bycie przeciwko”. Nie ma znaczenia, co to jest, niejako „z zasady” trzeba być w kontrze. Ci ludzie nie potrafią często uzasadnić swojego stanowiska. Tak żyją, tak funkcjonują tak myślą.
Miałam sporo styczności ze Wspólnotą Trudnych Małżeństw Sychar. To, co oni potrafią zdziałać pracując z małżeństwami w kryzysie to niesłychane osiągnięcia, wspaniale przezwyciężone kryzysy. Pewien znajomy kapłan z tej wspólnoty mówi jednak wprost: „Ja do Kapłaństwa przygotowywałem się 7 lat. Do Sakramentu Małżeństwa młodzi przygotowują się kilka miesięcy lub rok. To za mało.” Ubolewają, że to za krótko. Czy Ksiądz, prowadząc te przygotowania przedmałżeńskie widzi takie obszary, które można by lepiej zagospodarować (ilościowo, jakościowo), w taki sposób by móc zapobiegać kryzysom małżeńskim ?
Widzę to dosyć prosto. Nie jesteśmy w stanie w ciągu roku przygotować ludzi do małżeństwa. A wydłużanie przygotowań ponad rok wydaje się być abstrakcją – nikt tego nie przyjmie. Mogłyby zgodzić się na to jedynie osoby świadome. Do naszej wspólnoty przychodzą pary, które podejmują formację podstawową. I okazuje się, że oni muszą ją przerwać żeby wejść w formację tzw. małżeńską. Dlatego, że mają tyle braków. To często ludzie, którzy już się nawrócili, zaczęli się modlić, ale nagle odkrywają, że w relacjach małżeńskich są tak wybrakowani, tak niedojrzali, tak nieumiejętni, że nie są w stanie prostych treści religijnych przyswoić i zrealizować. Dlatego, że niszczy ich ciągły konflikt w domu. Przygniatają ich problemy, które nie pozwalają im ruszyć z miejsca. To pierwsze i najważniejsze, czym trzeba się zająć.
W związki małżeńskie wchodzą osoby niedojrzałe. To naprawdę bardzo wysoki procent. Ci niedojrzali, którzy sobie ślubują, właściwie „z natury” nie będą w stanie dotrzymać tej małżeńskiej przysięgi. Mają bowiem deficyty i niedostatki osobowościowe, które będą ich szarpać nie tylko jako małżeństwo ale też każde z nich z osobna. Małżonek mający kłopoty sam ze sobą będzie przerzucał problemy na swoją żonę, dzieci i relacje w domu. I tu zaczyna się problem. Jakimś rozwiązaniem tej sytuacji jest zwrócenie uwagi na to, by ci młodzi ludzie, będący kandydatami do małżeństwa, najpierw byli nawróceni. Ludzie nawróceni są gotowi do pracy nad sobą. Nienawróceni muszą zyskiwać dziesiątki motywacji - dla dobra żony, dla dobra dzieci, dla małżeństwa. Ale w pewnym momencie przy trudnych sytuacjach, ten naturalny napęd, to emocjonalno-uczuciowe paliwo się wyczerpuje. Bo kłopoty ich wystudzą, zniechęcą, odrzucą. Jeśli ktoś jest nawrócony, przynajmniej w tym pierwszym etapie, ma szansę odkryć tę duchową siłę w Osobie Boga, który przychodzi do Narzeczonych z pomocą, z łaską, umocnieniem, uzdrowieniem i wszystkimi innymi Darami. Dzięki temu, człowiek całkiem inaczej funkcjonuje i pracuje. To jeden z bardzo ważnych czynników. Co w związku z tym zrobiliśmy ? Zaproponowaliśmy w całej tej procedurze przygotowań do małżeństwa w naszej diecezji (Diecezja Gliwicka przyp. Red.), że dotrzemy do tych osób z tym pierwsze i najważniejsze. Najpierw ewangelizacja. W jakiej formie? Młode małżeństwa dają świadectwo, mówią o Dobrej Nowinie wzywają do wiary, zachęcają. I to pierwsze spotkanie odbywa się przed całym cyklem katechez i przygotowań przedmałżeńskich. Będąc proboszczem, wprowadziłem to na początku w jednej parafii. Przyjrzała się temu para diecezjalna (odpowiedzialna za proces przygotowań), która dostrzegła kolosalną różnicę w jakości następnych katechez po dołożeniu tego przygotowania ewangelizacyjnego. Trafiło to do biskupa i rozszerzyło się finalnie na całą diecezję. Moim zdaniem to jest jakiś kierunek.
Bardzo ważną sprawą jest tworzenie środowiska wiary dla młodzieży. Stworzyliśmy program „Młodzi na progu”, który daje nastolatkom tę ewangelizacyjną i religijną podstawę. To zachęta. Budowanie środowiska wiary to cel tego programu. W nim młody człowiek startuje z zupełnie innej perspektywy, tacy ludzi są potencjalnymi kandydatami do weekendów przedmałżeńskich, które organizujemy. Narzeczeni wyjeżdżają na dwa pełne dni - mamy wówczas dużo czasu – rozmawiamy, przygotowujemy się. To rodzaj rekolekcji przed zawarciem Sakramentu Małżeństwa. Wtedy zaczyna to funkcjonować jak zasiew, który ma szansę przynieść owoc.
Jak na przestrzeni wieloletniego doświadczenia Księdza, zmienia się stosunek narzeczonych do dzietności ?
Generalnie młodzi chcą mieć dzieci ale nie za dużo. Znów mówimy o tendencji. Presja społeczna brzmi tak, że mieć dużo dzieci to nie jest "cool", to nie jest trendy. Miałem taki przykład na kolędzie. Młody mąż mówi do mnie tak: „Proszę księdza, niech ksiądz zobaczy: ile dzieci mają w Polsce rozsądni ludzie?” W tonie wypowiedzi pobrzmiewał podtekst, że nieświadomi, patologia i biedota ma ich dużo, a ci wykształceni i uświadomieni, tylko po jednym. „Chce Pan wiedzieć, co ja o tym myślę ?” - dopytuję. „No chcę.” „Rozsądny człowiek ma troje dzieci – tłumaczę. - Bo musi nastąpić zastępowalność pokoleń.” „Ale na to wystarczy dwójka.” - odpowiada mężczyzna. „Ale ja, i kilku innych, nie będziemy mieli dzieci – mówię. - To Pan musi mieć je za mnie.” On na to: „No tak.” Odpowiedź na pana pytanie brzmi więc: Rozsądny człowiek w Polsce powinien mieć co najmniej 3 dzieci.”
Stosunek do dzietności to moda, sposób myślenia, mentalność i zdolność do poświęcenia. Dziś standard życia jest znacznie wyższy niż w latach 50-tych, czy 60-tych, gdy rodziło się wiele dzieci. Wówczas utrzymanie dziecka było znacznie trudniejsze niż dziś. Standard żucia dużo niższy, wsparcie ze strony państwa dużo słabsze, a było więcej dzieci. To nie prawda, że jedynie finanse i standard życia kształtują decyzję o dzietności. To moda.
Wśród osób w wieku emerytalnym bardzo często spotykam się z refleksją, kiedy mówią oni o tym, że gdyby mieli dzisiejszy rozum, to mieliby więcej dzieci. Może to jest jakiś argument, by zachęcić młodych do dzietności ?
Myślę, że dla młodych dużo lepszym argumentem, a raczej świadectwem są dobrze funkcjonujące wielodzietne rodziny. To argument osobistego spełnienia i radości życia. Natomiast często ten model wielodzietnej rodziny jest połączony z pewnym naciskiem: „Miejcie więcej dzieci!”. Taki przekaz jest niespójny: jeśli to wielka radość, to dlaczego trzeba do niej tak zachęcać ? To pewien błąd w promowaniu rodzin wielodzietnych, a zarazem przestrzeń do przemyślenia: jak pokazywać radość życia rodziny wielodzietnej, bez tej presji. Poza tym, te rodziny nie mają czasu się promować. Mama i tato są zajęci dziećmi w 110 procentach. Z kolei ci, co mają jedno dziecko, mają możliwość promowania swojego stylu życia, bo mają na to dużo czasu. Warto więc zwracać uwagę na wszystko co podkreśla wielodzietność Choćby element wychowywania do altruizmu, społecznego zachowania, poczucia wspólnotowości. Wartościowy i fajny jest ten element, gdy dzieci się spotykają, wspierają, pomagają sobie nawzajem - to mądre i dobre sytuacje, które można pokazać jako wartość.
Czy w całej swojej praktyce ewangelizacyjnej pamięta ksiądz jakieś wyjątkowe sytuacje ? Może ktoś się wycofał z opcji małżeństwa ?
Takie sytuacje się zdarzały ale nie umiem ich opisać ze szczegółami. Czasem ktoś będący w narzeczeństwie, zyskując coraz większą świadomość tego, czym jest sakrament małżeństwa rezygnował, uznając że jest jeszcze nie gotowy. Postanawiał coś zmienić, by jego przyszłe małżeństwo miało szansę na trwałość. Czasem sobie ktoś ten czas narzeczeństwa przedłużał. To dobrze o nich świadczy, bo oznacza, że ci ludzie zaczynają myśleć.
Przygotowywałem do Bierzmowania młodego pracującego mężczyznę w wieku ok. 20 lat. Takiego spośród tych, którzy są trochę zagubieni, zaniedbani. Przyłączył się do grupy, która przygotowywała się równocześnie do bierzmowania. Pod koniec tych spotkań powiedział mi tak: „Prawdę mówiąc, przyszedłem tu tylko dlatego, że moja dziewczyna tego chciała, bo bierzmowanie potrzebne do ślubu, bo miało być poprawnie dla oka. Ale stało się coś niespodziewanego. To, co tutaj się wydarzyło na tych spotkaniach ujęło mnie jakoś. Teraz to ja chcę. Chcę tego Bierzmowania, chcę świadomie to robić (przystąpić do Sakramentów przyp. Red.).To był dla mnie piękny przykład przemiany człowieka, który do tej pory robił „jakoś tam” ale teraz sam zaczął pragnąć bliskości z Bogiem i świadomie budować związek małżeński. To też było piękne, że przyznał się do tego wobec innych ...
To piękne świadectwo. Oby tak w było w każdym podobnym przypadku.
Tak. Oby każdy z Narzeczonych powiedział: „Chcemy świadomie to zrobić.”
Dziękuję pięknie za rozmowę.
Ks. Artur Sepioło, kapłan z ponad 30-letnim stażem posługi kapłańskiej, rekolekcjonista. Dyrektor sekcji ds. Nowej Ewangelizacji Kurii Diecezji Gliwickiej, przewodniczący Senatu Ogólnopolskiego Porozumienia Dyrektorów Katolickich Kerygmatycznych Szkół Nowej Ewangelizacji. Zaangażowany w liczne ruchy i wspólnoty Diecezji Gliwickiej - jest m.in. koordynatorem grup Odnowy w Duchu Świętym i duszpasterzem Szkoły Nowej Ewangelizacji. Od 7 lat przygotowuje narzeczonych do Sakramentu Małżeństwa w ramach programu Kana Galilejska. Współtwórca programu "Młodzi na progu" adresowanego do młodzieży.