Wesprzyj fundację
0
0

Maluchy, rodzice i Msza

Maluchy, rodzice i Msza

Maluchy, rodzice i Msza

Niedzielny poranek, cisza, spokój, luz. Niespieszne śniadanie, gorąca kawa, potem wyjście na Mszę św. Taki obraz niedzieli chciałby mieć pewnie każdy katolik. W rodzinach, zwłaszcza tych wielodzietnych, wygląda to najczęściej zgoła inaczej. Ruch, pośpiech, wiele rzeczy dziejących się naraz.  Jednemu od ostatniej niedzieli skurczyły się przygotowane do wyjścia spodnie, drugi już w drzwiach odkrywa resztki keczupu na twarzy, trzeci zapomniał o sobotnim wyczyszczeniu butów… Dokładając do tego jeszcze czyjś kategoryczny sprzeciw przed pójściem na mszę, mamy mieszankę wybuchową! Ciężko w takiej sytuacji zachować stoicki sposób, wyciszyć się przed uczestnictwem w najważniejszym wydarzeniu tygodnia i przeżyć je w skupieniu. Więc może dać spokój, zostawić zbuntowanie jednostki w domu i pójść tylko z tymi, którzy nie nastręczają kłopotów ?


Dramat w kościele


Magda, mama trójki maluchów, mówi tak: "Nasze dzieci (rok z haczykiem, prawie 3 i 4 z haczykiem) to dramat w kościele. Już nie wiem co z nimi robić? Siedzenie w ławce jest straszne: udają dżdżownice, turlają się pod ławkami, zaczepiają ludzi dookoła. Wypuszczenie ich z ławki jest jeszcze gorsze, bo zwyczajnie biegają. Chodzimy na Mszę dla dzieci, gdzie jest ich naprawdę dużo. Przynoszą zabawki i nasze też chcą się nimi bawić, chociaż my im na to nie pozwalamy wychodząc z założenia, że kościół to nie miejsce na zabawę. Tłumaczymy, tłumaczymy, tłumaczymy... Nic, jak kamieniem w piach czy jak to tam leciało. Nie dociera. Obiecują, że będzie lepiej, a jest gorzej. Jak wracam z kościoła to jestem zła, zmęczona fizycznie i psychicznie. Jak bym z Jezusem krzyż na Golgotę niosła. Są nerwy, dużo nerwów. Dzieci to widzą. Już nawet mój mąż - ostoja spokoju ma dość. Ostatnio jakaś babka poszarpała najstarszego za rękę. Dla mnie to niedopuszczalne. Innym razem jakaś pani nakrzyczała na nas przed kościołem, że ona takiego cyrku nie widziała a wychowała piątkę."

Chodzić bez dzieci do Kościoła, ewentualnie z najstarszym bo gdy jest sam jest spokojny i siedzi w ławce ? Ale czego to ich nauczy? Jak przekazać im wiarę bez Mszy Świętej?”


Brać albo nie brać - oto jest pytanie


Wielu rodziców, często tych z krótszym stażem boryka się z dylematem dotyczącym uczestnictwa dzieci we Mszy Świętej. Niektórzy uważają, że łatwiej jest przeżyć to wydarzenie "samotnie”. Łatwiej wtedy o skupienie, zaangażowanie, bycie nie tylko ciałem, ale i duchem. 

Nie jest tajemnicą, że dzieci w kościele absorbują i to nie tylko rodziców. Maluch drepczący po całym kościele nie tylko wymaga niemal nieustannej obecności rodzica, który czuwa, aby nie stała mu się krzywda i aby nie dokonał zniszczeń wokół siebie. Zestresowana i zakłopotana (najczęściej) mama stara się opanować sytuację. Z drugiej strony płaczący czy krzyczący maluch, kładący się z nudów na ławce czy podłodze, albo wyrzucający na nią zawartość torebki mamy powoduje, że bezdzietny lub starszy wiekiem wierny, który potrzebuje ciszy i skupienia, zaczyna krzywo spoglądać lub wręcz zwracać uwagę "nieodpowiedzialnym” rodzicom. Zdarza się, że osoby ze starszego pokolenia uważają nieodpowiednie zachowanie dzieci w kościele za niedopuszczalne. Bo przecież dziecko powinno być uległe i posłuszne oraz wykonywać wszystkie polecenia starszych. Tak kiedyś wychowywano i uważano to za najlepszą możliwą drogę. Niestety, takie podejście nie bierze pod uwagę rozwoju psychicznego dziecka. Te "niewłaściwe” zachowania są jak najbardziej normalne na tym etapie rozwoju. Dziecko nie znosi nudy, musi być w ruchu, chce eksplorować, poznawać, dotykać. A w kościele wszystko nie jest to - przez co najmniej część współuczestników - mile widziane. Są oczywiście i tacy, którzy tolerancyjnie podchodzą do kwestii zachowania dzieci w czasie nabożeństw, jednak czasami wystarczy jedna niemiła uwaga, aby skutecznie odwieść rodziców od zabierania potomstwa do kościoła. A przecież dzieci nie przychodzą do kościoła, żeby przeszkadzać innym czy ich rozpraszać. Nie mają złych intencji. Są po prostu sobą, chcą się odnaleźć w sytuacji, która z ich punktu widzenia może być nudna, męcząca, powtarzalna.


Jest jeszcze trzecia strona "konfliktu” - kapłan celebrujący Eucharystię. I tu również zdarzają się przeciwstawne postawy. Okazuję się, że dziecko w kościele to wyzwanie nie tylko dla rodziców, ale także dla duchownych. Nie wszyscy radzą sobie z takim wyzwaniem jednakowo dobrze. Jedni księża będą odprawiać Mszę nie przejmując się tymi, którzy przeszkadzają, inni, nawet w trakcie Mszy, będą zwracać uwagę rodzicom albo wręcz zapraszać do zakrystii lub sugerować wyjście z kościoła. To ostatnie, jeśli jest dodatkowo wypowiedziane w kategoryczny czy autorytarny sposób, może być dla opiekunów bodźcem do tego, aby zrezygnować z zupełnego uczestnictwa we Mszy albo zabierania na nią dzieci. Ciężko przychodzić do miejsca, gdzie nie jest się mile widzianym. 


Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże


Można powiedzieć, że jedyną osobą, której zachowanie dzieci w kościele nie przeszkadza jest gospodarz tego miejsca - Jezus. On kocha dzieci takimi, jakie są - radosnymi, głośnymi, płaczącymi, siedzącymi spokojnie w wózku czy ławce lub biegającymi przy stopniach ołtarza. Nie można zapominać, że Jezus kocha nas, w tym dzieci, takimi, jakimi jesteśmy. Każdy modli się jak umie, więc maluch wspinający się na ołtarz wielbi Boga tak, jak potrafi - całym sobą. Obcując z Sacrum, a jednocześnie dojrzewając fizycznie i psychicznie, będzie się uczyć odpowiedniego do miejsca, w którym przebywa, zachowania. Ale na etapie, na jakim w tym momencie jest najzwyczajniej nie potrafi inaczej. 

Pan Jezus powiedział: "Przyjdźcie do mnie wszyscy”, a do apostołów: "Zostawcie je, nie przeszkadzajcie”. Błogosławił dzieci, a te mogły być przy Nim. Nie przemawiał wtedy do tłumów, aby mogły czerpać z Jego nauki, zajmował się dziećmi. I to powinna być nauka dla uczestników nabożeństw - nigdy nie będzie tak, że warunki, otoczenie będą idealne, że pozwolą nam zagłębiać się w modlitwie i nawracać. Wysłuchane w skupieniu kazanie nie nawraca, jeśli nie idą za tym czyny. Cierpliwość wobec rozrabiającego dziecka kosztem tego, że nie usłyszy się całej treści lub czegoś wzniosłego może bardziej posłużyć ku nawróceniu niż wysłuchanie najpiękniejszych słów. 

Obserwując rodziny w kościele zapomina się o tym, ci rodzice obok są niemalże świeci, bo walczą o pobyt dzieci w kościele, o to żeby wychować je w wierze, pokazać im żywego Jezusa, uczyć relacji z Nim. Wielu innych o to walczyć (już) nie musi. I nie widzi, co dzieje się jeszcze długo przed przekroczeniem progu kościoła - zakładanie ubrania pierwszemu dziecku, po czym zajęcie się drugim i powrót do pierwszego, które w tym czasie zdołało zdjąć założone wcześniej ubranie. A może wysłuchiwanie krzyku: "Ja nie idę dzisiaj do kościoła”? A potem wiele prób skupienia się choć częściowo na tym, co się dzieje, żeby wziąć choć cząstkę i mieć siły, aby przez pozostałe dni tygodnia wychowywać dzieci w taki sposób, żeby i one chciały z radością spotykać się z Jezusem i brać udział w nabożeństwach.


Pomocne tipy


Jak w takim razie pomóc sobie, żeby udział we Mszy Świętej. okupiony był jak najmniejszym stresem? Na pewno zależy to od temperamentu dziecka, ale także od specyfiki danej rodziny. To co sprawdzi się u jednej, niekoniecznie będzie działało u innej. Jednak można rozważyć kilka propozycji, które po wypróbowaniu mogą okazać się pomocne.

Przed rozpoczęciem uczestnictwa w nabożeństwach można zabrać dziecko do kościoła, niejako go "zwiedzając” - opowiedzieć o tym miejscu, o elementach jego wystroju, najważniejszych miejscach. Zaznaczyć, czyj to dom, dlaczego do niego przychodzimy, kim są osoby stojące przy ołtarzu. Może za zgodą księdza uda się  zbliżyć do zwykle mniej dostępnych dla dziecka miejsc, jak konfesjonał, prezbiterium czy chór. Nie zapominajmy, żeby zachowywać się wtedy z należytą powagą, aby dziecko mogło poczuć świętość tego miejsca. Trzeba też przypomnieć, często niejednokrotnie, że jest to miejsce szczególne i dlatego staramy się w nim odpowiednio zachowywać. Pomocą w uwrażliwianiu na obecność sacrum może być też szczególne zwracanie uwagi i celebrowanie drobnych gestów jak zanurzenie ręki w kropielnicy, zrobienie znaku krzyża, przyklęknięcie, pokazanie dziecku tabernakulum i wiecznych lampek itp.

Ważne jest, żeby obecność w kościele rozpoczynać od rozmów w domu. Trzeba mówić o Bogu na co dzień, czytać wspólnie Biblię, poznawać Boga, który mieszka w kościele, Domu Bożym i właśnie tam w niedzielę Go odwiedzamy. Warto  również wcześniej porozmawiać o elementach Mszy Świętej, może porozmawiać o niedzielnej Ewangelii, objaśnić gesty kapłana i ludu, żeby podczas Eucharystii dziecku łatwiej było się włączyć w to, co się dzieje i aktywniej w niej uczestniczyć. 

Warto zadbać o to, żeby w czasie nabożeństwa dziecko było wypoczęte, a także nie czuło głodu i pragnienia, bo z doświadczeń rodziców na innym gruncie wynika, że wtedy niepożądane działania ulegają wzmocnieniu. Nie wydaje się natomiast, aby dokarmianie dziecka drobnymi przekąskami było dobrym pomysłem - dorośli też nie jedzą podczas Mszy, a rodzicom zależy na tym, aby dziecko naśladowało właściwe zachowania przynależne obecności w kościele. Przy tej okazji można w dziecku kształtować tęsknotę za szczególnym Pokarmem, po który przychodzimy i który nas karmi w czasie Mszy Świętej.

Dobrym pomysłem jest też szukanie Mszy, która przeznaczona jest dla dzieci. O ile jest ona we właściwy sposób prowadzona, może bardziej zaangażować dziecko w uczestnictwo na przykład. poprzez śpiew dziecięcych piosenek, kazanie skierowane konkretnie dla dzieci, czy krótkie objaśnienia celebransa skierowane do najmłodszych i objaśniające poszczególne elementy Eucharystii.

Jeśli Msza jest dla nas najważniejszym wydarzeniem tygodnia, podkreślmy to również strojem. Niech dziecko wie, że to wydarzenie jest inne od codziennych aktywności  i różni się również tym, co w związku z tym zakładamy na siebie. Skoro jest specjalny strój na basen czy wycieczkę, niech ten niedzielny też będzie odpowiedni do dnia i wydarzenia.

Msza św. to wyjątkowe spotkanie z Jezusem, niech więc będzie to dla dziecka nagroda i coś specjalnego. Straszenie dziecka grzechem czy wymyślonymi przez rodziców konsekwencjami (np. zakaz oglądania bajek w ciągu tygodnia) może wywoływać u dziecka negatywne skojarzenia i będzie powodem traktowania Mszy jako przykrego i nudnego obowiązku lub wręcz przymusu, albo stanie się warunkiem, który trzeba spełnić, aby osiągnąć korzyść, na jakiej maluchowi zależy. Dlatego przed rozpoczęciem nabożeństwa warto przypominać o wielkiej miłości Boga, który zaprasza nas do swojego domu na ucztę, chce nas karmić i obdarować wszystkim, co najlepsze. W drodze do kościoła można porozmawiać o tym, do Kogo  i po co się udajemy, pomyśleć wspólnie o intencji, którą ze sobą zabieramy, aby jak najmocniej zaangażować dziecko w nadchodzące wydarzenie. 

Pomysłem na ograniczenie niepożądanych zachowań może być przekazanie dziecku czego się spodziewamy odnośnie jego uczestnictwa w Eucharystii. Rodzic może wytłumaczyć jakich zachowań oczekuje (np. żeby dziecko stało blisko, starało się nie kręcić, było cicho, robiło to, co inni uczestnicy liturgii). Nie należy jednocześnie zapominać o tym, żeby dowiedzieć się czego dziecko potrzebuje, żeby było mu łatwiej przeżyć ten czas w skupieniu. Nie oznacza to jednak zgody na wszystkie propozycje np. zabierania do kościoła zabawek, które jedynie chwilowo pomagają w utrzymaniu dziecka we względnym spokoju, jednocześnie odciągając zupełnie jego uwagę od wydarzeń dziejących się przy ołtarzu. Rodzic, który jasno powie, że wierzy we właściwe zachowanie dziecka, wzbudza w nim  większą wiarę we własne możliwości i dzięki temu może osiągnąć pożądany cel - więcej spokoju i mniej rozproszeń w czasie liturgii.


Własny przykład 


Najważniejszą wskazówką jest chyba jednak dawanie dobrego przykładu przeżywania spotkania z Bogiem. I to nie tylko w niedziele, ale przede wszystkim w ciągu całego tygodnia. Dzieci naśladują dorosłych, chcą być takie jak oni i zachowywać się jak oni. Obserwują więc swoich rodziców w każdej sytuacji. Jeśli to, co widzą codziennie jest spójne z tym, co rodzice mówią o Bogu, niedzieli, Mszy Świętej - będzie im łatwiej naśladować dorosłych w czasie tego wydarzenia.

Duński terapeuta rodzinny, Jesper Juul powiedział: "Dzieci nie robią tego, co im mówimy, one robią to, co my robimy”. Trzeba się więc starać, aby świadczyć swoją postawą i życiem, a wtedy są większe szanse na to, że cel, który przyświeca, zostanie osiągnięty.