- Wydawało mi się, że impreza w sobotę, kilka piwek z kumplami to coś zupełnie normalnego, niewinnego - mówi Michał, trzeźwiejący alkoholik. - Wszyscy byliśmy młodzi, wyjechaliśmy do dużego miasta na studia. To miała być niewinna zabawa, element życia studenckiego. Przecież wszyscy tak robili. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że będzie to początek mojego końca. Dopiero na terapii dowiedziałem się, że alkoholik to niekoniecznie ktoś pijany do nieprzytomności.
Jak podaje Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych PARPA, W 2019 roku spożycie alkoholu "na głowę" przeciętnego Polaka wynosiło 9,78 l. W 1993 roku było to 6,52 l. Polska jest jedynym krajem europejskim, w którym spożycie alkoholu wzrasta. Jeden milion - to liczba alkoholików w Polsce. Kilka milionów z nas pije ryzykownie.
To przecież nic złego
- Mój ojciec pił - wspomina Jarek. - Zapił się na śmierć gdy miałem 19 lat. Podczas studiów imprezowałem ale że nie piłem tak intensywnie jak mój ojciec, to myślałem, że ze mną wszystko jest ok. Już wtedy rozwijała się u mnie choroba alkoholowa. Najpierw było oczekiwanie na weekend, kiedy wiadomo było, że ruszymy ze znajomymi "w miasto". I to oczekiwanie na napicie się powinno było być dla mnie sygnałem alarmowym. Potem poznałem żonę, urodziły się nam dzieci. Rozrywkowe życie studenckie zastąpiły pieluchy i nieprzespane noce. Nawet nie zauważyłem, kiedy ochota na alkohol zamieniła się w przymus wypicia, a ja stałem się czynnym alkoholikiem, który codziennie musiał wypić kilka piw.
Początek choroby alkoholowej zdaje się być niewinny, a co gorsza - często nieuchwytny. Trudno bowiem zauważyć, kiedy picie towarzyskie będące jej preludium przechodzi w picie nałogowe. Faza wstępna (prealkoholowa), która może trwać kilka lat, charakteryzuje się tym, iż w odróżnieniu od innych osób pijących okazjonalnie, przyszły alkoholik z czasem zaczyna traktować alkohol jako środek redukujący napięcie, stres, ułatwiający ucieczkę od problemów. Wyjście na zakrapianą imprezę staje się więc pretekstem do szukania w alkoholu sposobu na poprawę nastroju. Zwiększa się też ilość wypijanego alkoholu w celu uzyskania stanu upojenia.
- Początkowo dziwnie czułem się na mityngach - wspomina Maciek. - Ale miałem wrażenie, że wszyscy czujemy coś podobnego, jakąś trudną do wytłumaczenia więź. Część z nas piła na umór, a niektórzy nawet się nie upijali. Byli amatorzy piwa i tacy, którzy sięgali po drogie, mocne alkohole. Zdawało nam się, że jak mamy 20 czy 30 lat, to przecież nie możemy być alkoholikami. Wiek - jak się okazało - był bez znaczenia. Liczyło się to, co robi z nami alkohol.
Zorientowanie się na etapie fazy wstępnej, że ma się problem z alkoholem, może uchronić chorego przed destrukcyjnym dla niego oraz jego bliskich dalszym rozwojem choroby. Im wcześniej zostanie postawiona diagnoza i wdrożona zostanie właściwa terapia, tym większa szansa na zdrowe i szczęśliwe życie.
- Zanim wypowiedziałem na mityngu AA zdanie "Jestem alkoholikiem", minęło kilka tygodni. - zwierza się Jarek. - Wcześniej nie przechodziło mi to przez gardło. Gdy mówiła mi o tym żona, znajomi, to odpowiadałem im, że chyba oszaleli - w końcu nie leżę w rynsztoku, pracuję. Dopiero na terapii dowiedziałem się, że to bronienie się rękami i nogami przed stwierdzeniem tego niewygodnego faktu to także objaw choroby.
Czarny scenariusz urwanego filmu
Kiedy za którymś razem, w wyniku wypicia alkoholu "urywa się film", wiadomo, że mamy do czynienia z tzw. fazą ostrzegawczą choroby alkoholowej. Na tym etapie pojawiające się epizody utraconej pamięci stają się coraz częstsze. Szukanie zaś okazji do napicia się staje się "normą", a bycie inicjatorem licznych wypadów i wypijanych "kolejek" piw czy drinków także nie stanowi żadnego zaskoczenia w tej fazie.
- W końcu doszło do tego, że pobiłem moją żonę, Agnieszkę tak, że zabrała ją karetka - wspomina Jurek, od 15 lat trzeźwy alkoholik. - Gdy wytrzeźwiałem i dotarło do mnie, co zrobiłem, praktycznie w jednej chwili spakowałem walizki i załatwiłem sobie odwyk. To był początek mojego leczenia, uzdrowienia mojego małżeństwa i rodziny.
Wyrzuty sumienia i wzrost zachowań agresywnych to charakterystyczne symptomy dla tej fazy choroby. Jednak bardzo nieliczna grupa alkoholików samodzielnie podejmuje decyzję o odwyku i rozpoczyna leczenie z własnej woli. Jednocześnie picie w samotności czy ukryciu (zwłaszcza w przypadku kobiet) również nie należy do rzadkości.
- U mnie to wygląda tak, że z rodziną i znajomymi spotykam się rzadko - wyjaśnia Tobi na jednym z forów internetowych dla alkoholików. - Jeśli już gdzieś wychodzę to nie sięgam po alkohol, bo się tego wstydzę - (czytaj: nie chcę być odbierany przez społeczeństwo tak jak mój ojciec.) Wolę w takich sytuacjach zacisnąć pasa i poczekać, aż wrócę do domu i wypiję w zaciszu kilka browarów i położyć się spać. Jeśli ktoś spyta, czy piję, to odpowiadam: "rzadko, a jeśli już to tylko piwo" - no ale, tutaj prawda jest pomiędzy, bo pomimo, że faktycznie piję tylko piwo (mam odruchy wymiotne po mocniejszym alkoholu) to robię to codziennie. Około 3-4 półlitrowych puszek dziennie. (...) Nawet jak jeżdżę do sklepu zaopatrzyć się w piwko, to zawsze robię to w innym miejscu. Często jadę po piwo do innego miasta, żeby przypadkiem kasjerki w pobliskich supermarketach nie podejrzewały u mnie alkoholizmu.
Każde z opisanych zachowań powinno być sygnałem alarmowym, by poprzez leczenie odwykowe i terapię zatrzymać spustoszenie, jakie alkoholizm powoduje w organizmie i życiu chorego, oraz w życiu jego najbliższych. Właściwa reakcja może zatrzymać rozwój choroby, która nieleczona nieuchronnie prowadzi do śmierci.
Jazda bez trzymanki
W końcu pojawia się ten moment, gdy alkoholik całkowicie traci kontrolę nad swoim piciem. Gdy jeden kieliszek powoduje "efekt domina", kiedy pijący popada w tzw. ciąg alkoholowy, mamy do czynienia z tzw. fazą krytyczną choroby. Okresy ciągów stają się coraz dłuższe i przeważają nad okresami abstynencji. Ilość wypijanego alkoholu znacząco wzrasta.
Joanna, świetna utytułowana lekarka z sukcesami piła codziennie. - Rano szła do pracy na rauszu, po południu do wieczora upijała się do nieprzytomności mocnymi alkoholami w domowym zaciszu - wspomina Paweł, mąż Joanny, także lekarz. - Dzieci praktycznie nie wiedziały, na czym polega macierzyńska miłość matki. Aśki nic już wtedy z dziećmi nie łączyło. Miała przyjść na występ do szkoły - nie przychodziła. Jej przebłyski myślenia wypełniało myślenie o tym, by się napić. Tłumaczyła się, że nie mogła, że dyżur itd. A w tym samym czasie leżała zalana na kanapie w swoim gabinecie.
Na tym etapie choroby obietnice, umowy i plany, jakie alkoholik czyni z rodziną i innymi osobami, nie mają szans na urzeczywistnienie. Tym samym wszelkie usprawiedliwienia i prośby o wybaczenie - na przykład wobec dzieci - stają się niewiarygodne. Celem bowiem staje się kolejny kieliszek, a nie potrzeby najbliższych. Nawet przykre konsekwencje picia nie powstrzymują alkoholika przed realizacją tego celu. Typową dla tej fazy sytuacją jest tzw. "klinowanie", czyli gromadzenie przez pijącego zapasów alkoholu, by nie dopuścić do przerwania picia.
- Doszło do takiej sytuacji, że Joanna zaczęła się odgrażać, straszyć mnie i dzieci, gdy skończyły się jej trunki - wspomina Paweł. - Musiałem wezwać Policję, założyłem nam Niebieską Kartę. No i zmuszony byłem wejść na drogę sądową, trzeba było bronić dzieci. Przeszliśmy kilka lat piekła spraw sądowych - separacji, rozwodu, opieki nad dziećmi, przymusowego leczenia itd. Gdy jej leczenie zaczęło przynosić efekty i wytrzeźwiała, pozwoliłem jej wrócić ze względu na córkę i syna. Zależało mi, by odzyskali matkę, której tak bardzo im brakowało. To było 15 lat temu. Dzieci dorosły, starszy syn studiuje. Udało nam się. Ale to była najcięższa walka, jaką musieliśmy stoczyć jako rodzina.
Dzięki interwencji Pawła, pomimo zwiększenia się ilości wypijanego przez Joannę alkoholu, udało się jej uniknąć rozwoju choroby i przejścia w jej fazę chroniczną, najbardziej zaawansowaną, która - jeśli nie jest leczona - prowadzi do śmierci.
Uciec Kostusze spod kosy
W chronicznej fazie choroby alkoholowej dochodzi do całkowitej utraty kontroli nad piciem. Życie alkoholika to niemal niekończące się ciągi, którym nie towarzyszą już jakiekolwiek wyrzuty sumienia ani hamulce. Picie i upojenie alkoholowe rozpoczyna się już od wczesnych godzin porannych i trwa przez cały dzień.
- Doszedłem do takiego momentu, że byłem w stanie wypić wszystko - wyznaje Jarek. - Piłem nawet tanie wino, denaturat. Gdy przeżyjesz do tego momentu, to jesteś gotów wypić wszystko. Najgorzej było, gdy dopadły mnie objawy zespołu odstawiennego. Wymioty, biegunki, bóle praktycznie całego ciała. Nie śpisz po nocach, telepie cię i pocisz się jak mysz. Twój umysł nie funkcjonuje normalnie: masz lęki, omamy, nie myślisz jak zdrowy człowiek, wygadujesz głupoty. Nie wspomnę już o seksualności, która jest zmasakrowana totalnie. Brak popędu to jedno, a brak miłości żony to drugie... No więc pijesz dalej. A w tej fazie, by osiągnąć stan upojenia, wystarczy jeden kieliszek, kilka kropli. To krople goryczy, która przelewają tę czarę. Moja żona wystąpiła o rozwód i bardzo szybko go dostała. A ja dopiero wtedy wylądowałem na odwyku.
Nieleczony na tym etapie alkoholizm prowadzi także do uszkodzenia wielu narządów i układów. Do najbardziej powszechnych należą marskość wątroby, uszkodzenia trzustki, nadciśnienie tętnicze, kardiomiopatia czy zawały serca.
- Pijąc całymi latami zniszczyłem nie tylko rodzinę, ale też swoje zdrowie - kontynuuje swoją historię Jarek. - Wylądowałem w szpitalu z zawałem, z którego chyba tylko dobry Bóg mnie wyciągnął. Mimo rozwodu, żona pozwoliła mi wrócić do domu, opiekowała się mną. Nie piję od 15 lat. Gdy wytrzeźwiałem, zacząłem odzyskiwać swoje dzieci. Któregoś razu dorosła już córka wyznała mi: "Cieszę się, że w końcu mam ojca". Żałuję tych wszystkich straconych lat. Ale staram się cieszyć tymi trzeźwymi, które mi pozostały. Marzę, by mój stan zdrowia pozwolił mi doczekać wnuków. Choćby jednego.
Gdzie udać się po pomoc ?
W wyniku nieleczonej choroby alkoholowej, każdego roku w Polsce umiera kilkadziesiąt tysięcy osób. Większość z nich to osoby z marskością wątroby, pozostali kończą życie w rezultacie przedawkowania bądź zatrucia alkoholem oraz chorób psychicznych będących następstwem długotrwałego picia - w tym samobójstwa.
Alkoholizm to nie wada, czy słabość, ale choroba, którą można leczyć. Warto jednak wiedzieć, że aby leczenie było najbardziej skuteczne, terapią (psychoterapią indywidualną oraz grupową) wskazane jest, by terapią zostali objęci wszyscy członkowie rodziny. Każdy kolejny członek rodziny uczestniczący w terapii to większa szansa na wyzdrowienie alkoholika, ale przede wszystkim na normalne funkcjonowanie żony, dzieci czy innych osób pozostających w bliskiej relacji z pijącym (to tzw. osoby współuzależnione). Zazwyczaj to one (np. żony, mężowie pijących współmałżonków), dzięki zaangażowaniu się we własną terapię jako pierwsi w kolejności stwarzają szanse na to, by czynny alkoholik trafił finalnie na leczenie odwykowe i terapię indywidualną lub grupową. Przede wszystkim jednak chronią siebie przed skutkami picia bliskiej im osoby.
"Sierpień miesiącem trzeźwości" - to inicjatywa Kościoła Katolickiego zapoczątkowana w 1984 roku. Podczas tego najbardziej maryjnego miesiąca w roku, duchowni zachęcają do abstynencji i podnoszą problem uzależnień (także od alkoholu), które coraz bardziej dotkliwie dotykają polskie społeczeństwo. Jako Fundacja Nasze Dzieci całym sercem popieramy tę inicjatywę i zachęcamy do poszukiwania pomocy.
Profesjonalną, skuteczną pomoc można uzyskać m.in. tutaj:
http://parpa.pl/
https://www.aa.org.pl/
https://al-anon.org.pl/
https://www.dda.pl/
Terapia w wielu ośrodkach jest bezpłatna (w ramach kontraktu z NFZ), można też skorzystać z pomocy oferowanej przez prywatne placówki.