Wesprzyj fundację
0
0

Kenijska opowieść cz.3

Kenijska opowieść cz.3

Kenijska opowieść cz.3

Gdy pięć lat temu Kasia i Sławek Łukasiukowie pochowali swojego chorego na zespół Edwardsa maleńkiego synka Samuela, nie przewidywali nawet, że to przeżycie żałoby po jego stracie będzie początkiem ich dalekiej podróży. Zgodnie twierdzą, że Afryka z całą pewnością nie zdarzyła się w ich życiu przypadkiem. W swojej historii z Czarnego Lądu, opowiadają o tym, kogo Kenia oddała im pod swoje skrzydła, czego pozwoliła doświadczyć, i jak to się stało, że trafili na misję prowadzoną przez "Polską Matkę Teresę" - siostrę Alicję Kaszczuk, orionistkę. Poznajcie 3-cią, ostatnia już odsłonę opowieści o tym, jak w miejscu smutku pojawia się radość dawania oraz światło wdzięczności, do których dociera się przebijając się przez Ciemną Dolinę.... 




Matka Kenijka


Sławek: kenijskie matki mają dużo dzieci, są bardzo troskliwymi matkami. Dla nich każde dziecko jest darem. Noszą je, karmią piersią a potem czym tylko mogą,. Bywają różne związki, zdarza się też  poligamia. Byliśmy u dziewczynki, która w 7 czy 8 klasie zaszła w ciążę. Koordynator zaprowadził nas do niej, by zobaczyć, co u niej słychać i jak jej pomóc, gdyż z powodu ciąży opuściła szkołę i została wyłączona z projektu wsparcia. Takie są tam zasady, że by móc korzystać z tych pieniędzy, trzeba chodzić do szkoły. Okazało się, że miała jakiegoś chłopaka, zaszła w ciążę, a chłopak zniknął. Łózko, na którym spała wyglądało tak, że na dwóch miednicach były położone drewniane drzwi, jakaś moskitiera. Po prostu dramat. Daliśmy jej ubranka dziecięce przywiezione z. Kupiliśmy materac, plastikowy stół i krzesełka...


Kasia: nie ma tam edukacji o planowaniu rodziny. Dziecko jest tam naturalną koleją rzeczy, oni nie podchodzą to prokreacji tak jak my. Jest też duża śmiertelność dzieci z powodu głodu i chorób. Matki często same nie jedzą, ale nakarmią dziecko. Istnieje podziemie aborcyjne, ale każdy zabieg medyczny jest bardzo kosztowny, więc jest ono dostępne dla bogatej, wąskiej grupy. Słyszeliśmy taką historię: Alicja znalazła dom a w nim dzieci - jedno z pieluchą od tygodni nie zmienianą, starsze rodzeństwo, które próbowało się tym dzieckiem opiekować i martwy noworodek. Okazało się, że matka uciekła, zostawiając dzieci - nie poradziła sobie w sytuacji śmierci dziecka tuż po narodzinach. W ich kulturze to jest stygmat - taka matka jest zlinczowana, wierzy się, że "to jej wina". 


Kasia: zdarzył się też samotny ojciec z małym, niepełnosprawnym dzieckiem. Idąc przez wioskę, Alicja usłyszała głos, jakby płacz dziecka. "Nie odejdę stąd dopóki nie znajdę tego dziecka" - zawyrokowała. Weszła do chatki, a tam około roczna leżąca dziewczynka. Mrówki usypały sobie na niej mrowisko, gryzły ją. Dziecko było bez opieki. Dopiero wieczorem przyszedł ojciec. Okazało się, że każdego ranka , jak było jeszcze ciemno ten ojciec wychodził pracować, by zdobyć jedzenie dla dziecka. Kiedy wracał, przeżuwał kęsy pożywienia i dawał dziewczynce tę papkę. Gdy rano wychodzi było ciemno, i ciemno było wieczorem, gdy wracał, więc nie widział, co działo się z dziewczynką. Alicja odratowała to dziecko w szpitalu, rany po ukąszeniach mrówek zostały zaleczone. 


Wojownicy i jednorożce 


Sławek: zdarzały się też śmieszne momenty, chociażby takie jak ten, gdy byliśmy w wiosce, zamieszkiwanej przez plemię Samburu. To takie wojowniczo-koczownicze rdzenne ludy Kenii. , Budują prymitywne chaty nad rzeką, wypasają owce i kozy, a ich wojownicy noszą dzidy i charakterystyczne chusty na ramionach. 


Kasia: kiedyś Alicja zawiozła do wioski Samburu pieluchy tetrowe - takie różowe w białe jednorożce, by mieli w co dzieci zawijać. Przyjechała następnym razem, a tam wojownicy zrobili sobie peleryny z tych pieluch. W jednorożce. Przyszli dumni pokazać swoje nowe stroje. Podczas naszej wizyty żona wodza plemienia przyszła zawinięta chustą w jednorożce. Taki "kawałek folkloru" też nam się przytrafił...



Patent na marudzenie



Kasia: w chwili naszego wyjazdu w 2017 roku nasz syn Kuba miał 14, a Michał 10 lat.


Sławek: chcieliśmy, aby nasi synowie zrozumieli, że problemy naszego świata, to czasem wyimaginowane problemy. To, że słaby Internet to żaden problem przy tym, że ktoś nie ma co jeść. Poprzednim razem chłopcy nie całkiem świadomie uczestniczyli w naszych aktywnościach misyjnych z Alicją, trzymali się raczej na dystans. Zachwycali się tym, że są kameleony, pająki... Podczas kolejnej podróży w 2020 roku czynnie uczestniczyli w naszej misyjnej wyprawie, robili z nami zakupy, rozdawali, ale widać było, że są milczący, skupieni, a nawet przestraszeni zastaną rzeczywistością.. Rozmawialiśmy na bieżąco o tych doświadczeniach. Mówili: "Jak oni mogą tak żyć ? To strasznie śmierdzi.."


Czasem nasze utyskiwania są zupełnie nieuzasadnione i wstydem jest narzekać na coś wiedząc, że tam udzie umierają z głodu. W Kenii uczulaliśmy ich aby nie grymasić przy jedzeniu - tu jemy to, co nam dają, bo inaczej będziemy głodni. Do dziś odwołujemy się do tych doświadczeń , Mamy taki punkt odniesienia, gdy zaczyna się marudzenie. Mówimy wtedy: pamiętasz, widziałeś na własne oczy ? My mamy luksus. Nasi synowie bardzo się też mobilizowali, gdy trzeba było dać świadectwo po powrocie. Po tych wyprawach mieliśmy serię spotkań w szkołach, byliśmy zapraszani na rekolekcje, czy obóz biblijny. Był to dla nich wysiłek stanąć przed swoimi rówieśnikami i towarzyszyć rodzicom w czasie prezentacji. Ubieraliśmy się w kenijskie chusty i pamiętam, że dużo ich to kosztowało. 



Rozszerzona terapia


Kasia: mieliśmy takie przekonanie, że tę miłość, którą mieliśmy dać Samuelowi, chcemy przekazywać komuś innemu. Słyszeliśmy różne opinie - także takie, czy nie lepiej byłoby te pieniądze za podróż przelać na cele misji? Jednak nie przeżylibyśmy tego wszystkiego, gdyby nas tam nie było. To nasze doświadczenie z Kenii jest bezcenne. 


Sławek: to był chyba taki element "rozszerzonej terapii". Wyszliśmy z założenia, że wszystko ma swój przyczynowo-skutkowy schemat. Rozmawialiśmy między sobą o tym, że nikt nie zaplanowałby takiego układu zdarzeń. Nie sądziliśmy, że coś takiego może nam się przytrafić - narodziny i śmierć Samuela, a potem Kenia. Przeszliśmy przez żałobę w świadomy sposób, żyjemy tu i teraz... Mamy nowe zadania, coś dzięki czemuś się urodziło. Gdybyśmy mieli Samuela, to na pewno byśmy nie polecieli do Afryki - z 2 czy 5 letnim maluchem pewnie nigdy. Zastanawialiśmy się, czy to musiało się tak odbyć. Przyjęliśmy, że jest jak jest. Myślę, że tym doświadczeniem udało nam się odnaleźć jakieś swoje miejsce. Zabrakło Samuela, ale w to miejsce pojawiła się inna aktywność, która daje nam spełnienie.



To, co dla tego najmniejszego uczynicie...


Kasia: marzę, by kiedyś zaprosić Lenę do Polski, ale to pewnie będzie bardzo trudne. Alicja chciała przywieźć grupkę dzieci na wycieczkę, ale nie dostali wizy. Mamy wdzięczność wobec Pana Boga, że dał nam możliwości, by się zaangażować w ten projekt misyjny, propagować ideę adopcji na odległość. Patrzymy po znajomych i słyszymy: "My też mamy kogoś w Kenii", bo ktoś o tym od nas usłyszał. Alicja ma już "na koncie" ponad 1500 dzieci, które były lub są w programie. 


Sławek: inni znajomi mówią czasami: "Ale przecież tu jest tylu potrzebujących." Oczywiście, że tak. Potrzebujący są wszędzie. Nie trzeba jechać do Afryki. Czasami zapominamy, że ktoś w potrzebie jest za ścianą czy w rodzinie. Jednak wierzymy, że Pan Bóg nas postawił w takim, a nie innym kontekście, tu i teraz. Mamy takie, a nie inne zadania i okoliczności, to tu pomagamy. To dobro jak się szerzy, to nie pozostaje bez wpływu na innych. To "pączkuje" jak Królestwo Boże. Część ludzi myśli sobie: czemu ty to robisz, człowieku ? Jaki masz w tym interes? Nasz interes, to wypełnienie Ewangelicznego przykazania Pana Jezusa: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25:40) ". Takie było hasło przewodnie naszej misji i tym chcemy żyć. Cieszyliśmy się, że jest tam ktoś, kto wie, jak pomagać. Staraliśmy się z Alicją ustalić, jaka pomoc jest potrzebna, co wziąć, czego brakuje, co ma sens. Najlepiej zawieźć tam pieniądze i kupić coś na miejscu, aby wspierać lokalne biznesy.


Kasia: spotykając się z ubogimi w Kenii zawsze staraliśmy się dawać świadectwo. Robiliśmy dzieciom znak Krzyża na czole, deklarowaliśmy: "Chcemy się z wami pomodlić, pobłogosławić wam". Mówiliśmy o tym, że robimy to dlatego, iż Pan Jezus kazał kochać bliźniego jak siebie samego i dzielić się tym co mamy. Właśnie na tym polega ewangelizacja w praktyce – Siostry służą karmiąc głodnych, mówiąc przy tym o Panu Bogu.. Ludzie je znają, bardzo je szanują i się z nimi liczą. Oprócz tego, że Kenijczycy korzystają materialnie z istnienia misji, to także my - dający - mamy korzyść. Bo „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20:35)... 




Wysłuchała: Iwona Duszyńska 




*Adopcja na odległość - idea i zobowiązanie się do finansowego wspierania konkretnego afrykańskiego dziecka doświadczonego przez ubóstwo, głód, problemy rodzinne, zdrowotne czy brak dostępu do edukacji. Comiesięczna kwota przekazywana przez adopcyjnych rodziców na rzecz dziecka pokrywa koszty jego edukacji, podręczników, mundurka, opieki zdrowotnej oraz posiłków, które zapewnia misja. To rodzaj pomocy konkretnej, spersonalizowanej i celowej. Wsparcie dziecka uczęszczającego do szkoły podstawowej to koszt 75 zł, zaś ucznia szkoły ponadpodstawowej to koszt 150 zł miesięcznie.
Więcej informacji na stronie:

https://czynmydobro.pl/misja-w-laare



Kasia i Sławek Łukasiukowie - małżeństwo z 22-letnim stażem. Rodzice Kuby i Michała oraz Samuela, który odszedł w Ramiona Ojca w kilka chwil po porodzie w 2016 roku. Kasia z zawodu jest informatykiem, a od niedawna pracuje także w Hospicjum im. Małego Księcia w Lublinie jako koordynator opieki perinatalnej. Sławek zawodowo zajmuje się finansami. Angażują się w ewangelizację oraz upowszechniają wiedzę o hospicjach perinatalnych i adopcji na odległość. Swoja pierwszą kenijską córkę Lenę adoptowali 11 lat temu. Aktualnie są rodzicami adopcyjnymi Maureen i Robina. Lubią przyrodę, aktywność i spędzanie czasu ze sobą.



Siostra Alicja Kaszczuk należy do Zgromadzenia Sióstr Orionistek Małych Misjonarek Miłosierdzia. Od 15 lat posługuje w Kenii. Opiekowała się dziećmi chorymi na AIDS. Aktualnie jest współodpowiedzialna za misje Zgromadzenia w Kenii, Tanzanii, a w przyszłości także na Filipinach. W niektórych kręgach mówią o niej: „Polska Matka Teresa”. Do chwili obecnej, dzięki działalności misyjnej zmieniła i zmienia życie ponad 1500 dzieci oraz ich rodzin.