Gdy pięć lat temu Kasia i Sławek Łukasiukowie pochowali swojego chorego na zespół Edwardsa maleńkiego synka Samuela, nie przewidywali nawet, że to przeżycie żałoby po jego stracie będzie początkiem ich dalekiej podróży. Zgodnie twierdzą, że Afryka z całą pewnością nie zdarzyła się w ich życiu przypadkiem. W swojej historii z Czarnego Lądu, opowiadają o tym, kogo Kenia oddała im pod swoje skrzydła, czego pozwoliła doświadczyć, i jak to się stało, że trafili na misję prowadzoną przez "Polską Matkę Teresę" - siostrę Alicję Kaszczuk, orionistkę. Poznajcie opowieść o tym, jak w miejscu smutku pojawia się radość dawania oraz światło wdzięczności, do których dociera się przebijając się przez Ciemną Dolinę....
Adopcja na odległość
Sławek: koordynator co pół roku sporządza raport oceny dziecka, jego postępów , Rodzice adopcyjnie otrzymują aktualne zdjęcia i list z podziękowaniem i pozdrowieniami. To jest pomoc celowa, pomagasz nie anonimowo, tylko konkretnej osobie. I masz kontakt.
W ramach akcji "Adopcja na odległość" rodzice adopcyjni płacą miesięcznie określoną kwotę: 75 zł na dziecko uczące się w szkole podstawowej lub 150 zł na dziecko w szkole ponadpodstawowej. W ramach tej kwoty dziecko ma zapewniony posiłek, edukację, ubezpieczenie medyczne, książki, mundurek. Jeśli rodzice wysyłają dodatkowo jakieś pieniądze na Święta, to siostry kupują wskazany upominek (sukienka, plecak, zabawka, słodycze) lub podejmują decyzję o zakupie tego, co będzie dla dziecka najbardziej przydatne. Standardowy zestaw to mydło, ręcznik i miska do mycia, mąka, tłuszcz, cukier, herbata). Jedną z najbardziej potrzebnych rzeczy jest materac piankowy. Najczęściej pozostaje on w folii, nierozpakowany, dzięki czemu nie dostaną się do niego wilgoć i robaki.
Kasia: Alicja opowiadała nam, jak pewnego razu jakaś rodzina kupiła adoptowanemu dziecku materac. Alicja wraz z kierowcą wiozą go do wioski, przekazuje go, na co rodzice mówią, że oni też chcą taki. "Ale to jest dla dziecka w ramach misji" - odpowiada Alicja. "Macie worki po ryżu, możecie wypchać je sianem i będziecie mieli siennik" - zasugerowała. Patrzyli na nią jak na kosmitkę, bo skąd taki pomysł? Woleli spać na klepisku, sami nie wpadli na to.
Sławek: to taki brak zaradności życiowej. Żal mi tych ludzi. Trochą na zasadzie: "Czemuś biedny ? Boś głupi. Czemuś głupi ? Boś biedny." Oni w tym braku zaradności nie podejmują wysiłku. To nas nauczyło bycia wdzięcznym za to, gdzie się urodziliśmy i co mamy. To nie moja wina ani zasługa, że Pan Bóg mnie postawił w jakichś konkretnych okolicznościach, że urodziłem się w Polsce, a nie w Kenii.
Kasia: Niektórzy ludzie mają te zarzuty, że męska część Kenii to "próżniaki" czy "lenie" podczas gdy kobiety noszą wodę, wychowują dzieci, pracują w polu. Alicja zwykła mawiać: - czemu są winne te dzieci? Pomagając matkom pomagamy dzieciom. Zdarzały się też takie sytuacje, jak ta, gdy Alicja znalazła 11 kilogramowe, strasznie wychudzone dziecko w wieku 3 lat zawiozła je do szpitala i je uratowano.
Lena
Kasia: nasza pierwsza adoptowana na odległość córka Lena ma teraz 25 lat, mamy też afrykańską wnuczkę. Widzieliśmy się z nimi rok temu.
Sławek: nasze pierwsze spotkanie z Leną było bardzo poruszające. Był 2017 rok, gdy pojechaliśmy do Kenii pierwszy raz. Umówiliśmy się z nią w Nairobi. Była już po szkole, pracowała jako pomoc domowa i nauczycielka dla dzieci ludzi, którzy byli właścicielami chrześcijańskiej szkoły. Dobrze trafiła z pracą, zarabiała.
Kasia: Miała na sobie ładną sukienkę i buty na obcasie. Zaprosiliśmy ją do restauracji na obiad. Przywieźliśmy jej z Polski polar, który zaraz ubrała, mimo że było gorąco. Wszyscy byliśmy niezwykle wzruszeni tą sytuacją. Zwracała się do nas "Mamo" i "Tato", a do naszych synów "Bracia". Chcieliśmy kupić jej upominek z okazji ukończenia szkoły, więc spytaliśmy, czego potrzebuje. . Jedyne co miała przy sobie to telefon zawinięty w reklamówkę, więc przyszło nam do głowy, że przydałaby się jej jakaś torebka. Ona na to, że chciałaby mieć Biblię, bo nie ma swojej... Rozbroiła nas tym, wiedziała, że jesteśmy wierzący. Zauważyliśmy, że była na etapie uniesienia do Pana Boga. Kupiliśmy jej więc w księgarni od ręki Biblię po angielsku i potem także torebkę.
Sławek: teraz podczas naszych drugich odwiedzin okazało się, że ma partnera, ale mają kłopot ze ślubem. Zgodnie ze zwyczajem, by mógł ją poślubić legalnie, musiałby jej rodzinie zapłacić ileś pieniędzy czy krów, a na to go nie stać. Lena nie może więc oficjalnie wyjść za mąż. Dwa lata temu urodziła córeczkę. Mieszka w murowanym domu. To niezłe warunki do życia jak na Kenię.
Kasia: Podczas pierwszego spotkania Lena nie wiedziała, co do nas mówić. Pytaliśmy ją więc o to, co robi, gdzie pracuje, jakie ma plany, o czym marzy. Wtedy była na etapie, że chciałaby otworzyć budkę-jadłodajnię i iść do szkoły gastronomicznej. My skończyliśmy ją finansować po szkole średniej. Ale Alicja powiedziała jej, że jak pójdzie do szkoły, to jej finansowo pomoże. Tak się jednak nie stało. Pisała, że jakiś czas sprzedawała przy drodze herbatę z termosu - to naprawdę dowód dużej przedsiębiorczości i inicjatywy. Gdy przyjechaliśmy do Kenii drugi raz w 2020 roku, to okazało się, że ma bardzo eleganckie obejście, gospodarstwo, a w nim krowy, kozy i kury. Miała też telefon komórkowy. Ponieważ w domu nie miała prądu, spytałam, w jaki sposób przewija w nocy córeczkę. Lena odpowiedziała, że świeci sobie tą komórką. Okazało się, że co dwa dni chodzi 2 km do pewnego sklepu, gdzie go ładuje.
Sławek: Któregoś razu, za pośrednictwem Alicji podarowaliśmy jej dodatkowe pieniądze z okazji Świąt. Przeznaczyła je na zakup kozy. Gdy spytaliśmy, co zrobi z następnym zastrzykiem gotówki, odpowiedziała, że kupi kolejną na rozród, by mogła je potem sprzedawać. Zasugerowaliśmy jej, by kupiła sobie ładowarkę solarną USB, ale ona stwierdziła, ąe kupi ją sobie dopiero jak rozmnoży kozy i zarobi na ich sprzedaży. Ostatecznie - jak nam napisała - stanęło jednak na zestawie solarnym. Teraz ma w domu lampę. Mamy bieżący kontakt na Messengerze. Przesyłamy sobie zdjęcia. Ostatnio jej córeczka miała urodziny, więc dostaliśmy zdjęcia „z imprezy”. Wysłaliśmy jej też pieniądze na prezent dla małej Luisy. Lena dzieli się z nami swoimi problemami. Ostatnio padło jej 15 kurczaków i to był naprawdę duży kłopot. Pyta nas także o kwestie związane z wychowaniem dzieci. Tamtejsze dzieci generalnie nie znają zabawy, nie mają zabawek, ewentualnie jakieś piłki...
Maureen
Kasia: Maureen ma 10 lat. Koordynator zabrał nas do szkoły, a ze szkoły wraz z nią udaliśmy się do jej domu. Nasza adoptowana córka mieszka z siostrą, bratem i mamą w wynajętym pokoiku bez światła. To taki ciąg kontenerów postawionych na wynajem. Są one podzielone na małe pokoiki 3x 3 m, gdzie mieszczą się jedynie łóżko, stolik, jakieś ciuchy na sznurkach. Przywieźliśmy jej plecak z drobiazgami, pastami do zębów, szczoteczkami i słodyczami. Dostała też klapki i kurtkę, Maureen była bardzo speszona i zestresowana sytuacją naszego przyjazdu. Jest teraz w 3 klasie. Niewiele jeszcze rozumiała z tego, co do niej mówiliśmy po angielsku. Na szczęście koordynator z nią rozmawiał, dzięki czemu mogła poczuć się bardziej bezpiecznie
Sławek: Choć była przestraszona, to oczy miała szczęśliwe - z radością oglądała prezenty w plecaku. Miała dość przyzwoite warunki mieszkaniowe. Nie był jej potrzebny tzw. zestaw pierwszej potrzeby, na który składają się: materac, ręcznik, mydło, czy żywność trwała. Bardzo ważne to mieć klapki. Dzieci mają jedną parę butów do mundurku szkolnego - taki zestaw na każdą pogodę. Z powodu pandemii w 2020 r. dzieciom nie udało się zrealizować szkolnego programu, ale z tego, co mówiła Alicja, planowane jest uzupełnienie tego straconego roku tak, by w kolejnym roku dzieci zrealizowały program przewidziany na 2 lata.
Kasia: pamiętam, że była ubrana w strasznie porwany mundurek, tu dziura, tam coś się pruje. Spytam Alicję: "Czy matka nie może jej tego zszyć ?" odpowiedziała, że oni nie umieją takich rzeczy. Chodzą w czymś, dopóki się to nie rozleci. Zasugerowałam, by uczyć ich takich rzeczy w szkole. To takie podstawowe umiejętności.
Robin
Kasia: Robin ma 12 lat i był bardziej odważny podczas naszej wizyty, odpowiadał na nasze pytania. Myśleliśmy, że wychowuje go tylko babcia ale okazało się, że obok mieszkała jego matka ze swoim partnerem i rodzeństwem. Robin spał z babcią na jednym łóżku. Kiedy przyjechaliśmy z wizytą, okazało się, że kilka dni wcześniej babcia zmarła. Miała 80 lat. Posłanie , które dzielił z babcią, to była stara wygryziona gąbka, jakieś szmaty, obok palenisko. Do tego straszny bród. W takich warunkach chłopiec spał. Zakupiliśmy więc dla niego materac, koce, ręcznik.
Wysłuchała: Iwona Duszyńska
CDN...
*Adopcja na odległość - idea i zobowiązanie się do finansowego wspierania konkretnego afrykańskiego dziecka doświadczonego przez ubóstwo, głód, problemy rodzinne, zdrowotne czy brak dostępu do edukacji. Comiesięczna kwota przekazywana przez adopcyjnych rodziców na rzecz dziecka pokrywa koszty jego edukacji, podręczników, mundurka, opieki zdrowotnej oraz posiłków, które zapewnia misja. To rodzaj pomocy konkretnej, spersonalizowanej i celowej. Wsparcie dziecka uczęszczającego do szkoły podstawowej to koszt 75 zł, zaś ucznia szkoły ponadpodstawowej to koszt 150 zł miesięcznie.
Więcej informacji na stronie:
https://czynmydobro.pl/misja-w-laare
Kasia i Sławek Łukasiukowie - małżeństwo z 22-letnim stażem. Rodzice Kuby i Michała oraz Samuela, który odszedł w Ramiona Ojca w kilka chwil po porodzie w 2016 roku. Kasia zawodowo jest informatykiem, a od niedawna pracuje także w Hospicjum im. Małego Księcia w Lublinie jako koordynator opieki perinatalnej. Sławek zawodowo zajmuje się finansami. Angażują się w ewangelizację oraz upowszechniają wiedzę o hospicjach perinatalnych i adopcji na odległość. Swoja pierwszą kenijską córkę Lenę adoptowali 11 lat temu. Aktualnie są rodzicami adopcyjnymi Maureen i Robina. Lubią przyrodę, aktywność i spędzanie czasu ze sobą.
Siostra Alicja Kaszczuk należy do Zgromadzenia Sióstr Orionistek Małych Misjonarek Miłosierdzia. Od 15 lat posługuje w Kenii. Opiekowała się dziećmi chorymi na AIDS. Aktualnie jest współodpowiedzialna za misje Zgromadzenia w Kenii, Tanzanii, a w przyszłości także na Filipinach. W niektórych kręgach mówią o niej: „Polska Matka Teresa”. Do chwili obecnej, dzięki działalności misyjnej zmieniła i zmienia życie ponad 1500 dzieci oraz ich rodzin.