Wesprzyj fundację
0
0

Kenijska opowieść cz.1

Kenijska opowieść cz.1

Kenijska opowieść cz.1

Gdy pięć lat temu Kasia i Sławek Łukasiukowie pochowali swojego chorego na zespół Edwardsa maleńkiego synka Samuela, nie przewidywali nawet, że to przeżycie żałoby po jego stracie będzie początkiem ich dalekiej podróży. Zgodnie twierdzą, że Afryka z całą pewnością nie zdarzyła się w ich życiu przypadkiem. W swojej historii z Czarnego Lądu, opowiadają o tym, kogo Kenia oddała im pod swoje skrzydła, czego pozwoliła doświadczyć, i jak to się stało, że trafili na misję prowadzoną przez "Polską Matkę Teresę" - siostrę Alicję Kaszczuk, orionistkę. Poznajcie opowieść o tym, jak w miejscu smutku pojawia się radość dawania oraz światło wdzięczności, do których dociera się przebijając się przez Ciemną Dolinę....


Alicja


Kasia: z Alicją znałyśmy się od najmłodszych lat, jesteśmy bardzo zaprzyjaźnione, działałyśmy razem we wspólnocie, przy parafii. Po ukończeniu liceum Alicja wstąpiła do zgromadzenia Małych Misjonarek Miłosierdzia - Orionistek. Wiedzieliśmy, co od 15 lat robi w Kenii więc także zaangażowaliśmy się w jej projekt pomocy. Początkowo zaadoptowaliśmy na odległość* dziewczynkę - Lenę. Po 10 latach pobytu Alicji w Kenii, zdecydowaliśmy się na wyjazd.


Sławek: To było po trudnym dla nas roku, gdy urodził nam się i zmarł Samuel. Zaczęło się przypadkiem, pewnego listopadowego wieczora 2017 roku. Z okazji imienin Kasia zaprosiła mnie do kina na premierę Jamesa Bonda. Czekając na seans spontanicznie wstąpiliśmy do sąsiadującego z kinem biura podróży, gdzie akurat wyświetlała się reklama wycieczek do Kenii i zapytaliśmy o cenę biletów lotniczych.


Kasia: Zapytałam Alicję przez komunikator internetowy, kiedy jest najlepszy moment na taki wyjazd. "Przyjeżdżajcie w każdej chwili, czekam na was" - odpowiedziała. W listopadzie wybraliśmy ofertę, a na ferie zimowe byliśmy już w Kenii.


Sławek: Placówka misyjna, w której pracuje siostra Alicja, wcześniej należała do Włoskiej fundacji, która oddała ją Zgromadzeniu Sióstr Orionistek. Znajduje się w wiosce Laare niedaleko równika w centrum Kenii. To bardzo uboga okolica – 15 lat temu, gdy pojawiła się tam siostra Alicja, nie było wody, elektryczności ani telefonu, za to mnóstwo potrzebujących. Raz na pół roku Alicja mogła zatelefonować do rodziców do Polski.


Kasia: zgromadzenie jest ogólnoświatowe i działa obecnie w 17 krajach. Zanim Alicja trafiła do Laare, przez pierwsze 2 lata pracowała w innej wiosce w ośrodku dla dzieci chorujących na AIDS, bez wody, prądu... Radzili sobie łapiąc deszczówkę - teraz zresztą też się to praktykuje. Alicja zaczęła walczyć o cywilizację, reaktywowała projekt "Adopcji na odległość", zapoczątkowany przez włoską fundację. W rozwinięciu tego pomógł Alicji jej tata, który koordynował to w Polsce. Zaczęli pojawiać się darczyńcy z pieniędzmi, mogła więc realnie wspierać dzieci i rozwijać misję. Kupowała kury, wielbłądy, sprzedawała mleko....



Niezręczność sumienia


Kasia: Samuel też się do tego przyczynił. Myśleliśmy, że gdybyśmy mieli kolejne dziecko to byłyby wydatki. Pomyśleliśmy więc o adopcji kolejnych dzieci w Afryce i ostatecznie zaadoptowaliśmy dwoje. Przyszło nam do głowy, że gdyby nie ta historia z Samuelem, to może nigdy byśmy się tam nie wybrali.


Nasz pierwszy wyjazd to była taka podróż "był pół na pół" - część czasu spędziliśmy na misji u Alicji, drugi tydzień to były wczasy. Alicja pokazała nam szkoły, obwiozła po wioskach. Potem spędziliśmy tydzień w hotelu na europejskim poziomie, ale stwierdziliśmy, że ta forma odpoczynku w Afryce to nie to. Jesteśmy wśród tych biednych ludzi, którzy proszę cię o każdego dolara, przynoszą kokosy, by cokolwiek zarobić i nakarmić rodzinę, a my się tu pławimy w luksusach.


Sławek: było nam niezręcznie odpoczywać w takich warunkach, gdy jest wokół wielu potrzebujących.


Kasia: uznaliśmy, że kolejny raz lecimy tylko do Alicji - by coś zawieźć, by pomóc, jak wielu innych wolontariuszy. W ciągu roku misję w Laare odwiedza ok. 50 osób...


(Dwa) oblicza Kenii


Sławek: mieliśmy dwa obrazy Kenii: pierwszy to ta Kenia turystyczna, drugi to ta prawdziwa z ubóstwem, w której żyją ludzie z problemami zdrowotnymi. Kenia zmagająca się z korupcją. Bogaci, skorumpowani ludzie władzy i biznesu żyją w luksusie i dostatku. W tym kraju edukacja teoretycznie jest bezpłatna. Ale rodzice muszą kupić dzieciom podręczniki, mundurki, a większości na to nie stać. Są więc od niej odcięci.


Kasia: nie ma pracy, zakładów przemysłowych. Funkcjonują małe sklepiki, małe zakłady rzemieślnicze, gdzie wytwarza się ozdoby. Jeśli ktoś nie ma pracy, to nie ma z czego posłać dziecka do szkoły. Alicja starannie wybiera rodziny do programu adopcji na odległość - gdy jest wiele dzieci w rodzinie, czy dziecko wychowuje babcia. Ludzie żywią się tym, co zasadzą i urośnie wokół chaty. Czasami ktoś pracuje tak jak u Alicji - przykładowo kierowca, czy jakiś fachowiec.


Wszyscy chcieliby mieć szkołę za darmo, ale jeśli ktoś w rodzinie pracuje i może ją sfinansować, to nie mogą liczyć na przyjęcie do projektu adopcji. Alicja wybiera tych najbardziej potrzebujących.


Sławek: zasada Zgromadzenia jest taka, że wspiera się tych, którzy naprawdę są w potrzebie, w mądry sposób - poprzez edukację - dając przysłowiową "wędkę". Te rodziny mają też zobowiązanie wobec misji - rodzice lub opiekunowie za to, że dziecko jest w projekcie, muszą odpracować 1 dzień w miesiącu na rzecz misji. Ponadto dzieciaki są przygotowywane na to, że otrzymują dziś wsparcie (warunki, edukację), ale muszą później (od)dać coś na rzecz lokalnej społeczności, służyć jej.


Kasia: jedna z pierwszych zaadoptowanych dziewczyn była bardzo zdolna. Aktualnie kończy studia na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Z tą intencją, że z dyplomem wraca do Kenii i tam u siebie będzie służyć w zawodzie lekarza. Pewnie dostanie pracę w szpitalu.


Sławek: potrzebujących jest tam bez liku. w edukacji, byciu piśmiennym widzą szansę, by wyrwać się ze swojego dramatu życiowego. Wielu ludzi podpisuje się odciskiem palca np. na dokumentach adopcyjnych.


Kasia: ludzie nie umieją liczyć. Handlarze, którzy do nich przyjeżdżają, oszukują klientów. Skala nieuczciwości jest ogromna, trzeba bardzo uważać. Nie zapuszczaliśmy się nigdzie sami, wszędzie towarzyszyła nam Alicja. Kenijczycy bywają roszczeniowi wobec białego człowieka, zakładają, że pewnie ma miliony.


Sławek: trzeba podejść do tego w sposób bardzo zrównoważony i być twardym. Nie da się pomóc wszystkim. Działalność Alicji jest bardzo mądrze ulokowana. Niezwykle ważni są lokalni koordynatorzy - tubylcy. to ktoś, kto jest odpowiedzialny za weryfikację zgłoszeń. Taki koordynator idzie do rodziny, sprawdza jej warunki życia, czy nie ma przekrętów. Nie ma tam żadnych dokumentów do wyśledzenia historii tych ludzi, czasem nie ma nawet aktów urodzenia, więc nie wiadomo ile dziecko ma lat.


Kasia: gdy proponowaliśmy znajomym włączenie się w projekt adopcji na odległość, to spotykaliśmy się z różnymi reakcjami: "Nie wiemy, co się z tymi pieniędzmi dzieje, kto nimi zarządza, pewnie są olbrzymie koszty fundacji” etc. Fundacja przekazuje te wpłaty bezpośrednio Alicji, a my znając ją, i będąc tam na miejscu, wiemy, że te pieniądze są mądrze gospodarowane. To jest duży plus, gdy znajdziesz takie miejsce, gdzie jest ktoś znajomy - łatwiej jest wtedy zaufać. Można tam też pojechać i pomagać na miejscu. Część funduszy Alicja przeznaczyła na wybudowanie domu dla wolontariuszy i rodziców adopcyjnych. Siostry chętnie u siebie goszczą. Taki wolontariat można połączyć na przykład ze zwiedzaniem Kenii i wycieczką na safari.



Budujemy dom


Sławek: dom w Kenii to znaczy szopa z desek i blacha na dachu. Pomagaliśmy budować taki dom. Kenijskie wioski wyglądają trochę jak nasze ogródki działkowe, tyle że obok rosną banany, kukurydza.... Alicja mówi, że jest do zbudowania dom. Ktoś podzielił się swoją działką na wzgórzu - nauczyciel odstąpił kawałek gruntu swojemu potrzebującemu uczniowi..., rodzice adopcyjni dali pieniądze (koszt takiego domu to ok. 4 tys. zł.)


To dwa dni pracy. Na miejscu jest lokalny cieśla, przywieźli deski... mokre i ciężkie. Jak wbijało się gwoździe, to sok z nich pryskał. Było ich 100 szt. Wnieśliśmy po jednej na górę i więcej nie daliśmy rady. Piętnaście minut wspinaczki pod górę po stromiźnie, wąską ścieżką. Wwieźć samochodem się nie dało. Co tu zrobić ? Spoko, pomogą nam tubylcy. Stali nieopodal i rozmawiali, przyglądając się całemu zajściu i nie paląc sią do roboty... Finalnie przybyło osiem kobiet i to one całe przedpołudnie wnosiły te deski. Wiązały je po kilka sztuk na plecach na jutowym pasku. To był wysiłek – jak Droga Krzyżowa. Nie umiałem sobie wyobrazić tego, że robiły to kobiety, a faceci stali i się przyglądali. Gdy Kasia poprosiła jednego z nich "Chodź pomożesz", to spojrzał z niedowierzaniem, co my od niego chcemy. Ostatecznie podał jedną deskę i zniknął. Pozostali się gdzieś pochowali. Dla mnie - dla mężczyzny był to bardzo smutny obraz - leniwi mężczyźni i zasuwające kobiety.


Mam nadzieję, że myślenie chłopców z misji, którzy mają zobowiązanie pracy na rzecz misji będzie inne. Na szczęście u Alicji pracuje kilku wartościowych mężczyzn: kierowca, koordynator, cieśla... oni naprawdę ciężko pracują. W całej Kenii są też taksówki motocyklowe. Tacy taksówkarze wożą klientów, więc coś robią.


Kasia: 20-letni chłopcy stoją pod drzewami i rozmawiają. Nic nie robią. nie ma zakładu pracy "od do" więc sporadycznie coś znajdą - jakąś pracę w polu, pomalują płot... Jak to podsumował koordynator: „za starzy, by chodzić do szkoły, a zbyt leniwi, by pracować.”


Sławek: Kenia to kraj sprzeczności – Internet i komórkę - to towary pierwszej potrzeby. Kenijczycy nie mają gdzie mieszkać, ale mają telefony. Jedziesz na sawannę i masz zasiąg LTE. Alicja zarządza na bieżąco wszystkim za pomocą tabletu.



(Nie)prosta historia...


Sławek: myślę, że to wszystko ma swoje przyczyny. Chodzi mi głównie o kontekst historyczno-kulturowy. Kenia dopiero w latach 60 ubiegłego wieku odzyskała niepodległość, wcześniej była państwem kolonialnym. Jest to więc młody kraj. Dotąd kolonialiści myśleli za Kenijczyków, był ktoś, kto mówił im, co mają robić. W takich warunkach nie musisz myśleć, oduczasz się przedsiębiorczości, zorientowania na aktywność, jesteś kimś pasywnym. Teraz Kenijczycy mają postawę roszczeniową wobec białych, niejednokrotnie traktują ich jak bankomat. Cierpiąc na przestrzeni lat ten kolonialny układ, poczuli się wykorzystani przez białych i teraz chcą, abyśmy im to rekompensowali.


Misja specjalna


Kasia: Alicja jako przedsiębiorcza polska kobieta była przełożoną wspólnoty w Laare. W końcu została też główną ekonomką zgromadzenia na całą Kenią (aktualnie siostry mają domy w czterech miejscach w Kenii).


W ramach misji siostry mają stado wielbłądów, które chodzą po sawannie pod opieka pasterzy, a także krowy. Siostry przeznaczają mleko dla dzieci lub je sprzedają. Jest też pole o powierzchni 9 ha, na którym rośnie kukurydza i fasola, które przeznaczone są na potrzeby misji. To głównie kobiety pracują w polu, przy jego uprawie, zbiorach, przy młóceniu fasoli. Z tego też karmią dzieci.


Sławek: siostry mają też szwalnię, gdzie szyją mundurki do szkoły. Każda szkoła ma swój indywidualny wzór. Alicja wpadła też na pomysł szycia szat liturgicznych. W Kenii są dość liczne parafie katolickie, a nie ma tam sklepów z takimi artykułami. Dlatego zaczęła sprowadzać materiały i taśmy ozdobne dekoracje z Polski i Włoch i zaczęła szyć ornaty. To ekskluzywny towar, a księża to grupa społeczna dobrze sytuowana. Nawet biedni ludzie dają na Kościół.


Sławek: We wszystkie te aktywności: pola, szwalnię, wielbłądy, wcześniej też w piekarnia, rozbudowę szkoły - Alicja włożyła całe serce. To "typ niezniszczalny".


Kasia: ona rozdzieliła zadania: jedna siostra jest odpowiedzialna za wielbłądy, inna za szwalnię itd. Jest tam spora grupa sióstr kenijskich ale to Alicja jest głównym menagerem przedsięwzięcia.

Taka ciekawostka: Jedna siostra przechodziła z jednej placówki misyjnej do drugiej. Wzięła parkę królików. Tak je rozmnożyła, że każdej potrzebującej rodzinie podarowała parkę królików, by ta mogła je sobie hodować. Teraz mają co jeść.


Siostry w ramach misji prowadzą szkoły i dyspensarium (punkt medyczny, coś na kształt przychodni). Publiczna służba zdrowia w Kenii jest na niskim poziomie. Niestety, lokalne punkty medyczne to "mordownie", wygląda to dosłownie jak warsztat szewski. Kiedyś Siostra Alicja zawiozła do szpitala dziecko ze złamaną nogą, a jedyną pomoc jaką otrzymało przez 2 dni było obciążenie nogi cegłówką zawieszoną na sznurku. Alicja zabrała dziecko do prywatnego szpitala prowadzonego przez włoskich misjonarzy...


W tym pięknym przyrodniczo kraju irytowało nas bardzo, że Kenijczycy palą śmieci. Nie ma tam zupełnie żadnego systemu zbiórki i segregacji odpadów.. Dochodzi do tego, że śmietniska palą się nawet w bliskim sąsiedztwie Parków Narodowych. Alicja na terenie misji tępi "śmieciarstwo" na tyle, na ile może, nie pozwala rzucać na ziemię papierków po cukierkach. Jest więc nadzieja, że dzieci wychowane w misji będą miały chociaż minimum świadomości ekologicznej.. Widać, że władze też powoli dostrzegają problem - pomiędzy naszym pierwszym a drugim wyjazdem wprowadzono zakaz używania opakowań foliowych, zastąpiły je torby papierowe lub tkaninowe wielorazowego użytku, więc ilość palonej folii znacząco się zmniejszyła.



CDN...



Wysłuchała: Iwona Duszyńska





*Adopcja na odległość - idea i zobowiązanie się do finansowego wspierania konkretnego afrykańskiego dziecka doświadczonego przez ubóstwo, głód, problemy rodzinne, zdrowotne czy brak dostępu do edukacji. Comiesięczna kwota przekazywana przez adopcyjnych rodziców na rzecz dziecka pokrywa koszty jego edukacji, podręczników, mundurka, opieki zdrowotnej oraz posiłków, które zapewnia misja. To rodzaj pomocy konkretnej, spersonalizowanej i celowej. Wsparcie dziecka uczęszczającego do szkoły podstawowej to koszt 75 zł, zaś ucznia szkoły ponadpodstawowej to koszt 150 zł miesięcznie.


Więcej informacji na stronie:

https://czynmydobro.pl/misja-w-laare



Kasia i Sławek Łukasiukowie - małżeństwo z 22-letnim stażem. Rodzice Kuby i Michała oraz Samuela, który odszedł w Ramiona Ojca w kilka chwil po porodzie w 2016 roku. Kasia zawodowo jest informatykiem, a od niedawna pracuje także w Hospicjum im. Małego Księcia w Lublinie jako koordynator opieki perinatalnej. Sławek zawodowo zajmuje się finansami. Angażują się w ewangelizację oraz upowszechniają wiedzę o hospicjach perinatalnych i adopcji na odległość. Swoja pierwszą kenijską córkę Lenę adoptowali 11 lat temu. Aktualnie są rodzicami adopcyjnymi Maureen i Robina. Lubią przyrodę, aktywność i spędzanie czasu ze sobą.



Siostra Alicja Kaszczuk należy do Zgromadzenia Sióstr Orionistek Małych Misjonarek Miłosierdzia. Od 15 lat posługuje w Kenii. Opiekowała się dziećmi chorymi na AIDS. Aktualnie jest współodpowiedzialna za misje Zgromadzenia w Kenii, Tanzanii, a w przyszłości także na Filipinach. W niektórych kręgach mówią o niej: „Polska Matka Teresa”. Do chwili obecnej, dzięki działalności misyjnej zmieniła i zmienia życie ponad 1500 dzieci oraz ich rodzin.