Wesprzyj fundację
0
0

I nie było już nikogo..."Zwykły" dzień w klinice

I nie było już nikogo..."Zwykły" dzień w klinice

I nie było już nikogo..."Zwykły" dzień w klinice

„Gościliśmy właśnie wizytującego aborcjonistę. Chcieliśmy go sprawdzić, żeby zdecydować, czy zatrudnimy go u nas na stałe. W toku rozmów wyszło na jaw, że przeprowadzał różnego typu procedury aborcyjne. W naszej klinice miał dokonać aborcji kierowanej przez USG. To było coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Byłam bardzo zainteresowana tym, o czym mówił ten człowiek, ponieważ według niego była to dla kobiety najbezpieczniejsza procedura aborcyjna. Jeśli to bezpieczniejsze dla kobiet, dlaczego tego nie robimy w Planned Parenthood? Czyż i nam nie zależy na bezpieczeństwie kobiet?”.

 

Dzięki USG zaproszony przez nich lekarz mógł pokazać obraz tego, co działo się w czasie aborcji. Najpierw wykonał on pomiar odległości ciemieniowo-siedzeniowej. Badanie wykazało, że dziecko miało 13 tygodni. Pierwsza myśl, która przyszła wtedy Abby do głowy, to fakt, że obraz na USG wyglądał tak, jak pierwsze zdjęcie jej córki Grace, kiedy była z nią w 12. tygodniu ciąży. Poczuła kłucie w żołądku...

 

Tymczasem, lekarz rozpoczął „procedurę”. Abby zobaczyła wprowadzoną do łona rurkę połączoną z pompą ssącą. Rurka ta zaczęła się poruszać w kierunku boku dziecka...

 

„Kobiety, kiedy przychodzą na aborcję, zadają mnóstwo pytań. Jednym z nich jest to, czy ich dziecko coś czuje. Do tej pory moja standardowa odpowiedź, której nauczono mnie w Planned Parenthood, brzmiała: »Nie, płód nic nie czuje aż do 28. tygodnia«. Widząc obraz USG, powtarzałam sobie w myślach tę odpowiedź. Nagle zobaczyłam, jak dziecko podskakuje i ucieka przed rurką, którą poczuło na swoim boku! Dziecko się ruszało, wymachiwało rączkami i nóżkami tak, jakby próbowało uciec! Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam, ponieważ w tym właśnie momencie zdałam sobie sprawę, że wszystko, co mi mówiono o aborcji, było kłamstwem! Stałam jak wryta i z przerażeniem patrzyłam na monitor... Najgorsze w tym wszystkim było to, że mając okazję, żeby jakoś zareagować, po prostu stałam i nie robiłam nic... Chciałam posadzić tę kobietę i powiedzieć jej: »Zobacz, co się dzieje z twoim dzieckiem!«. Ale tylko stałam i patrzyłam na ekran... Kobieta na stole była bardzo zdenerwowana. Cierpiała... Chciałam ją pocieszyć, ale nie mogłam przestać patrzeć na to, co się działo na ekranie! Lekarz poprosił techniczkę, by włączyła pompę ssącą. Gdy ta to zrobiła, rzucił niejako do dziecka: »Wyskakuj, Scotty«... Z każdym obrotem rurki widziałam, jak ciało maluszka wiło się i obracało. Ostatnią rzeczą, którą widziałam, był perfekcyjnie ukształtowany szkielet dziecka bardzo małej wielkości, wirujący w kółko w łonie matki. Zobaczyłam, jak został wessany... Dziecko zostało rozerwane na części... Potem obraz na USG zrobił się ciemny... Aborcja została zakończona, a ja byłam świadkiem śmierci! Pomyślałam: »Boże, to jest wybór?! To jest to, o co przez osiem lat walczyłam?!«”.

 

Ucieczka z piekła

Po tym szokującym doświadczeniu, Abby wiedziała, że musi zrezygnować z pracy w klinice. Zajęło jej to tydzień. Próbowała bardzo mocno „przerobić w sobie” to, co widziała, zracjonalizować to tak, ażeby to zaakceptować i przejść nad tym do porządku dziennego.

 

„Zarabiałam tam naprawdę duże pieniądze... Mój mąż z wykształcenia jest nauczycielem, bałam się więc, że nie damy rady nadal żyć na tym samym poziomie co wcześniej...”

 

W poniedziałek rano Abby pojechała do pracy, ale czuła się chora. Miała mdłości... Prowadząc auto, nagle zaczęła się pierwszy raz od dłuższego czasu szczerze modlić: „Boże, daj mi kogoś, do kogo mogę pójść, z kim mogę porozmawiać. Moi rodzice są na wakacjach. Moja mama nie jest najlepszą pomocą w kryzysowych sytuacjach...”.

 

Nagle przyszło jej na myśl, by dołączyć do obrońców życia, którzy stali za ogrodzeniem kliniki. W końcu Abby wybiegła z kliniki tylnymi drzwiami i ukryła się w aucie, by przejechać 50 metrów do biura Koalicji dla Życia.

 

„Weszłam tam ukradkiem i jedyne, co mogłam zrobić, to się rozpłakać... W końcu zdołałam z siebie wykrztusić: »Myliłam się... Mieliście rację... Teraz potrzebuję waszej pomocy...«. Oni mieli pełne prawo, by przypomnieć mi wtedy, jak przez ostatnie lata byłam dla nich niemiła, jak włączałam zraszacze przeciwko nim i jak się do nich obcesowo odzywałam... Oni jednak spojrzeli wówczas na mnie i powiedzieli: »Już po wszystkim…«. To była najbardziej niesamowita chwila w moim życiu – chwila, gdy doświadczyłam miłosiernej łaski, jaką daje Bóg”.

 

Następnego dnia po południu Abby wróciła do pracy i zaczęła porządkować swoje biuro. Po cichu przenosiła do samochodu osiem lat swojej pracy, po czym wysłała swoją rezygnację faksem do działu kadr.

 

Bycie za życiem – nielegalne!

Trzy tygodnie później było Halloween. Tego właśnie dnia Abby otrzymała od Planned Parenthood pozew sądowy. Dyrekcja kliniki pozwała ją dlatego, że według niej bycie za życiem jest... nielegalne! Sędzia jednak umorzył sprawę. Planned Parenthood wysłało również oświadczenie prasowe do Associated Press – jednej z największych agencji prasowych na świecie. Było w nim napisane, mniej więcej, coś takiego: „Jest nam bardzo przykro, że musieliśmy pozwać naszą byłą dyrektorkę. Z troski o ochronę jej danych osobowych podajemy jej numer telefonu komórkowego na wypadek, gdyby Państwo chcieli z nią porozmawiać.”. To nie żart! Bardzo szybko Abby otrzymała telefon od miejscowej reporterki. To była ta sama osoba, która nieraz przeprowadzała z nią wywiady, gdy pracowała w klinice. Kiedy opowiedziała jej wszystko, Abby widziała, pod jakim była wrażeniem... O godz. 10. jej historia została puszczona jako pierwsza, w głównym serwisie informacyjnym. O godz. 14. zobaczyła swoją twarz w specjalnym komunikacie prasowym. To prasowe oświadczenie zostało podchwycone przez lokalne media, a potem dotarło do Fox News, ABC i CNN.

 

And Then There Were None...

Kilka lat później Abby zaczęła przemawiać w obronie nienarodzonych dzieci. Potem zaczęła otrzymywać telefony od pracowników klinik aborcyjnych, którzy chcieli opuścić ten biznes. Wielu z nich czytało jej książkę. Ludzie ci odkryli, że to, co w niej napisała, jest prawdą. Wszyscy oni chcieli wyjść z tego bagna, ale nie wiedzieli, jak to zrobić... Wtedy to wraz z mężem Abby stwierdziła, że trzeba powołać organizację pomagającą takim osobom. Nazwali ją „And Then There Were None” („I nie było już nikogo”). W ciągu trzech lat doprowadzili do tego, że kliniki aborcyjne opuściło 180 pracowników, spośród których wielu było czynnymi aborterami.

 

Celem organizacji jest nie tylko zamykanie klinik aborcyjnych, ale zlikwidowanie aborcji w USA. Żeby to osiągnąć, trzeba zmienić sposób myślenia i dotrzeć do serc i umysłów ludzi, którzy uważają, że jest to akceptowalna w społeczeństwie praktyka. Trzeba ukształtować młodych tak, by wiedzieli, dlaczego są za życiem. Nie wystarczy świadomość, że tak zostali wychowani, bo to nie uchroni ich przed manipulacją, której i Abby uległa. Trzeba im wpoić, że powinni odważnie walczyć o życie nienarodzonych i stać się małymi proliferami.

 

„Moja córka, Grace, uczestniczyła w szkole w lekcjach realizujących program »Show and Tell«. Polega on na pokazaniu jakiegoś przedmiotu i wygłoszeniu krótkiego przemówienia na jego temat. Ponieważ Grace zawsze ma przy sobie »małego Jasia« – model dziecka w 12. tygodniu od poczęcia – pokazała go klasie i zaczęła o nim z pasją opowiadać. Tak właśnie musimy wychować młode pokolenie, ażeby z pasją broniło życia. Jeśli to zrobimy, aborcja zniknie raz na zawsze”.

 

Źródło artykułu:  https://milujciesie.pl/propagatorka-aborcji-przechodzi-na-strone-zycia.html.