Justyny, ślicznej i wrażliwej 18-latki mieszkającej w Londynie, mogłoby dziś nie być. W 2000 roku, gdy została poczęta w wyniku gwałtu, a także dziś, w oparciu o prawo do abortowania dziecka poczętego w wyniku czynu zabronionego, jej mama mogła usunąć ciążę. Jednak nic takiego się nie stało. Dała życie swojej córce. Dzięki tej decyzji, trzy kobiety z rodziny Justyny, wiodą dziś dobre, szczęśliwe życie. Odmienna decyzja mamy najpewniej skierowałaby jej życie w innym, niechcianym kierunku....
Wokół kwestii niechcianej ciąży, do której doszło w wyniku gwałtu, wciąż toczy się wiele dyskusji. Jednak nic nie wskazuje na to, by ten społeczny spór szybko się zakończył. W chwili obecnej, problem ten reguluje prawo. Na jego mocy ciążę, co do której zachodzi podejrzenie, że powstała ona w następstwie gwałtu lub kazirodztwa (rozumianych jako czyn zabroniony), można usunąć do 12 tygodnia jej trwania. O tym, czy doszło do tego rodzaju przestępstwa, decyduje prokurator. W przypadku kobiet przed 18 rokiem życia, zgodę na przerwanie ciąży muszą wyrazić rodzice lub sąd rodzinny. Prawo w tym zakresie, niezależnie od tego, jaki by było, nie zapobiegnie ścieraniu się wartości, czy narastającej polaryzacji stanowisk zwaśnionych stron. Tym bardzie konieczne wydaje się być zabranie głosu w tej sprawie przez tych, których w znacznym stopniu problem ten dotyczy bezpośrednio. Mowa o dzieciach poczętych w następstwie tego jednego z najbardziej okrutnych czynów. Zapraszamy do zapoznania się z historią Justyny - nastolatki, której mama postawiła na życie....
Jestem dzieckiem z gwałtu
- Jestem dzieckiem z gwałtu... To było tak, że moja mama chciała odejść od swojego chłopaka, ale on nie chciał jej na to pozwolić. Dlatego zgwałcił ją, by zaszła w ciążę - by dzięki temu z nim została i by jej rodzice utrzymywali go ze względu na dziecko. Okazało się jednak, że tak nie będzie. Przez całe dziewięć miesięcy ciąży mój ojciec znęcał się nad moja mamą.
Nigdy nie ukrywano przede mną, skąd się wzięłam. Nie mówiono mi, że nie mam ojca, nie karmiono jakimiś zmyślonymi historiami. Zawsze jednak wiedziałam, że to nie był dobry człowiek. Gdy miałam kilka lat, mama dosadnie powiedziała mi, jak to się stało. Ale nie było to dla mnie szokiem, bo podświadomie już to wiedziałam. Ktoś też mi to wcześniej powiedział. Wszystko wiedziałam i byłam świadoma, jaka jest moja sytuacja. Nie był to dla mnie szok.
Ojciec chciał chyba mieć łatwe życie i żerować na innych. I po to zgwałcił moją mamę, by poczęło się dziecko, by utrzymywali go rodzice mojej mamy. Na szczęście ten głupi plan mu nie wyszedł. To trochę ironia losu, bo zwykle gwałciciel namawia swoją ofiarę do aborcji, a tu tak nie było.
Jak dziecko rozumiałam tyle, że nie powinnam zbliżać się do mojego ojca, a on do mnie. Mieliśmy zresztą wyrok sądu, na mocy którego nie miał on prawa się do mnie zbliżyć. Zawsze miałam taką świadomość, że coś z nim jest nie tak i powinnam omijać go szerokim łukiem. To zły człowiek. Nachodził moją rodzinę, atakował nas na ulicy jak tylko zobaczył kogoś z nas. Kręcił się wokół domu, zaniedbywał mnie, próbował też okaleczać. Raz chciał mi wyrwać rękę ze stawu. Sąd orzekł, że nie ma on prawa zbliżania się do mnie. Nachodził też moich dziadków oraz moją mamę, gdy się już od niego odcięła. Moja mama mieszkała w jednym mieście ze swoim gwałcicielem. Tyle że mieszkali w osobnych dzielnicach.
Szkoła "katolicka"
W szkole katolickiej, do której jeszcze chodzę, rozmawialiśmy o aborcji. Aborcja była pierwszym tematem, który musieliśmy omówić, gdy dołączyłam do tej szkoły. Dowiedziałam się, że połowa dziewczyn w szkole nie wie, czym jest aborcja. One myślały, że aborcja na każdym etapie ciąży to połknięcie magicznej pigułki i dziecko wyparowało. Nie było bólu, dziecko zniknęło, a życie toczy się dalej. Czas się cofa i nic się nie stało. Kiedy pokazałam im zdjęcia dziecka, które zostało abortowane w dalszym stadium rozwoju, były w szoku. Nie wiedziały, że to tak wygląda i stwierdziły, że nigdy nie byłyby w stanie zrobić dziecku czegoś takiego. To był obraz rozszarpanego na kawałki dziecka. Powiedziały, że jeśli to ma tak wyglądać, to nie ma mowy o aborcji. Były jeszcze bardziej zdziwione, kiedy powiedziałam im, że ja sama jestem taką jednostką, która kwalifikowała się do aborcji - z powodu "doradztwa" lekarzy, bo byłam poczęta w wyniku czynu zabronionego. W Wielkiej Brytanii dołożono by do tego stan psychiczny mojej mamy i jej sytuację materialną. Po tej lekcji pokazałam dziewczynom, jak wyglądają zdjęcia. To ważne, bo w Wielkiej Brytanii można abortować dziecko chyba nawet do 32/34 tygodnia ciąży [aktualnie prawo w Wielkiej Brytanii dopuszcza możliwość przeprowadzenia aborcji do 24 tygodnia ciąży przyp. red.] . Po tej lekcji nauczycielka zapytała nas, która z nas jest za aborcją - podniosło się kilka rąk. Kto przeciw - także podniosło się kilka rąk. Która nie jest do końca pewna - tu było najwięcej głosów. Kto absolutnie przeciw aborcji - moja ręka poszła pewnie w górę jako jedynej w klasie. Wszyscy się obrócili w moim kierunku. Zostałam wówczas napiętnowana. Mimo to powiedziałam, że aborcja nigdy nie jest dobrym pomysłem. Sama jestem dowodem na to, że gdyby wszyscy ochoczo abortowali każde dziecko, to mnie by tutaj nie było.
Szkoła przetrwania (życia)
Lekarze próbowali zachęcić moją mamę do aborcji, choć diagnoza związana z moim stanem zdrowia, którą postawili, nie była w żaden sposób udokumentowana i potwierdzona. Moja mama miała mnóstwo stresu. Bo jak cię ktoś gnębi na różne sposoby jako kobietę i człowieka, to nie ma jak się nie stresować. Do tego dochodził wysiłek fizyczny taki jak rąbanie drewna w ósmym miesiącu ciąży, czy wiosłowanie łódką. Mama to wszystko robiła, bo ojciec jej kazał grożąc, że ich (nas)wszystkich potopi jeśli mama przestanie wiosłować. Mama była też niedożywiona, nabawiła się anemii. Dodatkowo był konflikt serologiczny. To nie są warunki do donoszenia ciąży.
Mama mówiła, że musi to wszystko przetrwać - bo ma dla kogo. Gdyby mnie nie było, to może popełniłaby samobójstwo. Może by się dała zabić, bo takie plany miał mój ojciec....Mama miała motywację, by żyć dalej - jeśli nie dla siebie, to dla kogoś. Dla mnie.
Potrzask
Mówiąc szczerze, nie wiem, jak się z tego wyzwoliła. Może spakowała się i wyszła ? Może to był któryś raz, jak jej brat, a mój wujek przyjechał po nią któryś raz z rzędu i ją stamtąd zabrał ? Nie wiem, ile to trwało. Mam takie epizody, że raz jestem tu [u dziadków przyp. red.], a raz u ojca. Tak było z powodu tych gróźb. Wujek ją stamtąd zabierał. Ale mama wracała. Bo ojciec groził jej, że zabije jej całą rodzinę. Były telefony z pogróżkami, także do dziadków. Więc albo uciekamy w bezpieczne miejsce i narażamy się na jego ataki, albo wezmę je sama na siebie. To był potrzask.
Aborcja i ja
To, że szkoła ma w nazwie "katolicka", nie znaczy wcale, że jest katolicka. Jeden z biskupów powiedział nawet, że jeśli chcesz, by Twoje dziecko straciło wiarę, poślij je do katolickiej szkoły (śmiech). Powiem z perspektywy mojej szkoły, gdzie większość osób nie do końca było za aborcją. Nie miały one opinii ale skłaniały się, by być za aborcją w pewnych przypadkach zamiast być za życiem. Nie zamierzam jednak wszystkich wrzucać do jednej grupy. Wiele z tych osób mówiło mi, że nawet gdyby zostały zgwałcone, to deklarowały, że nie zabiłyby dziecka. To mnie chwyciło za serce. Były też osoby, które mówiły, że aborcja powinna być decyzją kobiety, a nie regulowana prawnie. Chcę, to abortuję.
Jak tylko się ta, ratujmy każdego - matkę, dziecko. Moja opinia na ten temat jest taka jak w katechizmie Kościoła Katolickiego. Nie jestem za aborcją w przypadku gwałtu, choroby, bo często nie jest tak, że dziecko urodzi się chore. Wielu moich znajomych miało się urodzić np. bez kończyn, a urodzili się zdrowi. Jesteśmy tylko ludźmi, popełniamy błędy - lekarze też. Kiedy chodzi o wybór - leczymy raka albo donosimy ciążę, to tak jak już mówiłam, moja postawa jest kościelna. Tu jest już wybór matki - czy chce się leczyć - nie abortować (!), czy chce urodzić dziecko. Jestem w stanie zaakceptować, że w chorobie matka chce ratować siebie i leczyć siebie, skutkiem czego będzie poronienie. Czy tak jak w przypadku wycięcia fragmentu jajowodu, gdy mamy do czynienia z ciążą pozamaciczną. Ale to nie jest aborcja per se. Wtedy mamy umieranie za sprawą skutków naturalnych, to życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Zapewniamy dziecku śmierć taką, jak każdemu innemu człowiekowi, a nie - rzucamy się na nie z chemikaliami, kwasami, czy szczypcami. Jak tylko się da, chrońmy wszystkich ale jak tylko się da to leczmy - o ile matka chce się leczyć. Jeśli nie chce, to jest to jej wolna wola. Ale nie abortujmy.
Twarz gwałciciela
Ja jestem dzieckiem z gwałtu i jakoś żyję. Nikt mi nie wypominał, że jestem z gwałtu. Moja mama nie widzi we mnie twarzy gwałciciela. Mówi, że gdy się urodziłam, to byłam niesamowicie podobna do jej brata. To zawsze profit. Nawet gdybym była podobna do mojego ojca pod względem kształtu twarzy itp., to nie jest to moja wina, że tak działa genetyka, że ja mam jego nos, policzki, czy coś innego. Taka się urodziłam. Jednocześnie połowa mnie pochodzi od mojej mamy również. Skupiajmy się nad tym, co widać mojego, a nie na tym, co pochodzi od tego złego [ojca przyp. red.]. Nie lubię jako artysta wybierania poszczególnych elementów i wniosków, że ktoś nie spełnia jakichś kryteriów. Na piękno patrzy się całościowo. Na obrazie wszystko ze sobą kooperuje. To tak, jak by powiedzieć, że cała Kaplica Sykstyńska jest brzydka, bo gdzieś jest jakieś niedociągnięcie. Nie mówimy człowiekowi: "Jeśli masz nos czy twarz ojca, to jesteś cały brzydki." To tak nie działa. Patrzmy na indywidualną osobę. Dziecko nie jest niczyją własnością - jest drugą osobą, którą się opiekujemy.
Wspomnienie traumy
Przypominanie o traumie... Wiem, że ja pomogłam mojej mamie w przetrwaniu tej traumy. Byłam powodem przetrwania tego wszystkiego, bo być może, gdyby nie ja, to może moja mama nie chciałaby walczyć o swoje życie. Nie chciałaby się bronić i byłoby jej wszystko jedno, czy żyje czy nie. Może kiedy patrzy na mnie to myśli sobie, że nie miałaby teraz drugiej córki, tego i tamtego. Mówią, że [dziecka poczętego w wyniku gwałtu przyp. red.] "matka nie będzie chciała". A czy ktoś kiedyś słyszał o czymś takim jak depresja poporodowa ? Wiele matek w małżeństwach, w stabilnej sytuacji, kiedy chuchano i dmuchano na nie w trakcie ciąży, nie chce dziecka po porodzie. Przez ten cały ból nie chce go dotykać, odsuwa je. To się dzieje również w zdrowych, normalnych relacjach. To nie jest tak, że z gwałtu mama cię nie będzie chciała bo jesteś taki czy owaki. Poza tym jest adopcja. To częsty argument - jak nie możesz patrzeć na to dziecko, patrzysz i myślisz : "Ja nie jestem w stanie, widzę w tym dziecku swoje złe wspomnienia", to oddaj je do adopcji. Takie maleństwa mają spore szanse na adopcję. Nawet moja mama powiedziała, że gdyby mnie nie chciała, to by mnie nie abortowała, ale tuż po urodzeniu oddałaby mnie do adopcji. Bo wiedziałabym, że będę miała ogromną szansę na to, że ktoś mnie adoptuje i wychowa jak swoje dziecko, a nie że będzie mnie trzymać kilka lat, a potem odda.
Jedno zdjęcie
Znam taką historię, kiedy kobieta została zgwałcona w jakiejś ciemnej uliczce przez ośmiu mężczyzn. Zaszła w ciążę. Oddała swoje dziecko do adopcji. Potem to dziecko ją odnalazło. Dowiedziało się, że mama po tym jak je oddała, przez 40-50 lat miała zdjęcie tego dziecka jak stoi w kołysce (mogło ono już wtedy stać). To dało mi do myślenia, czy naprawdę widzimy wtedy twarz oprawcy i czujemy nienawiść do tego dziecka. Jeśli ta kobieta została brutalnie zgwałcona przez ośmiu sprawców, a nadal trzymała zdjęcie tego uśmiechniętego dziecka, to chyba to nie działa na takiej zasadzie. Oczywiście, są różne rodzaje wrażliwości wśród ludzi. Ja daję takie przykłady jak te. Najczęściej to nie jest tak.
Tylko Mama
Moja mama i babcia mówiły mi tak... Jak jest mąż, żona i dziecko, to jest to ich wspólne dziecko. Trochę ojca, trochę matki. A kiedy jest dziecko z gwałtu, to jest to tylko dziecko mamy. Taki "okruszek mamusi". Tamten zły niech się nie zbliża. Jest bardzo złą osobą, nie ma dla niego miejsca w życiu tej rodziny. Zostaje dziecko, które jest kompletnie mamy.
Ścisk, który puszcza
Ja nie widziałam gwałtu na mojej matce. Nie mam od tego traumy. Jedyne, co na mnie wpłynęło to to, że mój ojciec się znęcał, straszył nas, gnębił. Ale to może się zdarzyć wszędzie. Do dziś nie mogę normalnie wypowiedzieć jego imienia bez wzdrygnięcia się, bez ścisku w środku. Wręcz boje się wymawiać jego imię. Nie zapuszczałabym się w dzielnicę, w której on mieszka. Im dłużej o nim mówię, przez wszystkie te lata, im częściej - tym mniej się boję, tym mniej tego ścisku czuję w sobie. Już mniej mnie to boli, kiedy o tym mówię, już nie płaczę. Mogę o tym mówić normalnie. Bo to nie ja powinnam się wstydzić. Ani ja, ani moja mama. Wolę o tym mówić jak najczęściej i jak najdłużej, bo to przełamuje mój strach. Kiedy byłam mniejsza, towarzyszył mi wstyd, czy powinnam to mówić, czy może to ukrywać. Wyrosłam już z robienia z tego tajemnicy.
Siła
Teraz zbytnio nie czuję już nic. Może siłę, by o tym powiedzieć ? Siłę, by walczyć o to, by ludzie przestali gadać głupoty typu "Abortuj dziecko bo to dziecko z gwałtu" ? To daje mi siłę, że tak być nie powinno. Bo powinno być inaczej. Urodziłam się i zostałam poczęta w 2000 roku. Do 2013 roku mieszkałam w Polsce. Teraz mieszkam w Wielkiej Brytanii, dokąd ściągnęła mnie mama. Po przyjeździe do UK zaczęłam chodzić do szkoły anglikańskiej, gdzie chodziłam przez cztery lata. Potem poszłam do szkoły katolickiej. Aktualnie jestem w klasie maturalnej. Planuję studiować sztuki piękne. A potem zamierzam wracać do Polski.
Mam teraz siostrę, niedługo będzie miała trzy latka. Urodziła się już w małżeństwie mojej mamy, która wzięła ślub dwa lata temu. Siostra miała już wtedy roczek. Mam rodzinę. Jestem też zaręczona z Bartkiem, planujemy wziąć ślub po powrocie do Polski....
Według oficjalnych danych podanych przez Ministerstwo Zdrowia, w 2019 rok przeprowadzono w Polsce trzy aborcje dzieci nienarodzonych, które zostały poczęte w wyniku czynu zabronionego.
źródło: provocatus
https://www.youtube.com/watch?v=GOS_xmpjeDE