Restauracje bez dzieci, mikro apartamenty dla singli, czy osiedla bez placu zabaw… Szeroki rynek towarów i usług (nie tylko planistycznych i architektonicznych), niejednokrotnie tych luksusowych, otwiera swoje podwoje dla pięknych, młodych i bogatych. Dla tych, którzy czerpiąc od swoich zachodnioeuropejskich rówieśników, swoich potrzeb konsumpcyjnych nie lokują i nie zamierzają lokować w niemowlęcej wyprawce… O (nie)odwracalnych przemianach cywilizacyjnych, które dokonują się na współczesnej jednostce, rodzinie i całym społeczeństwie oraz o tym, jakie miejsce zajmują w nich biznes i pieniądze, opowiada socjolog - prof. Jakub Isański w rozmowie z Iwoną Duszyńską.
Jakieś dwa lata temu przetoczyła się przez media dyskusja dotycząca restauracji bez dzieci. Można w niej było dostrzec mocno spolaryzowane stanowiska. Co się stało ze społeczeństwem, rodziną, jednostką, że w ogóle pojawił się taki temat i problem ?
Bez wartościującego kontekstu, jest to konsekwencja naturalnych przemian, które mają od dawna miejsce w Europie Zachodniej, a w Polsce przyspieszyły w ostatnich 30 latach. Po pierwsze - dzietność spadła drastycznie, radykalnie i - być może - nieodwracalnie. Spowodowało to sytuację, gdzie prawie połowa, bo 45% małżeństw w Polsce ma albo jedno dziecko, albo wcale nie posiada potomstwa (20% stanowią bezdzietni, 24% ma jedno dziecko). To dane dla małżeństw rejestrowanych. Po drugie natomiast, w coraz liczniejszych związkach niesformalizowanych dzietność jest jeszcze niższa.
Powstał więc na rynku w sposób naturalny target, czyli grupa odbiorców, którzy mają więcej pieniędzy na swoje własne rozmaite potrzeby – te związane ze stylem życia takie jak: wakacje, pasje, kupno wyjątkowego roweru czy samochodu, sprzętu do uprawiania sportu, albo rozmaitych gadżetów elektronicznych. Naturalną koleją rzeczy było to, że firmy, które produkują różne dobra czy świadczą usługi, adresują swoją ofertę do tej właśnie grupy odbiorców. Jest to, w krótkiej perspektywie, sytuacja bardzo zyskowna z perspektywy rynku. Mówimy o osobach, które są po prostu w bardzo komfortowej sytuacji finansowej, mają 25 lat i więcej, nie mają dzieci i nie planują ich w perspektywie kilku lat. Co za tym idzie - zazwyczaj nie myślą w perspektywie inwestycyjnej, ale raczej konsumpcyjnej, zazwyczaj związanej ze swoją własną osobą. Odwrotnie niż w sytuacji, gdy ktoś się dowiaduje, że będzie miał dziecko - to naturalnie myśli wtedy o zmianie samochodu, zakupach do pokoju dziecka czy zamianie mieszkania na większe. Natomiast sytuacja wydatków osób nie posiadających dzieci i nie planujących ich jest inna. Znany jest w literaturze nowy akronim opisujący to zjawisko: DINK – czyli Double Income No Kids (Podwójny Dochód Żadnych Dzieci, przyp. red.). Oznacza on, że dwoje zarabia i przeznacza swoje dochody tylko na własne potrzeby. Jak już wspomniałem wyżej, należy pamiętać, że na potrzeby te odpowiada rynek, oferując coraz to nowe propozycje ich zaspokajania. Marketingowe mechanizmy wspierają także przemiany społeczno-kulturowe, w których przedłużająca się młodość jest atrakcyjnym tematem medialnym, reklamowym.
Musimy dodać do tego międzygeneracyjny kontekst niskiej dzietności, która jest jedną z konsekwencji tego stanu rzeczy. Rodzi się coraz więcej jedynaków i oni najpewniej w przyszłości będą dziedziczyć majątki swoich rodziców. W Europie Zachodniej już jest obserwowany taki trend, że młodzi ludzie jeśli nawet zarabiają pieniądze, to nie odbywa się to w kontekście ich bieżącego finansowania ale w znacznie szerszym kontekście: otrzymują oni pieniądze z różnych innych źródeł. Jeśli dodamy do tego tę dłuższą perspektywę międzypokoleniową, w której nie chodzi tylko o rodziców ale o też o innych krewnych, którzy pozostawiają po sobie jakieś dobra materialne, to ci młodzi ludzie często stają się nawet jedynymi spadkobiercami tego, co przez całe pokolenia udało się nagromadzić. Tych pieniędzy jest więc proporcjonalnie jeszcze więcej. I Tutaj rynek przychodzi z niesamowitymi propozycjami – dobrami luksusowymi, które pozwalają rozwinąć zupełnie nowe, niewyobrażalne wcześniej możliwości: egzotyczne podróże do najdalszych części globu, specjalistyczne sprzęty do uprawiania różnych rodzajów sportu, ale i urządzanie swojego miejsca zamieszkania w bardzo kosztowny i komfortowy sposób. Według badań jednej z amerykańskich instytucji, przeciętna liczba urządzeń elektronicznych, które znajdują się w domu młodych ludzi ze wspomnianej kategorii DINK w Stanach Zjednoczonych, przekracza 15. Coraz większa popularność urządzeń tzw. smart speaker, które zarządzają funkcjonowaniem innych urządzeń elektronicznych w domu, oznacza także, że człowiek rozmawia już nie tylko z ludźmi, ale także z urządzeniami w swoim otoczeniu. Można powiedzieć, że w sensie funkcjonalnym, przejmują one część aktywności związaną wcześniej z relacjami z drugim człowiekiem, z domownikami, z dziećmi.
Jeśli wrócimy na chwilę do tych spolaryzowanych stanowisk – na kontinuum jednego z nich mamy powszechne przekonanie: „Bo tym dzieciom wszystko dziś wolno”. Czy można zaryzykować taką tezę, że wzorce wychowawcze zaczerpnięte z Europy Zachodniej, Skandynawii, mogły przyczynić się do tego, że takie myślenie jest dość powszechne? Jakie znaczenie dla tego trendu ma zmiana postaw wychowawczych rodziców?
Pyta Pani, czy to wszystko, o czy mówiłem jest skutkiem tego, że dzieci zaczynają zachowywać się uciążliwie dla swoich rodziców - co dla nich jest chyba naturalną rzeczą, ale dla otoczenia może być to rzeczywisty problem. W mediach dość często można usłyszeć takie sformułowania: „Na zachodzie już od dawna...”, „W krajach skandynawskich to jest oczywiste, a u nas jeszcze nie...”. Tutaj można włożyć dowolną treść i ona zyskuje na wiarygodności, niezależne od tego, czego dotyczy. Patrzymy na kraje zachodnie jako wzorce nie tylko w temacie konsumpcji, ale także, a może przede wszystkim, w temacie stylów życia.
Faktycznie jest też tak, że mniejsza ilość dzieci i to, że rodzą się one średnio 10 lat później (w perspektywie ostatnich 30-40 lat) doprowadza do sytuacji, że ci starsi o 10 lat rodzice mają już inny dla siebie moment swojego życia, inną świadomość i inne oczekiwania wobec dziecka. Już od dawna znany jest termin: „Dziecko Wysokiej Jakości”. Oznacza on tyle, że współcześnie rodzice bardzo dużo w nie inwestują - czasu, pieniędzy, oczekiwań i swoich nadziei. Na przykład, aktualnie w Polsce połowa dzieci ma finansowane przez swoich rodziców różne zajęcia pozalekcyjne. Wspomniany termin „Dzieci Wysokiej Jakości” można odnieść do sytuacji obserwowanej w Chinach, gdzie wieloletnia polityka jednego dziecka doprowadziła do tego, że te dzieci stały się tzw. „Małymi Cesarzami”. Takie dziecko było finansowane przez rodziców, a dodatkowo także przez dziadków z obu stron. Jak łatwo policzyć, sześć dorosłych osób finansowało wszelkie potrzeby tego jednego dziecka. Presja na edukacyjny, a potem zawodowy sukces takich dzieci jest bardzo duża, co może prowadzić do rozmaitych konsekwencji. Ciekawa informacja z minionego roku to taka, że mamy w tej chwili w kraju bardzo duży popyt na dziecięcych psychologów sportowych. Aktualnie wiele dzieci uprawia różne sporty i mają one problemy z presją, której są poddawane. Już kilkulatki poddawane są regularnemu treningowi, często połączonemu z dietą i ogólnym podporządkowaniem swojego wolnego czasu danej dyscyplinie sportowej. Dzieci te stawiane są w sytuacji, do której nie dojrzały – z ryzykiem przetrenowania, przepracowania, czy też koniecznością poświęcenia innych form spędzania czasu wolnego.
Rodzina, wioska, więzi sąsiedzkie – one funkcjonowały od zarania dziejów, człowiek naturalnie w nich egzystował. Co się stało ze wspólnotą, wielopokoleniowością, więziami sąsiedzkimi - z całym tym stanem, w którym dziecko było naturalną koleją rzeczy, a nie planem, sukcesem ? Czy istnieje jakaś przyczyna tej sytuacji ?
Myślę, że należy wspomnieć o więcej niż jednej przyczynie. Mamy zapewne do czynienia z jakąś zmianą cywilizacyjną i kulturową. Ona nie jest też często efektem jakiejś naszej jednostkowej decyzji. Odpowiem w kontekście – społecznym: kiedyś pewne rzeczy były naturalne, nie budziły refleksji, ludzie nie zastanawiali się nad tym, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Dziś powszechne są decyzje, co do posiadania i liczby dzieci, czy konkretne oczekiwania wobec nich. To, jak dzieci są kształcone i wychowywane wynika z czasów, w jakich żyjemy, od naszego wyobrażenia o tym, co to znaczy szczęście, sukces czy kariera, od potrzeby prowadzenia życia rodzinnego lub braku tej potrzeby.
Wspólnoty się zmieniły ale one nadal istnieją. To już niekoniecznie są wspólnoty sąsiedzkie w takim znaczeniu, jak przed laty. Dziś to wspólnoty związane, na przykład, z nowymi mediami. Ludzie funkcjonują na takiej zasadzie, że są polubiani, obserwowani przez innych, do tego mogą dochodzić boty komputerowe, które odpowiadają za znaczną część aktywności na serwisach społecznościowych. Grupy – przykładowo klasowe, te z ulicy, które też funkcjonują, mają inny wymiar i przełożenie na to, jak zachowuje się dziecko. Wydaje mi się, że największym problemem i różnicą pomiędzy współczesnymi a dawnymi więziami jest to, że gdy dawniej kogoś nie było na podwórku, to można było do niego iść i sprawdzić, co się dzieje. Teraz, jak ktoś się nie zaloguje, to nigdy nie wiadomo, czy ma nowy telefon, czy go zgubił, czy wyjechał i czy coś naprawdę mu się stało. I to jest autentyczny problem. Do tego dochodzi anonimowość z Internecie - chociaż jest ona pozorna, to z perspektywy dzieci rodzi cały szereg niepożądanych sytuacji, jak choćby internetowa agresja, ryzyko wykorzystywania informacji, wizerunku, czy wszelkie próby oszustw czy molestowania dzieci. Ostatnie miesiące izolacji uświadomiły nam wszystkim, jak ważna jest możliwość zdalnej komunikacji i jaki jest ogromny potencjał zdalnych form uczenia się, pracy i zabawy. Z perspektywy dzieci, przyniosły także szereg wyzwań dla ich normalnego rozwoju, do którego potrzebne są spontaniczne relacje z rówieśnikami, spotkania na świeżym powietrzu czy uczenie się współdziałania z innymi. Poradzenie sobie z wyzwaniami na tym polu to kolejne wielkie zadanie tak dla rodziców, jak i ich dzieci.
Osiedla bez dzieci. Przychodzą mi na myśl słowa tj. getto lub monokultura. Starając się zrozumieć potrzeby np. singli pracujących online (bo zmienia się sposób pracy i niekoniecznie chcą oni mieć hałasujące dzieci za oknem), zastanawia mnie, czy jest to tylko takie fajne i dobre, czy też może się z tym wiązać jakieś zagrożenie społeczne ?
Nie jest to nowe zjawisko. Już kilkadziesiąt lat temu opisywano zjawisko tzw. społeczności ogrodzonej (z ang. Gated Community). Ludzie robią to z rozmaitych powodów. Są osiedla dla emerytów z opieką medyczną, polem golfowym tylko dla ludzi w określonym wieku. Są przestrzenie, gdzie decydujący jest stan konta, mogą tam zamieszkać młodzi, piękni i bogaci. Ten status piękna i młodość stoi dziś często w sprzeczności z posiadaniem dzieci. Bo dzieci nie są traktowane jako naturalny element życia, tylko coś, co może być zagrożeniem dla tego statusu. W wyniku tej zmiany kulturowej można więc było się spodziewać, że powstaną też takie osiedla. Co więcej, nie muszą one być nawet opisane jako „osiedla bez dzieci”. Obserwujemy, że zmniejszyła się powierzchnia mieszkań w dużych miastach, nazywanych dotąd kawalerkami - dziś nazywa się je mikro-apartamentami. Powstają jako tańsza alternatywa dla coraz droższych mieszkań w centrach miast. Zazwyczaj są to mieszkania bez kuchni, ponieważ dostępna infrastruktura pozwala na spożywanie posiłków po drodze do pracy lub ich zamawianie do domu. Przy dzieciach tak się po prostu nie da. To wszystko to wypadkowa zmian cywilizacyjnych, które się teraz dzieją. Prawdopodobnie zatem małe mieszkania bez kuchni, są odpowiedzią na opisywane powyżej sytuacje. Życie w mieście, z całą swoją prędkością, presją na wyniki w pracy i rosnącymi kosztami, jest jednak nadal traktowane jako atrakcyjne. Przyciąga naszą uwagę i kusi niesamowitymi możliwościami osobistego rozwoju. Czy będzie w nim czas na rodzinę i dzieci, to już sprawa osobistego wyboru. Warto zauważyć, że u progu trzeciej dekady XXI wieku, wybór ten jest coraz trudniejszy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Iwona Duszyńska
Prof. Jakub Isański – socjolog pracujący na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Specjalizuje się w kwestiach dotyczących socjologii kultury, socjologii migracji, ruchliwości społecznej, czy współczesnego społeczeństwa polskiego. Partner naukowy w Polskiej Izbie Biznesu – Wielkopolskiej Izbie Gospodarczej. Zaangażowany w działalność Fundacji Instytut Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie IWoRIS mającej swoją siedzibę w Poznaniu. Prywatnie: mąż i tata trójki dzieci; ratownik wodny, honorowy krwiodawca, podharcmistrz, pasjonat biegania i żeglarstwa.