O przedszkolakach, które modlą się modlitwą w językach, wielokrotnie opowiadał Witek Wilk - mąż, ojciec i znany ewangelizator podczas swoich spotkań w kościołach w całej Polsce. Bo wiara dzieci - ta głęboka, niezachwiana, osadzona na całkowitej ufności Panu, to coś, co zdecydowanie różni się od tradycyjnie pojętej religijności. Zwłaszcza tej, która jest udziałem dorosłych, rytualnych katolików....
"W owym czasie uczniowie przystąpili do Jezusa, pytając: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł: „Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by jedno takie dziecko przyjął w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5) - czytamy w Ewangelii.
Przedszkolaki, o których wielokrotnie już opowiadał Witek Wilk doskonale rozumieją te Słowa. Być może określenie "rozumieją" nie oddaje dokładnie tego, na czym polega ich dar wiary, gdyż ów "rozumienie" to przede wszystkim zaangażowanie serca, które pełne ufności otwiera się na działanie Ducha Świętego. A w konsekwencji na Dary Ducha Świętego oraz wybrane charyzmaty. Nie jeden wierzący dorosły chciałby znaleźć się na miejscu takiego przedszkolaka...
Siła zachwytu
Na początku jest fantazja. Kilkulatek, któremu - patrząc z perspektywy prawidłowości rozwoju - świat wyobrażeń i świat realny "zlewają się" w jedną całość, początkowo postrzega Pana Boga jako postać magiczną, bliską bohaterom z bajek i baśni. W końcu dokonuje On wielkich rzeczy i może wszystko - tak postrzega Go dziecko. Niemniej etap fantazji ewoluuje w kierunku realizmu, którego wyrazem jest zainteresowanie światem. To właśnie wówczas, gdy dziecko zasypuje rodzica pytaniami, ten ma szansę zbudować w dziecku obraz Boga - twórcy wspaniałej Ziemi, którą nas obdarzył, byśmy czynili ją sobie poddaną. Odkrywanie piękna przyrody i ludzi to preludium do czystej, głębokiej wiary. Tylko taka wiara, oparta o zachwyt nad światem, a także o wiedzę o cudach, jakich dokonywał Pan Jezus, może przetrwać i przynosić owoce na dalszych etapach życia dziecka. Czasami wystarczy po prostu nie przeszkadzać w jej wzrastaniu....
Babcia z dobrymi intencjami
Znana jest pewna anegdota opowiadająca o tym, jak najłatwiej zabić w dziecku wiarę. Warto ją w tym miejscu przytoczyć.
W każdą niedzielę, Babcia przyprowadza swojego kilkuletniego wnuczka do kościoła na Mszę Świętą. Wnuczek wierci się nie mogąc usiedzieć spokojnie w ławce.
- Grzeczny bądź - strofuje chłopca Babcia. - Uklęknij i się módl. Bo nie pójdziesz do nieba !
W odpowiedzi na reprymendę Babci, chłopiec wielokrotnie, z wielkim trudem usiłuje się modlić. Któregoś razu, wiedziony dziecięcą ciekawością, pyta Babcię:
- Babciu, a co robi się w Niebie ?
- W Niebie się modli - odpowiada Babcia, nieświadoma konsekwencji dla wiary swojego wnuczka...
Jak "wieść gminna" niesie, dorosły dziś wnuczek nie jest już osobą wierzącą. Pozostaje jedynie wierzyć, że zmarła Babcia, modli się teraz o niego i jego nawrócenie, o ile miała szczęście trafić do Nieba...
Budapeszt 1956
Nie wszystkie babcie popełniają na szczęście taki błąd jak ten, opisany powyżej. Przez wiele dziesięcioleci, to właśnie one stawały i stają się dla dzieci źródłem wiary i wiedzy o Panu Bogu. Pokolenie dziadków doskonale się w tym sprawdzało w czasach, gdy dla Pana Boga i religii nie było miejsca w polityce, historii czy kulturze. Choć nie mamy pewności, pozostaje nam domniemywać, że tak niezmierzona wiara, jaka była udziałem dziewczynek z poniższej historii, musiała być wypadkową ich naturalnej dziecięcej ufności i wsparcia bliskich - może właśnie babć i dziadków...
Był 1956 rok. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Historia ta miała miejsce w głęboko komunistycznym Budapeszcie. Wszechobecny marksizm nie ominął także szkół. A może właśnie to tam było jego epicentrum... W jednej z nich, pracuje nauczycielka o imieniu Jane, wybitnie gorliwa i ideowa komunistka. Wiara katolicka była tym, z czym gotowa była walczyć do ostatniej kropli krwi. Uosobieniem tej wojny stała się Ann - jedna z uczennic zdeterminowanej nauczycielki. Ann była katoliczką nie tylko z nazwy. Przede wszystkim była katoliczką w swoim sercu. Dla dziewczynki Pan Jezus był Bogiem Żywym, i było to dla niej bezdyskusyjne, oczywiste i jasne...
Codzienna obecność Ann w szkole wiązała się z publicznym ośmieszaniem i szkalowaniem ze strony agresywnej nauczycielki. Jednak dziewczynka potrafiła oprzeć się jej drwinom. Pozostałe dziewczynki w klasie, najpewniej w obawie przed przykrymi konsekwencjami, nie potrafiły stanąć w obronie wyśmiewanej koleżanki.
Wielokrotnie stawiana pod ścianą Ann stawiała jednak nauczycielce jeszcze większy opór mówiąc jej odważnie prosto w twarz..."Pani jest w wielkim błędzie, proszę pani !"
Nadszedł jednak taki dzień, kiedy Ann opadła z sił i zgłosiła się po pomoc do swojego księdza - księdza Norberta.
- Proszę księdza - powiedziała dziewczynka. - Jest ciężko i coraz trudniej mi w szkole. Brakuje mi powoli siły i proszę tylko księdza o pozwolenie: abym mogła codziennie przyjmować Pana Jezusa Eucharystycznego, a nie tylko w niedzielę.
Ksiądz wyraził na to zgodę, jednak ostrzegł ją, że może być teraz jeszcze mocniej gnębiona.
Słowa księdza szybko się potwierdziły. Zaciętość nauczycielki przybrała na sile, skutkiem czego ataki na Ann stały się coraz częstsze i coraz bardziej zajadłe. Szkolne koleżanki zaczęły namawiać dziewczynkę, by ta się poddała. Przekonywały, że szkoda nerwów, że takie jest życie i stawiając opór nauczycielce niszczy Ann swoją przyszłość. Dla Ann nie miało to jednak żadnego znaczenia. Było to dla niej jeszcze silniejszym bodźcem do tego, by dalej głośno przyznawać się do wiary w Pana Jezusa. Dziewczynka nie zamierzała się wycofywać.
Pewnego dnia, podczas jednej z lekcji wydarzyło się coś zupełnie niespodziewanego....
Jane nakazała Ann opuścić klasę. Dziewczyna wyszła posłusznie z sali zamykając za sobą drzwi. Po dłuższej chwili nauczycielka ponownie zawołała dziewczynkę do klasy, która natychmiast wróciła do ławki.
- Widzisz Ann - powiedziała Jane. - Zawołałam cię, ty mnie usłyszałaś i jesteś.
- Tak, proszę pani.
- To teraz mi powiedz, dziewczyno. Jak jesteś taka pewna tego swojego Jezusa, że żyje i cię teraz słyszy... Bo słyszy nas teraz tak ?
- Tak, proszę pani - potwierdziła Ann.
Nauczycielka zaśmiała się szyderczo i zażądała:
- Wyjdź więc z ławki i stań tutaj, koło tablicy, szybko !
Ann wstała i stanęła na środku klasy.
- Zawołaj teraz tego swojego Jezusa. Ale z racji tego, że macie zaraz te śmieszne święta Bożego Narodzenia, to zawołaj nam tu Dzieciątko Jezus ! Niech przyjdzie, jak nas słyszy.
Dziewczyna spojrzała nagle z niedowierzaniem na nauczycielkę. W klasie nastała grobowa cisza. Ann wbiła wzrok w podłogę, a następnie z całych swoich sił zacisnęła pięści. Zamknęła oczy i stanowczym głosem wypowiedziała następujące słowa:
- Słuchajcie dziewczyny, będziemy zatem wzywać naszego Pana Jezusa, naszego Jezusa ! Wszystkie ! Powtarzam: wszystkie za mną głośno ! Proszę was...
Po krótkiej chwili, Ann zaczęła z wielką powagą i zdecydowanie przywoływać Pana....
- DZIECIĄTKO JEZU PRZYJDŹ, DZIECIĄTKO JEZU PRZYJDŹ, DZIECIĄTKO JEZU PRZYJDŻ...
Do wołania Ann dołączyła się najpierw jedna ze szkolnych koleżanek, a potem kolejne. Finalnie wszystkie dziewczynki w klasie zaczęły przywoływać Pana Jezusa...
D Z I E C I Ą T K O J E Z U P R Z Y J D Ź !!!
Zaskoczona nauczycielka cofnęła się za biurko, gdyż nie spodziewała się takiej reakcji klasy. Pomimo szoku, nauczycielka zaczęła powoli dochodzić do siebie. I gdy już chciała je wszystkie wykpić, nagle dostrzegła, że drzwi od klasy się uchylają... Wzrok wszystkich w klasie skierował się na drzwi, zza których wyłoniła się świetlista kula podobna do kuli ziemskiej, która płynęła w kierunku Ann. Kula zatrzymała się i powoli otworzyła. Oczom wszystkich ukazało się małe Dzieciątko Jezus. Spowite nieokreślonym jasnym światłem. Pan Jezus uśmiechnął się delikatnie do Ann wlewając wielki Pokój do jej serca oraz serc pozostałych dziewczynek. Po chwili malutki Pan Jezus, majestatycznie schował się ponownie w świetlistej kuli i odpłynął za drzwi klasy. Dziewczynki nie potrafiły wyjść z zachwytu oraz szoku.
Z tego skupienia jednak, wyrywał je jednak potężny krzyk Jane.
- PRZYSZEDŁ !...ON PRZYSZEDŁ, PRZYSZEDŁ !!!
Przerażona nauczycielka najpierw wybiegła na korytarz, a potem uciekła ze szkoły. Niedługo po tym zdarzeniu, Jane została zamknięta w zakładzie psychiatrycznym, gdyż ciągle powtarzała przerażona: "On przyszedł, On przyszedł!."
Ksiądz Norbert, którego o pomoc poprosiła Ann, przesłuchiwał później wszystkie dziewczynki odnośnie tego cudu i oficjalnie zaświadczył pod przysięgą, że zeznania ich są całkowicie jednolite, pełne przekonania. W następstwie tego niezwykłego wydarzenia, wszystkie diametralnie zmieniły swoje życie. Wszystkie poszły w ślady Ann.
Łaska wiary
„Jest coś takiego w dziecku, co winno się odnaleźć we wszystkich ludziach, jeżeli mają wejść do królestwa niebieskiego. Niebo jest dla tych, którzy są tak prości jak dzieci, tak pełni zawierzenia jak one, tak pełni dobroci i czyści” - pisał papież Jan Paweł II w "Liście do Dzieci".
Historia Ann oraz rozliczne świadectwa cudów Pana Boga, które miały miejsce w wyniku niezmąconej niczym dziecięcej wiary - wszystko to pokazuje nam ubóstwo naszej "dorosłej" duchowości. Świat wyzwań i niekończących się codziennych zadań zmuszają do racjonalności i kalkulacji, które wynikają ze zwykłej ludzkiej odpowiedzialności. O ile jednak trudniej, funkcjonując w taki sposób, zanurzyć się w prawdziwej, głębokiej duchowości właściwej dziecku - wolnej od niepewności, analiz i intelektualizmu ? To niewątpliwie wielkie wyzwanie wiary naszych czasów. Czasów, gdy liczba spraw, które można załatwić "po ludzku" zdecydowanie się zmniejsza. Wiara pierwszych Chrześcijan, którzy posłusznie podążali za Chrystusem może okazać się panaceum na duchowe, fizyczne i społeczne bolączki ludzkości. Może warto zatem przełożyć modne dziś zejście do poziomu dziecka nie tylko w sferze psychologicznej, ale też duchowej ? I stać się jak dziecko, pełne zachwytu Panem Bogiem, ufne i gotowe pójść za Jego głosem bez względu na szykany, drwiny i krytykę otoczenia ? Pomimo błędnie przedstawionego nam w dzieciństwie obrazu wiary i Boga przez rodziców, czy dziadków... To niełatwe zadanie. Na szczęście zawsze można zwrócić się do Niego o łaskę wiary. W modlitwie. Na pewno jej wysłucha...
"Przynosili Jezusowi dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego". I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je."