Wesprzyj fundację
0
0

Cały wysiłek to wziąć ... cz.1

Cały wysiłek to wziąć ... cz.1

Cały wysiłek to wziąć ... cz.1

Choć swoją małżeńską drogę rozpoczęli 29 lat temu, dziś oboje wyglądają tak, jakby wczoraj stawali na ślubnym kobiercu. Droga, jaką przebyli nie była usłana różami - od ciągów zdarzeń, które się na niej pojawiały,  przeciętnemu człowiekowi przybyło by lat i siwych włosów. Rozstanie trwające aż 6 lat,  depresja, długi, inne związki, czy orzeczona przez sąd separacja - to tylko niektóre kawałki przysłowiowego "rozbitego dzbana", który udało się na powrót posklejać. I uzyskać efekt - dosłownie - o Niebo lepszy niż na początku małżeństwa. O tym, kto pojawił się w ich wspólnej historii, w jaki sposób "namieszał" i czy przypadkiem nie spadł im z Nieba, opowiadają w pierwszej części swojej opowieści Małgosia i Grzegorz   - bohaterowie kryzysu małżeńskiego zakończonego happy endem.

 

Początki...

 

Małgosia: Początki  naszego małżeństwa to był dobry czas. Mnie jednak brakowało więzi, takiej głębokiej relacji. Grześ niechętnie rozmawiał o trudnych sprawach i z tego powodu najczęściej nie były one rozwiązywane, tylko „zamiatane pod dywan”. Problemy się nawarstwiały, a ja coraz bardziej traciłam sprawczość. Godziłam się i z bezsilności machałam ręką na wiele rzeczy, na które nie powinnam była się godzić.


Nasze życie wyglądało tak, że mąż płacił rachunki, zajmował się domem. Ja miałam swoją ukochaną pracę (w szkole specjalnej przyp. red) i zajmowałam się synem. Grzegorz często powtarzał mi, że bez niego sobie nie poradzę. Zaczęłam w to wierzyć. Wycofywałam się coraz bardziej i  pewnego dnia wszystko się rozpadło. 

 


Grzegorz: byłem apodyktyczny, zająłem sobą cały nasz świat. To wynikało z tego, że sam w siebie nie wierzyłem, musiałem czymś nadrobić. Pomimo tego, że wszystko ogarniałem, to miałem pretensje do siebie i powoli odchodziłem emocjonalnie od Małgosi. Miałem poczucie, że nie spełniam swoich oczekiwań jako mąż i ojciec, chciałem być kimś takim, kogo ja sam nie miałem. Wszystkie zakodowane braki  ulokowałem sobie w swoim własnym dekalogu. Historia lubi się powtarzać - nie spełniłem ich klasycznie tak, jak mój ojciec w stosunku do mnie. Potem spotkałem kobietę, która zaczęła mnie chwalić, głaskać... zauroczyłem się. "Napompowało" to moje ego i odszedłem.


Wybór...


Małgosia: od koleżanek z pracy dowiedziałam się , że mąż kogoś ma. Nie krył się z tym, gdy go o to zapytałam. Zaczął pić, dochodziło do awantur. Wychodził, znikał na całe noce, przeniósł się do pokoju syna. Ta szarpanina trwała miesiąc, doszło też do przemocy fizycznej. Na drugi dzień powiedziałam: albo zostajesz i coś z tym robimy, albo się wyprowadź. Wybrał to drugie. 

 

Myśl o Sakramencie...


Grzegorz: o Sakramencie Małżeństwa myślałem chyba tylko z powodu lęku, że stracę to, co mam: małżeństwo. Byłem wtedy baaardzo daleko od Boga.


Małgosia: Nie myślałam wówczas o mocy Sakramentu i nie czerpałam z niego siły, ale wiedziałam, że małżeństwo jest jedno na całe życie. To było takie myślenie bardziej "po ludzku". Czas naszego kryzysu zbiegł się z chwilą, kiedy moja chrześnica podjęła decyzję o wstąpieniu do zakonu. Cała rodzina była przeciwna jej wyborowi i toczyła walkę z Panem Bogiem. Mama czytała  książki, które w naukowy sposób zaprzeczały Jego istnieniu. Byłam przekonana, że sobie nie poradzę - jak mała, bezradna dziewczynka. W wieku 38 lat uczyłam się samodzielnie robić opłaty. Nasz syn miał wówczas 17 lat, był zbuntowanym nastolatkiem i bardzo przeżywał nasze rozstanie.
Nastał rok depresji i płaczu. Z trudem dawałam radę wstawać rano do pracy. To było jedyne miejsce, gdzie mogłam się odciąć od złych emocji. Moi uczniowie są przekochani. Ja w tej pracy dostaję dużo więcej niż daję, więc to mnie jakoś trzymało. Nasz syn bardzo cierpiał. Każde z nas było samo w przeżywaniu tej trudnej sytuacji. Mijaliśmy się. Nie dawałam sobie rady ze sobą i nie potrafiłam dać mu wsparcia. Cały czas szukałam kontaktu z mężem, miałam nadzieję, że wróci. Grzegorz zjawiał się jednak kiedy chciał. Bywało, że gdy umówili się z synem, to nie przychodził. 

 

Produkt rozwodopodobny...


Małgosia: Po 4 latach mąż złożył pozew o rozwód. Ja byłam już  wówczas w Sycharze, trafiłam tam po 3 latach od odejścia Grześka. Miałam też już za sobą 2-letni związek z innym mężczyzną. Obudziły mnie trudności z dzieckiem - syn znikał z domu, nie zaliczył klasy w liceum, pojawiła się marihuana. I dzięki Bogu przejrzałam na oczy. Szukałam pomocy dla syna u psychologa, terapeutów, dyrektora szkoły, pedagoga... Po ludzku byłam wszędzie. Mąż nie chciał widzieć problemu, miał swoje życie. Zostałam z tym sama. Wtedy pojawiła się u mnie myśl o Bogu. Był moją ostatnią deską ratunku. Zaczęłam chodzić do kościoła. To, że chcę być z Bogiem było decyzją podjętą na poziomie rozumu. Przystąpiłam do Spowiedzi, zaczęłam czytać Pismo Święte, znalazłam w Internecie WTM Sychar. Gdy Grzegorz złożył pozew o rozwód, już wiedziałam, czym jest Sakrament Małżeństwa. Moja niezgoda na rozwód była przemyślana,  nie była skierowana przeciwko mężowi. Uznałam też, że jest wolny i ma prawo odejść jeśli chce, ale ja będę wierna Słowu, jakie dałam. To mi dało lekkość. Finalnie sąd orzekł separację z winy Grześka.


Grzegorz: chciałem rozwodu, a nie separacji, która była dla mnie "produktem rozwodopodobnym". Przyznałem się do winy. Wiedziałem, że zawaliłem, ale chciałem też jak najszybciej zakończyć nasze małżeństwo. W tamtym momencie nie byłem już z tą kobietą, do której odszedłem od Małgosi, ale z kolejną. W sumie byłem w trzech związkach i wszystkie wyglądały podobnie: pierwszy rok to zauroczenie, przyobleczenie się w piórka. Później przychodził czas na niespełnione oczekiwania, wady i braki. Mój drugi związek to było pocieszanie się po rozpadzie związku z kobietą, dla której zostawiłem rodzinę. W trzecim związku chciałem już poukładać sobie życie. Moja ówczesna partnerka przejęła dom po swoim rozwodzie, a ja współprzejąłem kredyt i sprawy finansowe. Chciałem sobie to wszystko uporządkować. Warunkiem współwłasności był rozwód i sformalizowanie związku. 


Małgosia:  w sądzie byłam przekonana, że skoro Grzesiek mi przyrzekał i nie dotrzymał słowa, to to samo może powtórzyć się w jego kolejnych związkach. Nie widziałam podstaw, by nasze  małżeństwo miało przestać istnieć. Patrząc na Grześka i tamtą kobietę widziałam to samo, co było u nas na początku. Sprawdzaliśmy się jako partnerzy, ale nie było między nami bliskości.


Nowa (stara ?) Kobieta...


Grzegorz: czy moje kolejne partnerki miały podobne zarzuty  do mnie? Chyba tak. Nie było wewnętrznego zaangażowania. W trzecim związku znów całą energię skierowałem w działanie, zająłem się domem, działką, finansami. Tam też nie było czasu na rozmowy i samej umiejętności rozmowy. Po tym związku (jak i każdym poprzednim) stwierdziłem, że świat jest beznadziejny, inni są źli, to nie ja mam problem, to kwestia znalezienia właściwej kobiety. Codzienną refleksję o moich trudnościach w budowaniu bliskości daje mi Pan Bóg. Pamiętam, gdy mnie zapytał: kogo chcesz? Gdy zacząłem wracać do Małgosi  "po ludzku" wyobrażałem sobie, że kolacje, upominki etc. załatwią sprawę, Małgosia zapomni i będzie ok.  

 

Małgosia: Grześ wrócił do innej Małgosi niż ta, którą zostawił. Nasza relacja jest dziś całkiem inna. Potrafię podejmować decyzje, umiem wymagać. Mąż myślał, że będzie tak, jak było wcześniej.


Grzegorz: zdziwiłem się, że Małgosia mówi "stop", stawia granicę i ani kroku dalej. O co chodzi ? Ja się tu kajam... 


Nierozerwalność Małżeństwa...

 

Małgosia: od sprawy rozwodowej, kiedy Grzesiek się obraził, nie widzieliśmy się 1,5 roku. Nie przychodził do syna, nie mieliśmy żadnego kontaktu. Pewnego wieczoru, czytając Pismo Święte natrafiłam na fragment o nierozerwalności małżeństwa. Te słowa poruszyły każdą komórkę w moim ciele, nie spałam całą noc. Powiedziałam znajomym ze wspólnoty, że Grześ wraca, że Pan Bóg mi o tym powiedział. Trudno było im uwierzyć. Ja to po prostu wiedziałam. W tym czasie, gdy to czytałam, było uzdrawiane nasze małżeństwo. 
Spotkaliśmy się  kilka dni później, gdy on i syn "przypadkiem" spotkali się na rybach w tym samym miejscu. Była niedziela. Syn nie był zachwycony spotkaniem z ojcem, ostrzegł mnie smsem, że się na niego natknę. Pomodliłam się do Ducha Świętego, byłam właśnie po Eucharystii. Nie bałam się spotkania z Grześkiem, miałam serce otwarte na każdego. Kilka miesięcy wcześniej doświadczyłam ogromnej Bożej Miłości, co więcej - Pan Bóg pokazał mi, że w ten sam sposób kocha mojego męża, kobiety z którymi się spotykał, i każdą osobę na świecie. To wszystko we mnie zmieniło. Zapytał również, czy zostaję z Nim, nawet wtedy, gdy mój mąż nie wróci. Trochę czekał na moją odpowiedź, ale brzmiała ona: TAK.  


Grzegorz: z przeciwnej strony zbiornika zobaczyłem syna.  Zauważyłem też, że wszyscy jego koledzy zdążyli się już poskładać i odjechali. Pomyślałem, że pójdę i pomogę mu się spakować oraz zaproponuję  podwózkę do domu. Schowałem swoje rzeczy do samochodu i poszedłem. Zdążyliśmy zamienić kilka słów, patrzę, a tu idzie moja żona. Pod nosem powiedziałem sobie: "no fajnie". Pomogłem  synowi się spakować  i zanieść sprzęt do samochodu Małgosi. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w pobliskiej miejscowości. Syn poszedł do sklepu, a my chwilę pogadaliśmy.


Małgosia: powiedziałam wówczas Grześkowi: drzwi w naszym domu są dla Ciebie otwarte. Chodziło mi o odbudowę relacji z synem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, by proponować mu powrót.


Grzegorz: wszedłem do auta, miałem odjeżdżać ale wtedy coś mnie z niego wypchnęło. Jakiś głos mówiący: "No wyjdź !". Zaczęliśmy rozmawiać. Coś we mnie pękło. Spytałem Małgosię, czy pozwoli mi wrócić. 

 

Nie od razu Rzym zbudowano...

 

Grzegorz: byłem takim facetem, dla którego kościół to był tylko budynek, Bóg to postać mistyczna, może jest, a może Go nie ma. Od nastoletnich lat byłem uwikłany w okultyzm. Zaczęło się od heavy metalu, czarne kurtki, Krzyż do góry nogami... Potem doszła ciekawość, czytałem rękopisy czarnej biblii, uczestniczyłem w okultystycznych rytuałach. Pod wpływem alkoholu związałem się z diabłem paktem krwi. 


Małgosia: bywało strasznie. Grześ pod wypływem alkoholu wyciął sobie pentagram na ramieniu, lała się krew, chciał się wieszać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, kto za tym stoi. Myślałam, że to fanaberie męża, który lubił się wyróżniać i był niedojrzały. Będąc już we wspólnocie, zidentyfikowałam winnego i pojawiły się demonstracje. Zły tracił swoją moc. Wiele osób lekceważy takie rzeczy. My nie dajemy mu uwagi, ale pilnujemy, czego słuchamy, co oglądamy. Gdy moi rodzice dowiedzieli się, że się zgodziłam na jego powrót, oznajmili, że nie będą do nas przyjeżdżać i nie chcą go widzieć. Że jestem głupia i bez honoru. Ja wiedziałam już, że w tym wszystkim chodzi o nasze Zbawienie.  


Grzegorz: abym się ocknął,  musiałem dosłownie spotkać Boga. To On przygotował mi ucztę na mój powrót. Poznałem Wspólnotę Trudnych Małżeństw Sychar, gdy zacząłem wracać do Małgosi.


Małgosia: na początku bałam się Grześka. Nasze pierwsze spotkania odbywały się tylko przy wspólnocie i w kościele, nie spotykaliśmy się w domu. Jeszcze przez 1,5 roku mieszkaliśmy osobno. 


Nawrócenie...


Grzegorz: Poszedłem też na terapię. Dla mnie to była śmierć. Terapia psychologiczna na pewno mi pomogła. Nie chciałem Boga, a mimo to doznałem jego fizycznej obecności i  miłosierdzia. Po pierwszych rekolekcjach w Sycharze, moich pierwszych w życiu, po około 20 latach przystąpiłem do Spowiedzi.  Gdy, już po rekolekcjach żegnaliśmy się z resztą grupy, ksiądz spytał, czy przyjąłem Komunię. Ja na to, że nie bo jeszcze nie odprawiłem Pokuty. Ten ksiądz powiedział mi wtedy: idź jeszcze dziś, to cię wzmocni. Jakimś cudem zdążyłem na ostatnią Mszę, podrzuciła mnie Małgosia. A tam, w kościele okazało się, że Pan Bóg przygotował dla mnie ucztę (płacz). To była jubileuszowa Msza w pięknej oprawie w intencji 10-tej rocznicy powstania Szkoły Muzycznej, z chórem, orkiestrą dętą, telewizją. 23 października 2016 roku - będę pamiętał tę datę do końca życia. Gdy przyjmowałem Pana Jezusa, chór śpiewał "Ave Maria". Pan Bóg mnie po prostu przytulił i wylał na mnie wodospad Swojego Miłosierdzia. W głębi serca wiem, że to Bóg Ojciec wybiegł wtedy naprzeciw marnotrawnemu synowi. Pamiętam, że wracałem stamtąd na miękkich nogach. Gdyby nie to, nie dałbym rady. Dla mnie był to szok, bo dowiedziałem się, że On JEST, że potrafi kochać kogoś takiego jak ja... Potem zaczęły dziać się różne dziwne rzeczy: tamta kobieta  prosiła, bym do niej wrócił, a Małgosia stawiała granice, których kompletnie nie rozumiałem.


Małgosia: Grześ chciał wymusić na mnie wcześniejszy powrót do domu. Powiedziałam, że wróci, kiedy ja będę czuła przy nim bezpiecznie, kiedy będę gotowa. To było dobre. Gdy spotykaliśmy się u nas w domu, to nie chciał wychodzić, szukał wymówek, szantażował, by zostać. A ja  konsekwentnie mówiłam: "Nie!". Pilnowałam swoich granic. Nie powiedziałam, że musi chodzić do kościoła. Pytałam najwyżej, czy chce iść. Jego nawrócenie nie było warunkiem powrotu. Po ludzku był to bardzo trudny czas, starałam się myśleć "po Bożemu", nie "po ludzku". Wiedziałam, że toczy się walka o Zbawienie, a Pan Bóg ją już wygrał. Gdy Grześ próbował mnie szantażować, nie dawałam się w to wciągnąć. Mówiłam: "Boże, przejdziemy z Tobą wszystko, Ty nas uratujesz".  Wiedziałam, że nie godzę się na grzech. Ochrona moich granic, to też była niezgoda na grzech...

 

CDN...

Wysłuchała: Iwona Duszyńska