Wesprzyj fundację
0
0

Bo ja przysięgałam

Bo ja przysięgałam

Bo ja przysięgałam

Mają dzieci, codzienne obowiązki, zróżnicowany poziom  wykształcenia i stan konta. Ukrywając pod grubą warstwą pudru swój kolejny cios, wierząc, że to był ostatni raz, a "mąż się zmieni", wychodzą do pracy lub na zakupy. Perfekcyjny makijaż i jeszcze bardziej perfekcyjnie wystudiowany uśmiech nie pozwolą przebić się jakimkolwiek podejrzeniom, że w ich rodzinie coś nie gra. Na grę w otwarte karty często nigdy sobie nie pozwolą. Ofiarom przemocy domowej - najczęściej kobietom, które zawierając związek małżeński przysięgały przed Bogiem miłość, i którym także ją przysięgano, łatwo pomylić miłość z czymś innym, co wcale nie należy do Pana Boga... Kasia Kurek - psycholog chrześcijański, w rozmowie z Iwoną Duszyńską tym razem wyjaśnia, na czym polegają mechanizmy przemocy w małżeństwie.


Rozmawiając na temat "nieodciętej pępowiny" przy okazji wywiadu pt. "Rozwód pożądany" wspominałaś o tym trwaniu w toksycznym układzie rodzinnym, w nieszczęśliwym małżeństwie, który można schować za zasłoną tradycyjnie, powierzchownie rozumianej religijności. Myślę, że to taki "religijny plasterek" na rodzinną ranę...


Dokładnie. Ma on usprawiedliwiać ich rodzinne funkcjonowanie - także to przemocowe, bo tak jest rzekomo po Bożemu.


Przyjrzyjmy się więc problemowi przemocy. W ramach przysięgi małżeńskiej, deklarujemy: "Będę z tobą w zdrowiu i w chorobie", ale nie "z chorobą". Przykładowo: mam męża, który pije, zatem chcąc być z nim w jego chorobie, idę na terapię dla osób współuzależnionych - tak powinno być. Nie ślubowałam ci tego, że będę szła z tobą przez życie z chorobą, która niszczy ciebie, mnie, dzieci. Ślubowałam towarzyszyć ci w chorobie... 


Tak, zdecydowanie tak. Ale my lubimy chodzić na skróty. Lubimy przeinaczać różne rzeczy, by było nam wygodnie. Nie mamy się godzić na przemoc - Bóg nie chce dla nas takiego życia. Jest wiele tego typu aspektów w rodzinach, które pojawiają się właśnie w oparciu o współuzależnienie.


"Bo ja przysięgałam"... - usłyszałam to kiedyś od głęboko wierzącej kobiety żyjącej w przemocowym małżeństwie. W takiej chwili zadaję sobie pytanie: do czego Pan Bóg powołał małżeństwo? Powołał je do miłości. Miłość idealna wyklucza lęk. Jeśli źródłem leku jest przemoc w małżeństwie, to gdzie tu mamy miłość? Tę, w której mieści się poczucie integralności, godności, wzajemne troska o zdrowie, dobrostan psycho - fizyczny ? Mało w tym miłości....


Zgadza się. Mało w tym wszystkim miłości. Musimy też pamiętać o tym, że mamy kochać bliźniego jak siebie samego. To jest punkt wyjścia - jeżeli ja nie kocham siebie, to nie mogę kochać drugiej osoby, po prostu nie umiem jej kochać. Jeśli jestem bardzo wymagająca dla siebie, to dla innych też będę bardzo wymagająca. To powoduje tylko tyle, że jeśli potrafię się zakatować by coś zrobić, to oczekuję, że inni też będą się katować. Traktuję, oceniam innych dokładnie tak samo jak siebie, swoją miarą. To jest to, w jaki sposób postrzegam drugą osobę i w jaki sposób ją kocham. 


Tutaj niektórzy katolicy odwołają się do Świętych, wspomną o włośnicach noszonych w średniowieczu, o samobiczowaniu.... Może chodzi o to umartwianie się, cierpienie ?


Jeśli to jest czyjaś droga i Bóg mu tak powiedział, pokazał - niech się umartwia. 


Może więc Pan Bóg postawił mi na drodze tego męża, co mnie leje, może to jest mój Krzyż, moja droga... ?


To jest starotestamentowe myślenie. Bóg jest Miłością. Pan Jezus przyniósł miłosierdzie. Przykazanie Miłości jest dla nas pierwszym i najważniejszym. W małżeństwie, w rodzinie nie ma miejsca na przemoc. Odwołam się do takiej analogii: czym jest zło ? Zło nie istnieje, jest tylko brakiem Boga (miłości). Czym jest ciemność ? Ciemność nie istnieje, jest tylko brakiem światła. Ciemności nie możemy zmierzyć. To pokazuje, jak bardzo zły lubi mieszać za pomocą słów. Jeśli mówię o miłości jako o współuzależnieniu, jest mi trudno rozpoznać, czy  kocham w wolności, czy jestem współuzależniona (np. od alkoholu, przemocy). Bo wydaje mi się, że to jest jedno i to samo. 

Na terapii mówię pacjentom o tym, by nazywali rzeczy, sytuacje, stany takimi, jakimi są. Inaczej potem się pogubią. W swoich głowach przetwarzamy różne słowa, znaczenia. Jeśli nam się to wszystko poprzeinacza, bo na przykład nagle miłość to seks, a perfekcjonizm oznacza dobro - to się gubimy. Bóg mówi nam, że mamy robić rzeczy dobre, a nie perfekcyjne. Nie zauważyłam, byśmy mieli w Biblii rzeczy perfekcyjne. Bóg robił rzeczy dobre. Zły wie, że czasami może namówić nas do złego, a czasami podkręca dobro. Myślę, że kobieta żyjąca w przemocy żyje na tym podkręceniu dobra - na zasadzie: bądź jeszcze bardziej święta niż wszyscy Święci. Wydaje się, że to dobro wyższe, tymczasem nie zawsze tak jest. Trzeba coś z tym zrobić, poszukać pomocy i zauważyć, że to już nie jest błogosławieństwo. 


Dlaczego ktoś staje się przemocowcem ?


Jest wiele powodów, ale główny to ten, że sam był kiedyś ofiarą przemocy. Najprawdopodobniej w dzieciństwie doświadczył tłumienia buntu, sam był ofiarą przemocy fizycznej - zwykle ze strony rodziców. U takich dzieci często rozwija się syndrom sztokholmski (tzw. przywiązanie do „oprawcy”) i dlatego gloryfikują one przemocowego rodzica jako tego silnego, sprawczego. Często w późniejszych latach takie dzieci jako dorośli wracają do tych "metod" wychowawczych jako „tych sprawdzonych” - działających i sami stają się przemocowi (mimo, że często wchodząc w małżeństwo zarzekali się, że nigdy tacy nie będą). To są naprawdę poważne dramaty, gdzie często trudno jest takie koło zamachowe schematów rodzinnych,  toczących się od pokoleń, zatrzymać.

Sprawca przemocy może być psychopatą, ale może też być kimś potwornie zranionym, kto nosi w sobie tzw. „osobowość ofiary” z dzieciństwa. To jest trudne do zrozumienia, ale bardzo często (żeby nie powiedzieć, że zawsze) jeśli ktoś wchodzi w rolę ofiary, staje się automatycznie katem. W efekcie z pozycji doświadczanego silnego ból psychicznego - w żaden sposób nie przepracowanego - nawet nie spostrzega tego, że się nim stał. Musimy tu rozróżnić ofiarę przemocy od wchodzenia w rolę ofiary przemocy. To trochę tak, że jeśli ktoś mnie uderzy - staję się ofiarą, ale jeśli się nie bronię, nie stawiam granic, nie idę na Policję i dalej pozwalam się ranić - wchodzę w rolę ofiary.  


Dlaczego przemocowiec, tudzież alkoholik często zaprzecza temu, że jest sprawcą przemocy - nawet w sytuacji, gdy sąd, policja, prokuratura mają jednoznaczne dowody, które go obciążają ?

 
To jest tak, że on naprawdę uważa, w ramach swojego wewnętrznego osądu, że na przykład "uderzył tylko raz lekko" lub nie ma problemu z alkoholem. W przypadku alkoholika możliwe jest, że wynika to z zaburzeń psychicznych, jakie towarzyszą tej chorobie, neurologicznych - na przykład wpada on w stan psychozy, niepamięci, tzw. „szał”, gdzie emocje (na ogół złość) odcinają racjonalne myślenie.

Wiele osób, które wychodzą z rodzin, gdzie było picie i bicie, ma też takie poczucie, że to jest normalne. W głowie sprawcy jest to pewną normą - dlatego on powie na policji, że on ją raz uderzył. Raz na jakiś czas. Przecież nie kopał jej całymi dniami. Chodzi o to, co dla kogo jest normą. 

Kiedy mówi, że nie ma problemu z alkoholem, to twierdzi, że wypił tylko dwa piwa, jak każdy inny facet. A że przez tydzień był w ciągu - "Cóż, każdemu czasem się zdarza". On naprawdę może w to wierzyć. On może nawet nie czuć się katem. Może mieć poczucie, że ludzie powariowali i chcą z niego zrobić oprawcę, a on czuje się normalny.

Bardzo często jest jednak tak, że jeśli noszę w sobie „osobowość ofiary”, bo doświadczyłem przemocy w dzieciństwie, czy jakichś innych traum, to potem nie mam w sobie takiej czujności czy normalności. Staję się przewrażliwiony na swoim punkcie i zbyt wiele rzeczy obieram jako atak na swoją osobę. Nie chcę już nigdy więcej być z postrzegany jako „ofiara losu”. To powoduje, narastane napięcia, ocenianie innych negatywnie i widzenie ich jako zagrożenie, co w konsekwencji prowadzi do ataku i chęci odwetu. U takich osób słychać w wypowiedziach (gdzie jeden małżonek mówi coś takiego do drugiego małżonka) np: „Nie dam robić z siebie głupka”, „To jest mój dom i moje zasady”, „Nie będziesz mi mówiła, co ja mam robić” etc. To, oczywiście, jest też przemoc psychiczna, którą bardzo trudno uchwycić samej osobie będacej ofiarą takie przemocy, ale i otoczeniu. Siniaki są jednak tym, co widać gołym okiem.


Kim są kat i ofiara ?


Kat i ofiara to dość zdradliwe pojęcia. Jeśli ktoś wchodzi w rolę ofiary, to staje się automatycznie katem. 


... Zabrzmiało to dość kontrowersyjnie...


Jeśli kobieta nie stawiała dotąd oporu - automatycznie stawała się dla niego katem. Brzmi to dziwnie, wiem. Podam przykład, by to nieco rozjaśnić. Jeśli mówię do kogoś, że coś mi przeszkadza, pytam, czy moglibyśmy coś zmienić, a ta osoba z pozycji lękowej uważa, że to, co powiedziałam było atakiem na nią, wchodzi od razu w „rolę ofiary”. Wówczas wiadomo, że nic się nie zmieni. Ona nie przyjęła tych słów, nie zamierza nic zmieniać, czuje się dotknięta i to powoduje nakręcanie się tej przemocowej spirali. Przychodzę z otwartością, by coś zmienić, a ta druga osoba zaczyna mnie atakować - złości się, że ktoś jej zwrócił uwagę. Budzą się we mnie emocje - przecież nie o to mi chodziło i tak to się nakręca. Bardzo często jest tak, że przykładowo mężczyzna "wjedzie" na kobietę, powie niechcący za dużo, za ostro. Ona się w tym momencie nie postawi i nie powie: "Nie mów tak do mnie !", nie postawi granicy na zasadzie "przeholowałeś". Wejdzie za to w rolę ofiary, która zakomunikuje mu: "Jak ty mogłeś mi coś takiego powiedzieć ?". Wówczas ten mąż będzie próbował więcej, będzie ją naciskał, przekraczał jej granice. Dlatego, że on na początku nie dostał od niej jednoznacznej informacji, że już przegiął. Im więcej jest w niej uległości, im więcej było poczucia winy, które on próbował w nią wkładać, tym większa wzbierała w nim agresja.  Gdyby postawiła tę granicę, to musieliby też zmierzyć się z tym tematem na sposób dorosły, ludzki. 

Pobicie to efekt czegoś, co zaczęło się znacznie wcześniej, rezultat pewnej eskalacji. Ta żona nie zakochała się w mężczyźnie, który ją bił, czy poniżał słownie.


Na początku zwykle pojawia się przemoc psychiczna... Wyzwiska, upokorzenia, groźby, szantaż emocjonalny to niechlubne preludium do pierwszego fizycznego ciosu... 


Tak. Przemoc fizyczna, pojawia się na ogół w następstwie przemocy psychicznej. Przemoc psychiczna jest czymś, na co nikt tak naprawdę nie jest odporny. Podobnie jak na manipulację. To jest tak nieuchwytne, zawoalowane, tak trudne do udowodnienia... Podam prosty przykład: ojciec mówi do dziecka: "Tamte dzieci są mądre". Po takim komunikacie, dziecko doskonale wie, że jeśli tamte dzieci są mądre, a ojciec nic nie powiedział o jego (dziecka) mądrości, to znaczy, że tata uważa, że jest głupie.  Nie da się więc udowodnić, że dziecko jakiś sposób zostało obrażone, zranione i mamy do czynienia z psychiczną przemocą. To jest bardzo trudne do wyłapania. Masz tylko takie poczucie, że coś tu nie gra. 

Coś, co jest w tym wszystkim najgorsze to to, że każda przemoc psychiczna jest "podgrzewaniem żaby". Najpierw ofierze wkłada się poczucie winy, potem odbiera się jej poczucie bezpieczeństwa, w kolejnym etapie ma odebrane poczucie godności. Ofiara może nawet nie zauważyć, kiedy to wszystko się wydarzyło. Przemoc psychiczna - o czym się nie mówi - rujnuje naszą osobowość, rozwarstwia ją - trudno jest nam potem wrócić do psychicznego miejsca sprzed doświadczenia przemocy psychicznej. Dla nas jest to tak głęboko idąca destrukcja, że bardzo często jest tak, że nie jest powiedziane, czy ofiara nie zrobi drugi raz tego samego. Jeśli kolejny jej partner nie będzie świadomy tego, że ona wchodzi w rolę ofiary i nie będzie pilnował i siebie, i jej, to będzie istniało duże prawdopodobieństwo, że historia się powtórzy. 


Dość często te pierwsze akty przemocy mają miejsce gdy kobieta jest w ciąży...


Tu należy zadać pytanie o to, czego zaczyna brakować mężczyźnie, gdy kobieta jest w ciąży.  Oczywiście, brakuje mu seksu. Wiadomo, że nie tylko! Ale też spada dyspozycyjność fizyczna i psychiczna żony, temat przewodni to przyjście na świat potomka, co nie zawsze jest dla mężczyzny porywającym tematem… Żona nie jest już tak atrakcyjna, spadło jej libido lub nie może współżyć z przyczyn medycznych. Jeśli w mężczyźnie nie ma pokory, wewnętrznej zgody na dziecko, na zasadzie: teraz jest czas dziecka, ja muszę się wycofać, muszę powściągnąć tę swoją "boskość" (męską) - to nic dobrego z tego nie wyniknie. Na początku każda zakochana kobieta wynosi swojego mężczyznę na piedestał i nagle ona zachodzi w ciążę, wskutek czego zostaje mu to wszystko odebrane, on sam czuje się "oszukany". Musimy też pamietać, że większość z nas - w tym mężczyzn - wychodzi ze swoich domów z różnymi ranami. Ważne, żeby mężowie pamiętali, że dalej są bardzo ważni dla żony, a żony - żeby nie odstawiały mężczyzn na boczny tor na czas ciąży i połogu.


Wracając do początku naszej rozmowy i tego "religijnego plasterka", za którym można sprytnie schować swój problem i go nie rozwiązywać... Czy za tym "plasterkiem" można schować też powody, dla których kobieta nie przerwie tego cyklu przemocy,  w którym tkwi ?


Tak. To, że kobiety nie odchodzą od swoich przemocowych mężów wynika też z ekonomizacji - one dzięki trwaniu w swojej sytuacji mają święty spokój. Kobieta żyje na zasadzie, że czasem dostanie, ale ogólnie jest spokój, mąż chodzi zadowolony. Na zewnątrz nie wyglądamy na patologię, pieniądze są, jest gdzie mieszkać, jest ciepło. W wielu domach pojawia się też dodatkowo element przemocy ekonomicznej (Według definicji A. E. Adams, przemoc ekonomiczna to „zachowania mające na celu kontrolę zdolności partnerki lub partnera do nabywania, utrzymywania i korzystania z zasobów ekonomicznych" przyp. red.). Być może w tej chwili jest z tym nieco lepiej, bo kobiety pracują. Kobiecie ekonomicznie taka sytuacja tkwienia w przemocy się opłaca. Gdyby jej się to nie opłacało, to coś by z tym zrobiła.


Czy łatwo jest pomóc ofierze przemocy ?


Osoba poddawana przemocy psychicznej czy fizycznej wchodzi w tzw. syndrom sztokholmski - to ochrona, usprawiedliwianie sprawcy. Jest to tak silny wewnętrzny mechanizm, że naprawdę, ofierze niezwykle trudno jest "odkleić się" od sprawcy. 
Chcąc pomóc takim osobom, musimy zdawać sobie sprawę z jednego. Osoby alkoholowe, współuzależnione, ofiary przemocy działają i funkcjonują z pozycji dziecka - takiej naszej części psychicznej. W sensie emocjonalnym, psychospołecznym one nie są osobami dorosłymi. A więc żadne dorosłe argumenty do nich nie trafiają. Jeśli w ich życiu pojawi się ktoś z chęcią udzielenia im pomocy, to taka osoba może być dla takiej ofiary przemocy elementem wstawionym w lukę, którą posiada - w rolę rodzica. Wówczas wytyczne i pomaganie powinno odbywać się z pozycji rodzica - dawania wytycznych, co trzeba zrobić, żeby to czy tamto się wydarzyło. Chcąc pomoc osobie będącej ofiarą przemocy, najlepiej jest zawsze skonsultować się ze specjalistą.




Bardzo serdecznie dziękuję Ci za rozmowę.







mgr Katarzyna Kurek - psycholog opierający swoją pracę terapeutyczną na gruncie wartości chrześcijańskich. 2009 ukończyła SWPS w Warszawie na kierunku społeczna psychologia kliniczna, posiada certyfikaty z poznawczo-behawioralnych technik terapeutycznych oraz z zakresu psychologii sportu. Od 10 lat żona, mama 6 letniej córki. Prowadzi pomoc psychologiczną/psychoterapię online. W wolnych chwilach spaceruje (najlepiej po plaży, albo po górach.) Lubi słońce na twarzy i dobrą muzykę… Nie może żyć bez Eucharystii.



Kontakt do Kasi: dziekibogu.kurek@gmail.com

https://www.facebook.com/Psycholog-chrześcijański-wszystko-możesz-w-Chrystusie-393811137411467